Jaka szkoła po Czarnku?
Nie powiem (choć bardzo bym chciał!), że wszystkie nowe propozycje min. Przemysława Czarnka, które przedstawił w miejsce niedawno odrzuconych propozycji nowelizacji Karty Nauczyciela i całego systemu awansów i wynagradzania nauczycieli, są złe. Likwidacji dwóch najniższych stopni zawodowych (stażysty i nauczyciela kontraktowego) należy przyklasnąć, bo to zawracanie głowy. Jednak stabilizacja etatów (zatrudnienie na czas nieokreślony) dopiero po blisko czterech latach (dziś etat otrzymuje się po niespełna roku) wydaje się zbyt restrykcyjne.
Egzamin państwowy po czterech latach pracy, poprzedzający uzyskanie stopnia nauczyciela mianowanego, to rozwiązanie dla nauczycieli stresujące, a być może nawet dla niektórych w jakiejś mierze poniżające. Po pięciu latach studiów i czterech latach pracy jeszcze jakiś egzamin?
Jednakże tak właśnie ma się sprawa na wyższych uczelniach – jeśli chcesz pracować na długoterminowej umowie, to musisz zrobić doktorat i zdać egzamin doktorski. I przeciętnie biorąc, ma to miejsce jakoś cztery, pięć lat po studiach. Egzamin państwowy to nie jest zła rzecz, jeśli ma być rzetelny. Dla kogoś, kto ma go zdawać, jest „obrzędem przejścia”, przeciwko któremu może się wewnętrznie buntować – dla kogoś, kto już ma go za sobą, jest powodem do dumy.
Takie egzaminy są w wielu krajach. A w Niemczech i we Francji uzyskanie pełnych uprawnień nauczyciela licealnego to istna droga przez mękę. Za to status formalny, prestiż i dochody nauczycieli są tam fantastyczne. Gdyby za egzaminem państwowym szła poważna podwyżka, byłoby warto wysoko podnosić poprzeczkę. Tymczasem to, co proponuje dziś Czarnek, to (w uproszczeniu) cztery lata niemalże najniższej krajowej, a po egzaminie i mianowaniu podwyżka o śmieszną kwotę.
Na takie traktowanie nauczyciele nie mogą się zgodzić i z pewnością się nie zgodzą. Niesłusznie jednak, moim zdaniem, protestują przeciwko wymaganiu, które chce wprowadzić Czarnek, aby każdy nauczyciel przez dodatkową godzinę (ponad pensum) był dostępny w szkole dla uczniów i rodziców. Nie sądzę, aby była to wielka uciążliwość, a zwiększenie dostępności nauczycieli służyć będzie wszystkim łącznie z nimi samymi. Rozmowy z rodzicami na korytarzach podczas przerw to nie jest dobra praktyka. O tę jedną godzinę kopii bym nie kruszył.
Generalnie jednak szczegóły będące obecnie przedmiotem sporów między związkami zawodowymi a ministerstwem są ważne, lecz niewiele znaczące wobec generalnej dewastacji szkolnictwa, do której doprowadziło poddanie go ideologicznej kontroli wszechwładnych kuratorów oraz posunięta do granic śmieszności klerykalizacja szkół. System awansów to ważna rzecz, lecz tak długo, jak szkoła będzie służyła praniu mózgów młodzieży i wychowywaniu ich na katolickich nacjonalistów, głosujących na reakcyjne partie polityczne, nauczyciele będą zdegradowani do poziomu kadr ideologicznych autorytarnego państwa. Cały ich prestiż w oczach „wypranej” części społeczeństwa, będący w istocie odwrotnością wszelkiego prestiżu w oczach tych, którzy jakimś cudem nie będą jeszcze zaczadzeni nacjonalistyczną pychą i jej klerykalno-militarystyczną ideologią chwały, posłannictwa i niepokalania, stanowić będzie jedynie nikły poblask „chwały” rządzącej partii i przechwyconego przez nią państwa.
Warto jednakże zastanowić się, jak można by naprawić szkolnictwo po upadku PiS. Ten upadek być może jest już blisko, więc nadszedł już czas na taką refleksję. Chciałbym krótko i konkretnie przedstawić niezbędne kroki, jakie będzie trzeba poczynić, aby przywrócić polskiej szkole godność i sprawność.
W pierwszym rzędzie trzeba będzie odsunąć od władzy nad szkołami kolaborantów, zajmujących kuratoryjne i dyrektorskie stanowiska z nadania pisowskiej władzy, wysługujących się jej i nadużywających stanowisk w celu krzewienia ideologii partyjno-kościelnej, a zwłaszcza szykanujących nauczycieli broniących na terenie szkoły wartości demokratycznego państwa prawa. Jednakże ta niezbędna „czystka” nie przyniesie rezultatu, jeśli nadal w szkołach nieformalnie rządzić będzie religia i osoby opłacane przez państwo w celu propagowania katolicyzmu.
Wprawdzie haniebne układy z Watykanem uniemożliwiają uwolnienie szkół od propagandy katolickiej w całości, to jednak nie ma żadnych przeszkód, aby osoby te opłacane były przez zainteresowaną instytucję, czyli Kościół katolicki. Odciążenie państwa z tych wydatków to nie tylko ważny krok w stronę uwolnienia Polski od hańby poddaństwa, lecz również pierwszy krok w stronę uwolnienia szkoły od opresyjnej i skrajnie sprzecznej z moralnością konstytucyjną i wewnętrzną moralnością polskiego prawa ideologii katolickiej, na czele z jej brutalnym dzieleniem ludzi na lepszych i uprzywilejowanych chrześcijan oraz błądzącą moralnie, skazaną na kary pośmiertne pozostałą większość.
Kolejna reforma powinna uwolnić szkoły od dławiącego je gorsetu nadzoru, sprawozdawczości i szczegółowo określonych, odgórnie narzuconych programów. Szkoła powinna mieć pewną autonomię w nauczaniu, a nauczyciele powinni cieszyć się zaufaniem państwa i władz szkolnych. Mając to zaufanie i szacunek, będą mogli w znacznej mierze samodzielnie decydować, czego uczyć, biorąc pod uwagę możliwości i potrzeby uczniów oraz własne preferencje i kompetencje.
Programy nauczania są nie tylko zbyt szczegółowe. W większości są absurdalne. Tylko niewielka część wiedzy szkolnej ma jakiekolwiek zastosowanie w życiu wykształconego człowieka, a jeszcze mniejsza część rozwija ważne umiejętności. W rezultacie po ukończeniu szkoły młody człowiek nie pamięta ani ćwierci tego, co uczono (a w zakresie nauk ścisłych zgoła nie pamięta nic), nie potrafi krytycznie poszukiwać źródeł wiedzy i jej przyswajać, za to umie doskonale wymądrzać się i udawać, że coś wie, a nawet dokonywać plagiatów i popisywać się cudzym dorobkiem jako własnym. Tego bowiem uczą w szkołach znakomicie.
Niczego jednak nie osiągniemy, mając słabych nauczycieli. Żeby mieć dobrych, trzeba solidnie płacić. Jest to całkiem możliwe do osiągnięcia – wystarczy o jedną czwartą zmniejszyć liczbę lekcji szkolnych, a zaoszczędzone kwoty przeznaczyć na podniesienie pensji oraz na szkolenia akademickie dla nauczycieli.
Kluczem do poprawy jakości nauczania są kompetencje nauczycieli. Powinno się o nie dbać nie poprzez środki nadzoru i dyscypliny, a więc egzaminy (choć i one mają swoje znaczenie), lecz przede wszystkim przez opiekę akademicką nad szkołami oraz regularne wykłady i seminaria dla nauczycieli prowadzone przez kadrę akademicką. Nauczyciele nie powinni nigdy tracić kontaktu z uczelniami, a te z kolei powinny mieć statutowy i ustawowy obowiązek pracy z nauczycielami. Profesorom korony by z głów nie pospadały, gdyby raz w miesiącu każdy z nich miał wykład bądź seminarium dla grupy nauczycieli. Osobiście deklaruję się w tym względzie z całą ochotą. Tymczasem droga szkoło, trzymaj się i nie daj hunwejbinom i ministrantom!