Czy Polska jest niepodległa?

Owszem, jest, lecz ta niepodległość jest bardzo miernej jakości. Bo co to za niepodległość, jeśli nie idzie w parze z demokracją i praworządnością, a doktryna państwowa, zapisana w konstytucji, miesza się z ideologią obcego państwa, kontrolującego kolejne polskie rządy, posiadającego na swych gigantycznych włościach status niemalże eksterytorialny, przyjmującego od wszystkich rządów kolosalne daniny i hołdy, a w końcu dyktującego Polsce prawa, którymi ma się rządzić?

To niepodległość urojona, rozumiana naiwnie i czysto symbolicznie. W gruncie rzeczy sprowadza się do ksenofobicznej idei, że rządzą ludzie narodowości polskiej – tak jakby to, a nie demokratyczne rządy prawa, miało decydujące znaczenie jako samoistna wartość życia publicznego.

Otóż z faktu, że Jarosław Kaczyński jest Polakiem, a nie np. Rosjaninem, nie wynika bynajmniej, że Polska jest wolnym krajem. Nie jest. Wolny kraj to taki, w którym obywatele mają gwarancje konstytucyjne swoich praw osobistych i politycznych, a państwo restrykcyjnie tych gwarancji dotrzymuje. Tymczasem dla przeciętnego Polaka „wolna Polska” nie oznacza Polski demokratycznej i samorządnej, Polski wolnych ludzi, rządzonych przez prawo, a nie wolę władcy i jego partii. Dla nich „wolna Polska” to Polska niezależna od Rosji i Niemiec, a dla wielu dodatkowo jeszcze od Żydów.

Gdybyż chociaż taka była! Sprokurowana przez Rosjan przy współpracy związanych z Kamińskim ludzi służb „afera taśmowa”, uporczywe rosyjskie uwikłania Macierewicza, Morawieckiego i samego Kaczyńskiego, współpraca z reżimem Łukaszenki w śmiertelnym znęcaniu się nad uchodźcami – wszystko to pokazuje, jak iluzoryczne było uwolnienie się od rosyjskiej dominacji w 1989 r. Zmieniły się metody i kanały komunikacji, nie ma wspólnego picia wódki ani prorosyjskiej propagandy w telewizji, a i skala zależności jest mniejsza. Co do istoty rzeczy nie zmieniło się wszak wiele. Wypadając w Unii Europejskiej, znów orbitujemy wokół Rosji, a rządzący Polską realizują rosyjski interes. Obecnie jest nim rozbijanie UE.

Znów 11 listopada. Sterowani przez rosyjskie służby ultrakatoliccy faszyści urządzają burdy, podczas których lżą Niemców i Żydów, mając za tło wieżowiec w stylu moskiewsko-nowojorskim górujący nad strzelistymi symbolami kapitalizmu w wersji wschodnioeuropejskiej, jak memento przypominające, że władza Rosji nad Polską i jej stolicą wciąż jest tu najbardziej namacalnym zjawiskiem politycznym. Zblatowanie rządu RP z żałosnymi pogrobowcami faszyzmu pokazuje, jak niedaleko Polacy odeszli od sanacji, czyli przedwojennej „dobrej zmiany”, kiedy strzelano do robotników, opozycję trzymano w obozach i burzono cerkwie.

Zaiste niewiele było dobrego w dziejach polskiej państwowości. Zwycięstwo nad kościelnymi siepaczami w 1410 r., Uniwersytet Krakowski, szlachetna Unia z Litwą, odciecz wiedeńska, kilka dekad tolerancji w XVI w., zdławiona, acz piękna polska reformacja, dość postępowa konstytucja 3 maja, działalność reformatorska i socjalna oświeceniowych elit, siedem lat demokracji po 1918 r., Gdynia i Centralny Okręg Przemysłowy, odbudowa Warszawy, Solidarność 1980 i 1989 r., wejście do struktur Zachodu. Było kilku światłych i mądrych królów i innych polityków. Kilku, może kilkunastu.

A poza tym… szkoda nawet gadać. Niewolnictwo, warcholstwo, przemoc, ciemnota, bigoteria, korupcja, nieudolność i awanturniczość. A trup słał się gęsto. Doprawdy trudno wskazać rząd, o którym kolejny nie mówiłby, że był zły i szkodliwy. Trudno znaleźć dekadę w dziejach Polski, gdy obywatele byli zadowoleni z rządu, a państwo było sprawiedliwe i dobrze funkcjonujące. Jak dotąd nie mamy z czego być specjalnie dumni. Bo chyba nie będziemy obdarzać silnymi emocjami tak odległe od nas persony jak Kazimierz Wielki czy Stefan Batory.

To może „gierkówkę” albo „gazoport”? I na razie nie zapowiada się, aby Polacy mieli zacząć solidaryzować się z państwem, szanować polityków i cenić własny rząd. Ostatnim przywódcą z masowym poparciem był Edward Gierek…

Polaków nic nie obchodzi 11 listopada, bo w ogóle nigdy nie lubili swojego państwa i nie mają pojęcia o jego historii, starannie zresztą ukrywanej przez zakłamaną ze szczętem państwową edukację. Nie wiedzą, co się wydarzyło w listopadzie 1918 r., jak skończyła się wojna i dlaczego mogła powstać Polska. Co się stało w Rosji i w Niemczech. Czym była Rada Regencyjna i rząd Daszyńskiego. Gdzie wylała się w latach 1914-18 polska krew, dzięki której niepodległość Polski w ogóle stała się tematem podczas „koncertu mocarstw”.

Gdybyż choć połowa Polaków miała o tym jakiekolwiek pojęcie! Popij wodą i zapomnij. Wulgarni troglodyci, drący się jak bydło w jakimś szale nienawiści i pychy, jak to będą wieszać komunistów i co tam jeszcze zrobią z Żydami, są pewnie ostatnimi, którzy mieliby jakiekolwiek pojęcie o historii i szczątkowy chociażby szacunek dla państwa. Nawet kosze na śmieci trzeba im usuwać z drogi.

Zgnębione, ośmieszone polskie państwo, które stało się pastwą cynicznych i zaburzonych gangsterów, ledwie już zipie w tym notorycznym upokorzeniu. Jednego dnia zabija w policyjnych katowniach, drugiego torturuje kobiety i dzieci na granicy, aby zyskać poklask najbardziej zdemoralizowanych nizin społecznych, a trzeciego maszeruje ze swoimi pupilkami od Bąkiewicza. A premier tej żałosnej, moralnie upadłej dyktatury świętoszków-złodziejaszków ma czelność ogłaszać, że państwa Zachodu są „15 razy bardziej brutalne” niż Polska. Żyjemy w fasie. Tragifarsie.

Niepodległość to my musimy dopiero odzyskać. Polskie państwo jest dość młode. Istnieje dopiero 98 lat, z czego ok. 30 przypada na demokrację. Niepodległe nie było tak naprawdę ani przez jeden dzień, choć w II RP biskupi składali przysięgę lojalności wobec państwa, którego byli obywatelami. Były to jednakże przysięgi gołosłowne i nic niewarte wobec przysiąg, jakie zdrajcy składają swoim papieżom. Zresztą napaść wojsk rządzonej przez Kościół Słowacji, dokonana tego samego 1 września 1939 r., kiedy na Polskę napadł Hitler, najlepiej świadczy o tym, ile warta była niepodległość wobec tzw. Stolicy Apostolskiej, symbolizowana przez te nieszczęsne biskupie przysięgi.

Dziś nawet i tego nie ma, a Polak, który ośmielił się sięgnąć po koronę wrogiej Polsce monarchii, nie jest traktowany jak zdrajca, lecz bohater narodowy. O niepodległości Polacy chyba nawet nie zaczęli marzyć.

Na razie Polacy o niepodległości nie tylko nie marzą, lecz nawet nie wiedzą, czym ona w ogóle jest. Zupełnie nie interesuje ich, że Kościół jest obcym państwem, a jego wpływy są wpływami obcej potęgi. Coś, co w krajach Zachodu było przedmiotem debaty i rozwiązań prawnych i instytucjonalnych już setki lat temu, w Polsce jest nieznanym, egzotycznym tematem.

Nie, o niepodległości Polacy nie mają pojęcia. Zapewne jedyne, co o niej wiedzą, to tyle, że polega ona na polskości władz. Niechby i dyktator, lecz swój. Racjonalne jądro tego roszczenia to domniemanie – w wielu przypadkach słuszne – że obcy władca raczej sprzyjać będzie interesom swojej nacji.

Słuszność tego domniemania wiąże się z nacjonalizmem, który legł u podstaw konstrukcji ustrojowej nowoczesnego państwa, a właściwie państwa późno nowoczesnego. Polska nie odzyskała niepodległości. Nieustannie powtarzana klisza, że 11 listopada to rocznica „odzyskania niepodległości”, jest czystym idiotyzmem. Przez 1918 r. Polska nie była niepodległa, bo za czasów królestwa polskiego kategoria niepodległości nie miała zastosowania i nie była nawet znana. Nie było bowiem nacjonalizmu, z którym jest związana. W zasadzie nie istniała kwestia etnicznej wspólnoty między władcą a poddanymi – co najmniej połowa polskich królów nie była Polakami (to znaczy polskimi szlachcicami, bo tylko do nich odnosiła się kategoria Polaka) i nie mówiła po polsku. Nikt nie uważał tego ani za upokorzenie, ani za coś sprzecznego z wolnością.

Ba! Konstytucja 3 maja wymagała, aby królami Polski byli Sasi, a nie Polacy. Przede wszystkim jednak typ państwowości, czy też raczej znaczenie, w jakim mówimy o państwowości takiego tworu politycznego jak średniowieczna Polska, nie tylko nie wyklucza, lecz zakłada zależność od wyższej władzy. Księstwa i królestwa były państwami, bo swój status zawdzięczały uznaniu go przez cesarstwo i papiestwo, od których były i chciały być zależne. Dopiero później pojawiła się aspiracja do suwerenności państwowej, polegającej na niezależności od papiestwa i cesarstwa – albo poprzez nadrzędną władzę parlamentu, albo dzięki władzy absolutnej monarchy.

Polski to jednakże nie dotyczyło. Dopiero w czasach zaborów narodziła się polska idea narodowa i polski nacjonalizm, a w konsekwencji marzenie o niepodległości, czyli samorządzie narodowym na jego własnym terytorium. Do tego jednak trzeba było stworzyć naród polski, czyli rozciągnąć pojęcie Polaka, dotychczas obejmujące kilka procent populacji (szlachtę) na całą katolicką część społeczeństwa. Dopiero w okresie II wojny światowej udało się przekonać większość katolickich mieszkańców okupowanej Polski, że są Polakami, a polska świadomość narodowa obejmująca prawie całe społeczeństwo jest dziełem PRL. Pomogło temu zniknięcie mniejszości narodowych i komunistyczna urawniłowka.

Nigdy jednakże nie powstał polski naród polityczny, choć rok 1989 stwarzał na to nadzieję. Dziś nadzieja ta okazała się płonna. „Polak” znaczy ostatecznie nie „obywatel”, lecz mieszkaniec Polski, mówiący po polsku, tu urodzony, kibicujący polskim sportowcom i znający te same piosenki i filmy co inni. O żadnym obywatelstwie czy innej tam konstytucji w narracji tożsamościowej Polaka nie ma ani słowa. I dopóki tak będzie, możemy sobie niepodległością głowy nie zawracać.