MeToo w teatrze – czerwona lampka

Z narastającą przykrością przyglądam się, jak harpie zagryzają moich z pewnością niejednemu grzechowi winnych kolegów. Paweł Passini został oskarżony o molestowanie studentki, której kazał tańczyć nago, i to przed kamerą. Teraz, gdy wystawia coś na festiwalu Boska Komedia prowadzonym przez Bartosza Szydłowskiego, temu ostatniemu się za to obrywa. To akurat moi znajomi i ręka mnie świerzbi, żeby stanąć w ich obronie, ale podobnych przykładów w polskim teatrze jest więcej. Fala #MeToo zalała to środowisko i można by sądzić, że to jakaś sodoma z gomorą.

Wszystko to stoi na głowie. Trzeba z powrotem stanąć na nogi i wytrzeźwieć. A najpierw nabrać powietrza i zamknąć na chwilę buzię, zanim rzuci się kolejne oszczerstwo, że jakiś stary samiec broni swoich koleżków i umniejsza grozę molestowania seksualnego. Mnie takie zarzuty nie szkodzą, ale dać sobie na wstrzymanie warto dla siebie – żeby mieć chwilę na analizę i wyrobienie sobie opinii zamiast pałania świętym oburzeniem i latania w nagonce.

Otóż molestowanie było i jest do dzisiaj – nie przeczę. Podobnie jak znaczny promiskuityzm w środowiskach teatralnych. Jeśli ktoś twierdzi, że jedno z drugim nie ma związku, to niech sobie weźmie coś na zakłamanie. Związek jest oczywisty. Podobnie jak to, że w ostatnich latach radykalnie zmieniły się standardy i obyczaje w tym środowisku, a przeto karanie kogoś za niewątpliwe przewinienia z przeszłości taką samą karą, jaka należy się za analogiczne przewinienia świeżej daty, jest rażącą niesprawiedliwością. Ludzie robili złe rzeczy w sferze męsko-damskiej i częściej robili to mężczyźni, choć i kobiety bywały winne molestowania. Dziś też robią złe rzeczy w tej sferze, jakkolwiek rzadziej. Nie ma już dawnej pobłażliwości w tej materii i słusznie stosuje się surowe kary. Ale ten nowy kodeks nie może działać wstecz. Co bynajmniej nie znaczy, że dawne winy powinny być bezkarne. Gdyby ktoś pomyślał, że to właśnie chciałem powiedzieć, to vide poprzedni akapit.

Niestety, dawniej osoby pokrzywdzone nie zawsze w ogóle były świadome swojej krzywdy, a jeśli były, to nie mogły się nigdzie zwrócić o pomoc ani dochodzić sprawiedliwości. Nadużycia seksualne po prostu lekceważono, podobnie jak krzyczenie na studentów i młodych aktorów oraz inne przejawy mobbingu. Teraz, na szczęście, to się zmieniło. I trzeba się z tego cieszyć.

Ubocznym skutkiem ogromnej wrażliwości i atencji, z którą spotykają się kobiety zgłaszające przypadki molestowania, jest pojawianie się (czy częste, czy rzadkie – tego bynajmniej tu nie rozstrzygam) niesprawiedliwych oskarżeń. Zapewne większość z nich stanowią oskarżenia przesadne albo oparte na zawodnych i zniekształconych wspomnieniach, a wredne oszczerstwa i pomówienia to margines. Jednakże ogólna atmosfera napiętnowania „mężczyzn teatru”, którzy gremialnie stanęli dziś na cenzurowanym, poddani rewizji osobistej przez zwarty kolektyw rozeźlonych i niechętnych im kobiet, bardzo sprzyja przekłamaniom, przesadzie, pochopnym sądom i upraszczaniu sytuacji, które często są wcale nieproste. Nieprosta jest bowiem materia miłosna i erotyczna, a pomiędzy zaproszeniem do czułości a prymitywnym gwałtem zachodzi cała gama możliwości pośrednich, czasami generujących nieporozumienia.

Nie zawsze ten, kto „kładzie łapę”, właściwie rozpoznał znaki i czyni to wbrew czytelnej odmowie. Bywa różnie. Choć pewnie sytuacje jednoznaczne są znacznie częstsze niż niejednoznaczne. Nie mówiąc już o oszczerstwach rzucanych dla własnej korzyści, z zemsty bądź z powodu przywidzeń i wmówienia sobie wydarzeń, które nie miały miejsca. To są na pewno przypadki rzadkie, choć trzeba być świadomym, że i to się zdarza. Świat nie składa się z niewinnych kobiet i mężczyzn dzielących się następnie na winnych i niewinnych.

Ale nawet gdyby tylko co setne oskarżenie o molestowanie było oszczercze, a tylko co dziesiąte niesprawiedliwie przesadzone i pomijające elementy faktycznego zainteresowania czy zaangażowania oskarżycielki, to jest to już zdecydowanie wystarczająco dużo, aby nie skazywać nikogo na śmierć cywilną i zawodową. Domaganie się, aby Paweł Passini nie reżyserował, zanim się nie oczyści z zarzutów, oznacza domaganie się ukarania go bez sądu. Bo brak pracy to brak dochodów i wypadnięcie z obiegu zawodowego. Czy może nie? Jakże można wydawać na niego wyrok już dzisiaj? Jak w ogóle można czegoś takiego żądać? Przecież to jawna niesprawiedliwość! I jakże przewrotny jest zarzut, że Passini występuje dziś pod pseudonimem – czuje się zaszczuty i pseudonim daje mu nieco komfortu. Nie ma w tym nic dziwnego. Kto ma prawo wyrokować, że czyni to z poczucia winy bądź w celu wprowadzenia kogoś w błąd?

Nienawidzę facetów, którzy molestują kobiety. I mogę to powiedzieć na cały głos, bo sam nigdy nie zrobiłem czegoś podobnego. Nie ma we mnie ani krzty samczej solidarności, a zwłaszcza solidarności skrytych winowajców. Mam za to poczucie sprawiedliwości. Jak widzę, gdy koleżanki urządzają piekło swojemu koledze mocą jakiegoś ekstatycznego wzmożenia moralnego, posuwając się do absurdalnego postulatu ostracyzmu i ferowania wyroków na postawie samych tylko oskarżeń, to w naturalny sposób moja sympatia kieruje się w stronę tego biedaka w narożniku. Tym bardziej gdy jest to taka spokojna i delikatnie skonstruowana osoba jak Paweł Passini.

To świetnie, że środowisko teatralne się zmienia. Nadal jednak będą romanse, alkohol, szybkie zmiany partnerów, poliamoria i przelotne relacje między starszymi i młodszymi. Bo w tym zawodzie jest tyle emocji i tyle zmysłowości, że nie może być inaczej. Teatr i seks zawsze były parą. Nadal są i zawsze będą. I zawsze jakaś część relacji seksualnych ma w sobie pewien komponent nadużycia. Nadużycia władzy, narzucania się, wykorzystywania czyjejś słabości emocjonalnej bądź alkoholowego upojenia. I trzeba z tym walczyć. Świetnie. Byle nie w taki sposób, że wystarczy się poskarżyć na faceta, a on leży na deskach bez szans na obronę i każdemu, kto próbuje podać mu rękę, zaraz się wskakuje na plecy. Tak nie wolno. Miejmy w sobie trochę samokontroli emocjonalnej, trochę refleksji i dojrzałości. Powiem więcej, w delikatnych sprawach – a do takich należą relacje seksualne – trzeba mieć sporo powściągliwości, ostrożności i po prostu życiowej mądrości.

Paweł Passini nie został zresztą oskarżony o „pchanie się z łapami”, lecz poniżanie na tle seksualnym i nadużywanie  swojej władzy jako pedagoga. Pojawia się tu wobec tego inny jeszcze wątek oprócz kwestii ściśle seksualnej. Chodzi mianowicie o to, jakim próbom i jakiej presji może być poddawany kandydat na aktora. W Polsce uważa się, że musi przejść ostrą szkołę. Jednym z elementów tego treningu jest praca nagim ciałem. Nie może to być obowiązkowe, lecz może być proponowane. Bo aktorstwo to jest zawód emocjonalnie ekstremalny. Masz w domu chore dziecko albo pokłóciłaś się z mężem, a teraz musisz na scenie głośno się śmiać. Albo rozpiera cię radość z jakiegoś powodu, lecz za chwilę będziesz umierać. To nie jest bezkarne. I trzeba to długo ćwiczyć, żeby sobie nie zrobić psychicznej krzywdy, uprawiając ten zawód. Tak jak ćwiczy się sporty walki – ćwicząc uniki i upadki, a także odporność na ból.

Nie jestem specjalistą w dziedzinie teatru, lecz wiem o nim tyle, żeby stwierdzić, iż koncepcja hartowania studentów ma w szkołach teatralnych przewagę nad koncepcją łagodnego i bezpiecznego uczenia się zawodu. Dlatego wiele z tych pedagogicznych wrzasków i połajań to w gruncie rzeczy pewien rytuał, rodzaj inicjacyjnego misterium. Tyle że studenci coraz częściej to kontestują, domagając się lepszego traktowania. Dlatego już dziś zachodzą zmiany. A jak są zmiany, to jedni nadążają, a innym zajmuje to trochę czasu. I tu trzeba być elastycznym i jakoś wyrozumiałym. Wszystko można między kulturalnymi ludźmi jakoś sobie wyjaśnić i załatwić.

Miałem kiedyś wykłady dla studentów reżyserii krakowskiej Akademii Teatralnej. Chodząc na zajęcia, widziałem „szaleństwo”. Studenci biegający po korytarzach i ćwiczący w kostiumach albo i w cywilnych ubraniach. Krzyki, płacze i śmiechy. Tupot nóg, dziwne odgłosy nie wiadomo skąd. Młodzi ludzie w stanie katatonicznym przepowiadający swoje role. No po prostu dom wariatów. Ale cudowny. My, widzowie, chcemy widzieć w zwariowanym świecie teatru przede wszystkim zakochanych w teatrze artystów. Ludzi, dla których w końcu teatr jest ważniejszy niż wszystkie te złe rzeczy, które się „przy okazji” wydarzają. Dziś mam wrażenie, że ludzie teatru odgrywają przed nami dramat, którego nie napisał dobry dramatopisarz i nie wyreżyserował dobry reżyser.

Ten spektakl powinien zniknąć z afisza. I bynajmniej nie mam na myśli zamiatania czegokolwiek pod dywan. Nic z tych rzeczy. Oczekuję za to powściągliwości, dyskrecji i powagi w rozwiązywaniu tych niezwykle istotnych konfliktów i sporów. Da się to robić – i to z dobrym skutkiem – bez nagonek, wzywania do zawodowego linczu, obsobaczania i ferowania wyroków przed procesem.