Świat zatańczył z Sanną Marin

Pani Sanna Marin, premierka Finlandii, świetnie bawiła się na prywatce, ale ktoś okazał się na tyle nielojalny, aby to nagrać i puścić w świat. Rozbawiona gromada coś tam wyśpiewuje i się wygłupia, jak to na dobrej imprezie. Nie wiem, co tak krzyczą czy śpiewają, ale pewnie nic mądrego. Brzydkie słowa chyba nie padły, bo by to zaraz nieprzychylna prasa wyciągnęła. Za to była podobno mowa o narkotykach, więc w końcu było się do czego przyczepić.

Wybuchł skandal na pół świata, bo każdy w Europie i nie tylko chciał sobie obejrzeć, jak to w naszych feministycznych czasach „młode laski” dostają najwyższe stanowiska, a w głowie mają pstro jak nastolatki. Dla mediów i pozycji to nie lada gratka. Tyle że nic się właściwie nie stało i na tym polega problem. Finowie, nic się nie stało! Pani premier oświadczyła, że ma prawo w wolnym czasie się bawić, a żadnych narkotyków nigdy nie brała. Koniec tematu. Politycznie i personalnie tematu już nie ma (mam nadzieję), lecz kulturowo – owszem.

Nie można czynić nikomu zarzutu z tego, że się bawi. Premier też może. Sanna Marin jest absolutnie w porządku i nie zamierzam tego kwestionować. Ten casus jest jednak o tyle ciekawy, że znamionuje nieprawdopodobną przemianę obyczajową, której głębi chyba wciąż nie rozumiemy. Dzieje się coś, co nawet dwadzieścia lat temu nie mogło się wydarzyć, więc stanowczo za wcześnie ogłaszać, że „to jest normalne”. To nie jest normalne, lecz raczej niezwykłe i rewolucyjne. A fakt, że złośliwie opublikowane przez kogoś nagranie wywołało ogromne kontrowersje, niespodziewanie ujawnił zalegający w społeczeństwie (nawet fińskim!) konserwatyzm, lecz ponadto objawił poważny dysonans poznawczy. Ludzie spodziewają się po politykach, że będą zachowywać się zawsze poważnie, jak przystało na dojrzałych i poważnych ludzi. Tymczasem nie da się legalnie tego oczekiwania sformułować. Bo co to znaczy „poważnie”? Czyż nie tak jak starsi panowie? Może jednak trzydziestoletnia kobieta nie nadaje się do pełnienia najwyższych stanowisk, bo nie jest jeszcze wystarczająco dojrzała?

Otóż tego powiedzieć głośno nie można. A jeśli ma się takie niezdrowe myśli, to współczesny bardzo egalitarny i feministyczny obyczaj nakazuje je ukrywać. Wszyscy widzą, że Sanna Marin jest bardzo urodziwa i miło popatrzeć, jak tańczy. No ale nie można tej urody i wdzięku komentować. Wszyscy się dziwią, że w naszych czasach nie dość, że premierem może być kobieta, to w dodatku młoda i żywiołowa, czyli zupełnie nieprzypominająca kogoś, na kim zwykle polegamy w kłopotach i kto dokłada starań, aby być dla nas wiarygodnym i godnym powierzenia mu swoich spraw. Takich starań oczekujemy od profesora, adwokata, lekarza. Od wyższej rangi polityków też. Błaznujący Boris Johnson nam się nie podobał. Mamy prawo do dziwienia się czy już musimy z zaciętą miną karcić wszystkich, którzy „nie nadążają”? Cóż, prawo do zdziwienia prawem człowieka.

Znaleźliśmy się w momencie, w którym te anachroniczne oczekiwania nadal mamy, lecz uważamy za stosowne się z nimi ukrywać i formułować swoje rozczarowanie w jakiś zastępczy sposób. To zawsze niedobrze, gdy do życia publicznego zakrada się nieszczerość i obłuda. Powiedzmy więc, że niepowaga polityka jednak jest problemem. Zaufanie społeczne wiąże się z pewnymi cechami temperamentalnymi i stylem bycia, a także słownictwem. Premier raczej nie powinien wyrażać się niczym rockman, choć jeśli to czyni, nie znaczy to jeszcze, że jest złym premierem. Po prostu, gdyby tego nie robił, byłby jeszcze lepszy. Elegancki język dobrze współgra z wysokimi stanowiskami i tyle. Dotyczy to również stylu zabawy. Lepiej, żeby pani premier bywała w filharmonii zamiast na imprezach, lecz absolutnie nie wynika z tego, że jest nie dość dobrym premierem. Po prostu mogłaby (jak każdy) być jeszcze lepsza.

Akceptacja, tolerancja, luz i bezpruderyjność są wartościami w życiu publicznym, podobnie jak powściągliwość, maniery i powaga. Nie można być tym i tym, mieć to i tamto. Dobrze, że dzisiaj konwenanse prawie zniknęły, a za to potajemne nurzanie się w rozpuście piętnowane jest nawet bardziej niż kiedyś. Nie dlatego, że jesteśmy aż tacy pruderyjni, lecz dlatego, że bardzo wiele z tego, co dawniej nazywało się rozpustą, uważamy za obciążone krzywdą kobiet. Mimo to pozostaje w mocy zasada, że najwyższe stanowiska powinny pełnić doświadczone życiowo i zawodowo osoby, osoby rozważne, prawe i odpowiedzialne. Czy taka osoba chodzi na imprezy, tańczy i śpiewa? Tak! Ale rzadko. Czy trzydziestoparolatka może być dojrzała do pełnienia funkcji premiera? Tak! Ale musi być bardzo wyjątkowa. Czy mamy prawo podejrzewać, że jak coś jest rzadkie i wyjątkowe, to w konkretnym przypadku jednak nie zachodzi? Tak – to nasze święte prawo. Czy wynika z tego cokolwiek dla oceny osoby i zachowania pani Marin? Nie, nie wynika.

Mimo to ludzie mają prawo do swoich ocen i odczuć. I chociaż nikomu nie wolno odmawiać Sannie Marin prawa do dobrej zabawy z przyjaciółmi, to jednocześnie nie wolno odmawiać obywatelom prawa do własnych ocen. Szkoda, że w życiu publicznym takie współistnienie porządku winy i niewinności (Marin jest niewinna) z porządkiem osobistego oceniania (zachowanie Marin może niektórych razić) prawie w ogóle nie jest rozumiane. To są bowiem trudne kwestie, a tzw. dyskurs publiczny musi być prosty. Wniosek: nie filozofuj! Szkoda czasu.