Ukraińska pułapka

Szczyt NATO w Wilnie pokazał, w jak trudnym i paradoksalnym położeniu znajduje się Ukraina.

Zachód podtrzymuje swoje obietnice pomocy militarnej i otwartość na włączenie Ukrainy w swoje struktury w możliwie nieodległej przyszłości. Nie może jednakże powiedzieć, kiedy to się stanie, ani w ogóle składać wiążących obietnic, bo trwa wojna i nie wiadomo, jaki będzie jej wynik. Retoryka ukraińska, w myśl której rękami Ukraińców Zachód toczy wojnę ze swoim największym wrogiem, ma ograniczone działanie. Nie jest ona w stanie zmienić podstawowych wyznaczników postępowania Zachodu, a głównie USA, względem Ukrainy.

Najważniejszy z tych wyznaczników to unikanie za wszelką cenę konfliktu, w który byliby zaangażowani żołnierze NATO. Chcemy wygrać tę wojnę, ale właśnie „rękami Ukraińców”. Przyjęcie Ukrainy do NATO oznaczałoby zaś zobowiązanie do wysłania żołnierzy. Siłą rzeczy akcesja może nastąpić wyłącznie po zakończeniu wojny lub w warunkach naprawdę trwałej stabilizacji takiego czy innego status quo. Paradoks polega na tym, że chcąc wstąpić do NATO, Ukraina musi doprowadzić do zakończenia wojny (zwyciężyć lub zawrzeć pokój na gorszych warunkach niż zwycięstwo), natomiast Rosja, za wszelką cenę pragnąca uniknąć akcesji Ukrainy do NATO, wojny nie będzie chciała zakończyć. Dopóki Ukraina będzie dążyć do członkostwa w NATO, wojna zapewne się nie skończy, wobec czego Ukraina bierze na siebie dodatkowy ciężar. Nie może po prostu zakończyć wojny typowym traktatem, lecz musi całkowicie w niej zwyciężyć, tak aby Rosja nie była fizycznie w stanie jej kontynuować. Tylko w takim wypadku możliwa bowiem będzie akcesja do NATO.

Tylko czy możliwe jest całkowite zwycięstwo, czyli wygnanie Rosjan ze wszystkich okupowanych ziem oraz powrót wywiezionych w głąb Rosji dzieci i dorosłych? Czy możliwe jest zakończenie wojny bez odstąpienia Ukrainy od aspiracji do wstąpienia w szeregi NATO? Wydaje się to mało prawdopodobne. Upór Zełenskiego, żeby znaleźć się w NATO, nie pomaga dziś w prowadzeniu wojny. A wymuszanie na Ameryce jakichkolwiek wiążących deklaracji nie ma dziś żadnego sensu. O członkostwie Ukrainy w NATO na serio nie będzie się decydować ani dziś, ani za rok, lecz wtedy, gdy będzie tam na tyle bezpiecznie, że przystąpienie tego kraju do paktu nie wywoła natychmiastowej konieczności wysłania tam sprzymierzonych wojsk.

Poza tym Ukraina będzie musiała stać się państwem w miarę obliczalnym z politycznego punktu widzenia – może niekoniecznie asem demokracji i praworządności, lecz jednocześnie, mimo wszystko, nie drugą Turcją, gdzie pod pretekstem ciągłego zagrożenia ze strony Rosji utrwali się jakiś rodzaj dyktatury. Minie wiele czasu, zanim Zachód będzie miał powody zaufać Ukrainie. Kategoryczne domaganie się przez Zełenskiego przyjęcia Ukrainy do NATO irytuje przywódców Zachodu, bo sprawia wrażenie, jak gdyby udawał, że nie rozumie, jakie warunki musiałyby być spełnione, aby taka akcesja – choćby bardzo „szybką ścieżką” – stała się faktem.

Nie znaczy to bynajmniej, że Zachód nie pragnie zwycięstwa Ukrainy w wojnie z Rosją. Pragnie, i to bardzo. Takie zwycięstwo na długo osłabiłoby Rosję, jakkolwiek miałoby i tę złą stronę, że pchnęłoby ją jeszcze głębiej w objęcia Chin. Dlatego z punktu widzenia Zachodu najkorzystniejszy jest taki pokój, który sprawi, że w zamian za ustępstwa terytorialne Rosja zostawi Ukrainę w spokoju i pozwoli jej wiązać się dalej z Zachodem. Powrót każdej piędzi ziemi ukraińskiej w granice Ukrainy nie jest żadnym priorytetem dla państw Zachodu, a zapewne również wielu Ukraińców wolałoby, żeby Rosja zagarnęła jakieś tereny, jeśli byłoby to warunkiem trwałego pokoju i prawdziwej niepodległości Ukrainy.

Co o tym naprawdę myśli Zełenski, który akurat sam wywodzi się ze środowiska bardzo związanego z Rosją i jest rosyjskojęzyczny, nie wiemy i pewnie się nie dowiemy. W każdym razie uznał, że na obecnym etapie jego stanowisko musi być bardzo jednoznaczne: żadnych ustępstw, wojna aż do ostatecznego zwycięstwa i wygnania Rosjan z Donbasu i Krymu.

No właśnie, Krym to początek i koniec tego dramatu. Gdy zaczęła się wojna i Rosja zajęła Krym, mało kto się tym przejął. Dlaczego w 2022 r. nagle cały świat zaczął tak bardzo wspierać Ukrainę w jej zmaganiach z Rosją? Powody są dwa. Pierwszy i najważniejszy to strach. Ani Polaków, ani Amerykanów nie obchodziło specjalnie, do kogo będzie należał Ługańsk i Donieck, a tym bardziej Symferopol. Wszystko uległo zmianie w momencie, gdy okazało się, że Rosja chce podbić całą Ukrainę i zainstalować tam swój rząd. Przerażanie faktem, że Rosjanie robią wojnę u naszych granic, spontanicznie zaowocowało solidarnością i zaangażowaniem. Podobny mechanizm solidarności ze strachu zadziałał w krajach nadbałtyckich i częściowo również na zachodzie Europy.

Lęk jest wielkim „triggerem” miłości. Dziś jednak ani my, ani Zachód nie lękamy się już, że Rosja zdobędzie Kijów. Sytuacja się uspokaja, ani Rosja, ani Ukraina nie posuwają się do przodu. Dlatego powoli nasz stan świadomości wraca do czasów pomiędzy 2014 a 2022 r., gdy na wschodzie Ukrainy toczyła się lokalna wojna terytorialna, która, owszem, obchodziła nas, ale tylko trochę. A jaki jest ten drugi czynnik, który wywołał bezprecedensowe wsparcie dla Ukrainy w tak wielu krajach? Jest nim bohaterstwo ukraińskich żołnierzy. Ich walka i poświęcenie dla obrony ojczyzny zrobiły na nas wielkie wrażenie. Jak każda silna emocja – również ten podziw trochę już osłabł. Popieramy Ukrainę, podziwiamy ukraińskich żołnierzy i Wołodymyra Zełenskiego, ale to by było na tyle. Nie chcemy, aby z powodu bezwzględnego imperatywu odzyskania ziem, których odzyskać się nie da, na czele z Krymem, nadal wisiało nad nami jakieś zagrożenie, przelewały się przez granice fale ukraińskich uchodźców a koszty wsparcia militarnego dla Ukrainy rosły bez widoków na kres ponoszenia tych wydatków.

Zachód nie będzie umierał za Krym ani nawet za 20 proc. ziem wschodniej Ukrainy. Tym bardziej nie będzie umierał za członkostwo Ukrainy w NATO. Zachód może za to dawać broń i wspierać Ukrainę na różne sposoby, aby przetrwała jako niepodległe państwo. I na pewno będzie to czynić. Będzie też wspierać wolną Ukrainę w procesie demokratyzacji i zbliżenia z Zachodem, z perspektywą przyjęcia do Unii Europejskiej.

Nie ma jednak żadnych szans na to, aby administracja amerykańska oraz przywódcy krajów zachodniej Europy przyjęły jako dogmat, że każdy akceptowalny scenariusz zakończenia wojny bezwzględnie musi zakładać powrót do granic sprzed 2014 r., a nawet do granic sprzed 22 lutego 2022. Wie o tym dobrze Zełenski i wiedzą Ukraińcy. Może i są jakieś powody, aby grać jeszcze w grę polegającą na udawaniu, że się tego nie wie. Lepiej jednak już z tym skończyć. Najgorsze, co mogłoby się dziś przytrafić Zełenskiemu i Ukraińcom, to irytacja przywódców Zachodu zachowaniem prezydenta Ukrainy. Nie wolno mu doprowadzić do tego, że na Zachodzie pomyślą, że udaje głupiego (albo i gorzej).

Zadanie, jakie czeka obecnie Ukrainę, Rosję i świat, polega na ustabilizowaniu konfliktu i ograniczeniu teatru wojny. Stworzy to szansę na stopniowe zamienianie tej wojny w „wojnę, której nikt nie chce”. Bo tylko taką wojnę da się zakończyć.