Pan Jezus i królowie

Dlaczego mieszkańcy Betlejem, a w tej liczbie właściciel gospody i jego rodzina, nie poznali się na mesjaszu? Czy nie zainteresowali się pastuszkami i królami ściągającymi do nich, aby zobaczyć wyjątkowe dziecko urodzone w ich miasteczku? Była więc sensacja czy jej nie było? Dlaczego lud nie zadaje tego rodzaju pytań, gdy wciąż od nowa słyszy stworzone dla niego legendy?

Lud nie kieruje się dziecięcą ani uczoną logiką, lecz intuicją kulturową. Narodziny były sławne i dyskretne jednocześnie, a królowie nie mogli zapewnić ochrony Świętej Rodzinie, bo Pan Jezus nie byłby już biedny i cała historia o objawieniu się świętości pośród ludu i o mesjaszu, który tego ludu broni i go w końcu wybawia, byłaby całkiem niewiarygodna. Dzieje mityczne nie podlegają prawom konsekwencji ani logicznej, ani naturalnej, ani społecznej, lecz rządzą się prawami własnymi, prawami rozmarzonej wyobraźni i tęsknoty. A mity o cudownych dzieciach i matkach, które siłą miłości i poświęcenia chronią je przed śmiertelnym niebezpieczeństwem, należą do najpiękniejszych pod względem swej prawdy uczuciowej.

Chociaż treść mitów natywistycznych jest głównie społeczna (mesjańska mianowicie), to dla naszej wrażliwości może ważniejsze jest zaklęte w nich upamiętnienie uczuć milionów rodziców, którzy tracąc małe dzieci (doświadczenie jeszcze do niedawna powszechne), do ostatniej chwili żyli marzeniem i nadzieją, że coś się cudownie odmieni i śmiertelnie chore niemowlę jednak wyzdrowieje.

Maryja uniosła swoje dziecię daleko do Egiptu, ratując je następnie przed pomorem. W tym nowoczesnym żydowskim micie (mity młodsze niż homeryckie są właśnie „nowoczesne” – mają wiele cech emancypacyjnych) zagrożenie dla dziecka spersonifikowane jest w postaci (jak najbardziej historycznej) króla Heroda. Fakt, że królowie wszystkich czasów starali się zgładzić, nawet jeszcze w dzieciństwie, wszystkich pretendentów do sukcesji niebędących ich synami, wiele mówi o podłości ludzkiej natury i dzikości dawnych monarchii.

Jednak co król, to król. Potomek wielkiego króla żydowskiego Dawida mógł się urodzić tylko w jego mieście – w Betlejem. Mesjasz – chociaż miał być wybawcą ludu, a więc również kimś z ludu się wywodzącym – jednocześnie musiał być dla ludu prawdziwym autorytetem. W społecznościach plemiennych autorytet zaś mieli wyłącznie członkowie rodów królewskich i kapłańskich. Mesjasz nie mógł wypaść sroce spad ogona. Mógł być biedakiem, pod warunkiem że krył się w ludowym przebraniu tylko po to, aby pewnego dnia tym bardziej spektakularnie objawić się w chwale i sięgnąć po należne mu berło.

Trzech Króli to właśnie opowieść o takim objawieniu się zbawcy ludu, który okazuje się prawdziwym królem w przebraniu. Królowie jednak znają się na rzeczy – swój swego rozpozna. Jednakże treść mitu o narodzinach mesjasza, czyli bożego pomazańca, który obali stary, niesprawiedliwy porządek, uwolni lud od cierpień i poniżenia, by królować w chwale, wedle bożego prawa i z bożej poręki, zawsze jest bardzo skomplikowana, bo życie mesjasza jest wszak długie, królem w końcu nigdy faktycznie nie zostaje, a wreszcie, jak każdy, umiera. Trzeba to wszystko jakoś „ograć”, pomieścić w jednej opowieści i obudować symboliką oraz stosownymi obrzędami. Wymaga to czasu.

No bo jak kandydat na mesjasza umiera, to jego wyznawcy czekają, owszem, na jego rychły powrót, lecz ile można czekać? Po kilku latach stają się śmieszni z tym oczekiwaniem, a poza tym po prostu starzeją się i jeden po drugim wymierają. Dlatego każdy mesjasz musi dostać nowe życie. Musi zostać wydobyty z zapomnienia i opowiedziany od nowa. Jeśli nikt nie podejmie umierającej legendy, dawny mistrz i odnowiciel wiary dołącza do długiego szeregu cudotwórców, a jeśli ma szczęście, to otrzyma jakiś passus w świętej księdze bądź w świętej pieśni jako prorok.

Jednakże gdy znajdzie się właściwy promotor albo (najlepiej) promotorzy, dawno nieżyjący cudotwórca może przeistoczyć się w prawdziwego mesjasza. To się przydarzyło naprawdę niewielu ludziom – Mojżeszowi, Buddzie, Jezusowi, Manicheuszowi, Mahometowi. Późniejsi reformatorzy urodzili się już za późno – w czasach, gdy mitotwórstwo zdegradowało się pod naporem racjonalizmu do rangi zwykłej literatury. Luter już nie miał szans być „wyznawany” pomimo całego swego nowatorstwa i odwagi.

Natomiast Jezus z Nazaretu, zapewne niczym niewyróżniający się wędrowny kaznodzieja, wieszczący rewolucję religijną i zwalczający religijny „beton” i „mainstream”, w ciągu dwóch stuleci urósł do rangi mesjańskiej, a następnie – ku zgrozie wyznawców Jahwe – do rangi boskiej. Jak to jest możliwe, że Piotr, a następnie Paweł i Jan osiągnęli taki niebywały sukces, kreując człowieka jak wielu innych w tamtych czasach chodzącego kilka lat po kraju i cytującego Torę oraz Tradycję, choć niemającego swojej własnej synagogi ani kapłańskich uprawnień, na mesjasza (Chrystusa), a nawet Syna Bożego? To wielki temat dla historii i socjologii religii. Tak czy inaczej, udało się! Historycy na ogół uważają, że zdecydowała tu awantura w Świątyni, która, jak należy sądzić, zaprowadziła Jezusa na krzyż.

Wróćmy jednakże do wspomnianej komplikacji mesjańskiego żywota i mesjańskiego mitu. Mesjasz musi być postacią z ludu, a jednocześnie królewskiego rodu. Musi się urodzić, objawić swą mesjańską moc, udowodnić „znakami”, że nie jest jedynie uzurpatorem, a następnie dokonać cudów zapowiadających Cud nad cuda – mesjańską odmianę rzeczywistości, zwaną zbawieniem. A na dodatek musi jeszcze umrzeć. Dużo jak na jednego człowieka.

Aby to wszystko ze sobą pogodzić, trzeba życie mesjasza udramatyzować, podzielić na etapy, objawienie rozpisać na kilka kolejnych aktów, wykazać skuteczność mocy zbawiania oraz – co najtrudniejsze – wyjaśnić, dlaczego mesjasz jednak nas opuścił, czyli umarł, pozostawiając lud mniej więcej w takiej samej kondycji jak wcześniej. Przecież śmierć Jezusa, który był cieślą i zaledwie przez trzy lata wygłaszał kazania, wędrując z garstką uczniów, niczego nie zmieniła. A wskrzeszać zmarłych, nalewać z próżnego i chodzić po wodzie „umiał” każdy cudotwórca od niepamiętnych czasów.

Otóż mesjasz ze swej natury jest postacią dwuznaczną i paradoksalną. Jest z ludu i nie z ludu. Jest biedny i bogaty. Żyje jawnie i w ukryciu. Bywa w chwale i bywa w odosobnieniu. Większość lat przeżytych przez Jezusa pozostaje w cieniu. Nic o nich nie wiadomo. Jednak nawet wtedy, gdy jego życie staje w świetle mitotwórczej wyobraźni, Jezus często się skrywa. Jest w Egipcie, jest na pustyni, a nawet w samym piekle. Gdyby żył na jawie i w chwale, wszystko byłoby za proste i zbyt oczywiste. Zostałby panem, a przecież pan jest figurą, wobec której zbawca jest kontrą.

Relacja jest tu jednakże dialektyczna. Mesjasz ma w końcu zostać panem, lecz jako taki jest wrogiem królów. Jego siłą jest nadzieja ludu i to, że lud – mocą duchowej delegacji – reprezentuje. Dlatego objawia się punktowo, ukradkiem, lokalnie, jak ludowy partyzant. Nieliczni rozpoznają go przy narodzinach (ale jednak ktoś go rozpoznaje!), nieliczni są świadkami jego cudów, nieliczni są jego wyznawcami, nieliczni są świadkami jego śmierci. Objawia swą moc na raty.

Cóż, nie może być inaczej, bo nowoczesny, tworzony ad hoc mit musi mieć związek z faktami i realnymi biografiami realnych ludzi. A że w prawdziwym życiu biedni cieśle nie zostają królami świata, trzeba ich triumf rozpoznać w cząstkowych, słabych i lokalnych jego przejawach. Wtajemniczeni wiedzą. Wiedzą, jak czytać znaki i jak rozpoznać prawdziwego Pana pośród wielu fałszywych proroków i fałszywych mesjaszy. Mesjasz, aby osiągnąć sukces, musi pokonać nie tylko królów, lecz również swoich konkurentów. W jaki sposób może to zrobić? Sprawiając większe cuda, a przede wszystkim – zacierając granicę między śmiercią a zniknięciem. Mesjasz nie umiera, lecz tylko się oddala. Jego pierwsze nadejście jest ostateczne w tym sensie, że już nie opuści nas na zawsze. Może się jednak czasowo oddalać – na pustynię, do piekła, do nieba, gdzie tylko chce. Ale zawsze powraca w kolejnych znaczących i zagadkowych epifaniach. I nigdy nie odchodzi całkowicie. Duchem obecny jest wszędzie, gdzie są jego wyznawcy. Żyje pośród nich, nawet gdy go nie ma. Ma swoje sprawy z Bogiem, ma nasze sprawy z Bogiem i je dla nas załatwia. Zbawianie całego Narodu to ciężka praca. Nie wiemy do końca, na czym polega. Trzeba ufać i wierzyć.

Ale kiedy to się wreszcie skończy? Kiedy nasz dobry Pan powróci do nas, pokona bezbożnych królów, pokona samego Złego i zasiądzie na tronie od Boga i uświęconego Ludu na wieki wieków mu danego? Wróci, gdy będziemy gotowi. Sami odpędzamy go od siebie, bluźniąc Jego imieniu, grzesząc przeciwko Prawu, profanując święte miejsca. Nie zasłużyliśmy na zbawienie i nigdy nie dostąpimy go przez zasługę. To nasza wina, że nasz Pan musi wciąż się oddalać. Dzień Sądu jednakże nadejdzie, sprawiedliwi zostaną oddzieleni od nieprawych, Nowe Królestwo, wolne od wszelkiej ujmy o obrazy boskie, zapanuje na Ziemi, a Niebiosa na zawsze się rozstąpią, ukazując oblicze Pana.

Mesjanizm ma wiele odmian. W naszym świecie królowały dwie – Prometejska i Jezusowa. Obaj nasi mesjasze okazali się bogami, obaj musieli cierpieć na krzyżu bądź palu za to, że byli przyjaciółmi ludzi. Męka obu została wreszcie przerwana i wynagrodzona. Jednak orientalni mesjasze, na czele z żydowskim, mieli nad greckim i innymi tę wielką przewagę, że byli osadzeni w rzeczywistej historii. Mieli rodziców, imiona, miejsce urodzenia, trajektorie swych wędrówek i śmierci.

W nowych religiach, narodzonych w Persji, Izraelu, Egipcie, mit zstępuje na ziemię i staje się mityczną historią ludu. Historią namacalną, inkrustowaną faktami i realnymi postaciami. Archaiczne duchy ustąpiły miejsca żywym postaciom ze zbawczych legend. Przodkowie stali się asystentami i świadkami dziejów zbawienia, które stały się prawdziwymi dziejami ludu.

A jednak – pamiętajmy! – certyfikaty mesjańskości wciąż wydają świętym niemowlętom Królowie. Jednak królowie. Emancypacyjny potencjał nowych, humanistyczno-mesjańskich religii, łącznie z chrześcijaństwem, został zmanipulowany i przechwycony przez elity. Rewolucja na podłożu mitu nie powiodła się. Nikt za nas nie wykona tej roboty. Sprawiedliwość społeczna jest w naszych rękach. Nie wystarczy składać ofiary i czekać zbawienia. Mesjasz też nieskory. Kacper, Melchior i Baltazar nie załatwią sprawy również – ani złotem, ani mirrą, ani kadzidłem.

Trzej Magowie z rzymskich katakumb, ok. 250 w. n.e.