Dorwać Stuhra!

Od wielu godzin trwa już w rządowych mediach dzika nagonka na starszego pana, wybitnego aktora Jerzego Stuhra. Państwowa telewizja pokazuje go jak skrzyżowanie kryminalisty ze świadkiem – z zasłoniętą twarzą i zmienionym głosem. Napiętnowany w ten sposób, pod wulgarnym pretekstem ochrony dobrego imienia osoby podejrzanej, lecz nieosądzonej, pokazywany jest na archiwalnych nagraniach jako rzecznik opozycji, wzywający do obrony niezawisłości sądów. Wszystko to zaś w atmosferze pomówień, iż niedostatecznie „zreformowane” sądy będą nader wyrozumiale traktować opozycyjnego celebrytę, który jadąc pod wpływem alkoholu, zderzył się z motocyklistą.

Widz ma odnieść wrażenie, że Jerzy Stuhr jest uprzywilejowany i bezkarny, wobec czego pisowska rewolucja wciąż nie zwyciężyła i tym bardziej trzeba ją popierać. Ściek obłudy, świętoszkowatego oburzenia płynie z milionów telewizorów, monitorów i wyświetlaczy w całym kraju. I jak zwykle w takich przypadkach, gdy ofiara sama jest czemuś winna, tyleż łatwo o tanią moralną egzaltację, co bezkarne niszczenie człowieka. Któż się bowiem odważy stanąć w obronie kogoś, kto prowadził auto pod wpływem alkoholu, a więc naruszył wielkie społeczne tabu?

Co się wydarzyło? Ano jechał sobie środkiem Krakowa Jerzy Stuhr swoim autem, mając we krwi, jak się potem okazało, 0,7 promila alkoholu. To dość dużo. Można powiedzieć, że był podchmielony. Traf chciał, że zawadził o łokieć motocyklisty lub też motocyklista zawadził łokciem o samochód aktora. Motocyklista, jak podają media, przewrócił się, lecz zaraz wstał. Jako że Stuhr odjechał, prawdopodobnie nie widząc zdarzenia (a powinien, bo w lusterko trzeba patrzeć co chwila), motocyklista pojechał za nim i go zatrzymał. Przyjechała policja, zabrała starszemu panu prawo jazdy i przesłuchała. Teraz będzie miał zarzuty. Najadł się wstydu, przeprosił. I tyle. Ale nie, nie tyle. Nie wystarczy wstyd, kompromitacja osoby z publicznym autorytetem, sąd i wysoka kara. Jeszcze musi być kampania nienawiści, nagonka i rytualny lincz!

Ilekroć osoba publiczna zostaje przyłapana na prowadzeniu samochodu po alkoholu, uruchamia się ten sam skrypt, dyktowany przez zawiść i resentyment: bogaci i sławni myślą, że więcej im wolno, a tymczasem gdy zwykły człowiek prowadzi po pijanemu, spotyka go surowa kara – gdy przed sądem staje uprzywilejowany, wyrok jest zawsze łagodny. Pisowsy hejterzy, łącznie z samym Patrykiem Jakim, piszą o tym wprost, bez żadnej podstawy i bez żadnego sensu pomawiając nieznany jeszcze sąd. Tym samym wywierają na ów przyszły sąd presję, choć i bez niej żaden sędzia nie pozwoliłby sobie na łagodne potraktowanie kogoś, czyja wina jest bezsporna (Stuhr przyznał, że był nietrzeźwy), a oczekiwanie społeczne, że wyrok będzie przykładny – powszechne.

W istocie prawda jest zupełnie inna niż głosi bezmyślna, pełna wrogości i zawiści ludowa legenda. Gdy przyłapany zostanie na jeździe po alkoholu ktoś bardzo znany, konsekwencje są dla niego lub dla niej wprost nieporównanie większe niż w przypadku zwykłych ludzi. Przede wszystkim o sprawie dowiadują się miliony ludzi, przez co wstyd jest nieporównanie większy. Wręcz nieznośny. Ponadto zawsze taka osoba staje się ofiarą nadużyć – kłamstw, pomówień, sekowania i wymysłów. Jest bowiem przez własne zawinienie szczególnie osłabiona i eksponowana na urąganie. To nie jazda po alkoholu stanie się w takim przypadku bezkarna, lecz bezkarna będzie kampania nienawiści i odrażająca obłuda tych, którzy, przystrojeni w piórka moralistów, uznają, że mogą sobie pozwolić na przyjemność znęcania się nad kimś, kto ich pod każdym względem przewyższa.

Oprócz zwykłych nienawistników przy takich okazjach ujawniają się jeszcze inni – ludzie może i dobrej woli, lecz nieporadni w sprawach ocen moralnych. To ci, którzy bez żadnego zastanowienia uważają każdego, kto broni pijanego celebryty przed moralnym linczem, za kogoś, kto umniejsza, a nawet w ogóle zaprzecza jego zawinieniu. Zwykle mówią wtedy o równości i takim samym traktowaniu, należnym każdemu, kto popełni wykroczenie czy przestępstwo, łącznie ze sławnymi aktorami.

Otóż obrona należy się każdemu, kto jest krzywdzony – nawet jeśli sam jest przestępcą. I wcale taka obrona nie znaczy, że bagatelizuje się czy umniejsza winę owego przestępcy. A co do równości, to akurat w sprawach związanych z łamaniem tabu (a do nich należy dziś prowadzenie pod wpływem alkoholu) równości niestety nie ma – osoby znane, a tym bardziej osoby bardzo sławne mają się w takich sytuacjach o wiele gorzej niż inni. Zwykły człowiek zapłaci grzywnę, straci prawo jazdy na jakiś czas i tyle. Jerzy Stuhr straci część swojej popularności, a na jego sławnym wizerunku będzie odtąd widoczna dla wszystkich plama. Zwykłych ludzi te niebywale dotkliwe konsekwencje nie dotyczą albo dotyczą w niewielkim stopniu. Co więcej, w przypadków celebrytów sędziowie odczuwają tak silną presję, że gotowi są przemilczać okoliczność, którą powinni wziąć pod uwagę i w przypadku „zwykłych ludzi” zawsze pod uwagę biorą – a mianowicie że przed popełnieniem czynu zabronionego sprawca prowadził przykładne życie.

Czy mamy więc milczeć o Jerzym Stuhrze? Nie, bynajmniej. Trzeba napisać, że zrobił bardzo źle i nas zawiódł. Ale cóż więcej? Więcej trzeba by, gdyby pretendował do sprawowania jakichś funkcji publicznych czy politycznych. Wtedy należałoby się zastanowić, czy na nie zasługuje. Jeśli jednak jest emerytowanym aktorem, to żadnej takiej sprawy ani obawy nie ma.

I jeszcze jedno. Drogie media, prawo nakazuje, aby osoba, której postawiono zarzuty, była określana w przekazach prasowych z imienia i inicjału nazwiska. Ma to ją chronić do czasu udowodnienia jej winy przed sądem. W przypadku Jerzego Stuhra taka ochrona nie jest skuteczna ani w ogóle pożądana. Jest oczywiste, kim jest „znany krakowski aktor Jerzy S.”, tak samo jak to, że pisanie o nim per „Jerzy S.” jest mu niemiłe i wręcz upokarzające. Doprawdy, czy wyobrażacie sobie, że poskarży się prokuratorowi na dziennikarzy piszących jego pełne nazwisko? A może wyobrażacie sobie, że odczuwa ulgę, gdy ujrzy swoje nazwisko pisane inicjałem? Przecież wiemy, że w tym przypadku jest odwrotnie – ta nieszczęsna kropka jest dodatkowo piętnująca i poniżająca. A więc bądźmy poważni.