Dąbrowa Górnicza to żaden skandal!
Trzeba było zasłabnięcia pracownika seksualnego, a właściwie usiłowania niedopuszczenia do niego ratownika medycznego, aby sprawa erotycznej imprezy księży w Dąbrowie Górniczej stała się tzw. skandalem. Bardzo takie „skandale” mnie frustrują.
Skandalem nazywamy bowiem niespodziewane, nietypowe i rozczarowujące zachowania kogoś, po kim spodziewano się uczciwego i obyczajnego postępowania. Gdy jednak ktoś (indywidualnie czy jako przedstawiciel jakiejś grupy) regularnie dopuszcza się takich czy innych złych czynów, na przykład kradnie, kłamie, oszukuje czy, dajmy na to, grubiańsko się wyraża, nie powiemy, że to skandal. Ta osoba czy grupa po prostu „tak ma”.
Słowo „skandal” odnosi się wyłącznie do ludzi poważnych czy „ludzi honoru”, od których wiele się oczekuje. Nie ma sensu nazywać skandalem setnej afery w PiS albo kłamstwa Mateusza Morawieckiego, bo PiS i Morawiecki nieustająco robią takie rzeczy, które w świecie ludzi przyzwoitych byłyby właśnie skandalem. A w ich świecie właśnie nie są. Inna sprawa, że język polski jest pod tym względem zadziwiająco ubogi. Nie mamy dobrych określeń na niecne postępki. Można powiedzieć, że coś jest łajdactwem, draństwem, świństwem, ale gdy trzeba użyć języka formalnego, nienacechowanego emocjonalnie, to pozostaje nam już tylko skandal.
A przecież skandale dotyczą tylko ludzi na pewnym poziomie. Nie ma skandali w środowiskach notorycznych przestępców, prymitywnych chamów czy też rozbisurmanionych utracjuszy. Hołota nie zna skandali, ale właśnie dlatego, że nie mamy dobrego słowa na ich wybryki, ilekroć znowu zrobią coś wstrętnego, są przez prasę i opinię publiczną obdarowywani tym honorowym określeniem, które od razu winduje ich na społeczne wyżyny.
Wśród beneficjentów tego lingwistycznego qui pro quo znajdują się również księża, czyli pracownicy instytucji znanej z tego, że w różnych krajach od 3 do 5 proc. jej personelu miało zarzuty za przestępstwa seksualne. Jest czymś absurdalnym udawać oburzenie i zadziwienie, że akurat kilku księży gdzieś tam zabawiało się z prostytutkami tej czy owej płci. Absurdalnym i śmiesznym, bo nie trzeba wiele wysiłku, aby zorientować się, że wizerunek świątobliwych mężów żyjących w celibacie jest bajeczką dla grzecznych dzieci. Każdy może sobie znaleźć w internecie wiele materiałów – w tym pochodzących z wnętrza Kościoła – w których opisuje się życie prywatne księży i ich aktywność seksualną. W Polsce wypowiadali się na ten temat m.in. ks. Prusak i ks. Kobyliński.
Najczęściej mówi się o sprawie odsetka księży gejów. To niebagatelne, bo zważywszy na de facto gejowski charakter kadr Kościoła jako pewnej korporacji, agresywna homofobia katolickiej doktryny dowodzi niebywałej hipokryzji tego środowiska. Oto więc najniższe szacunki mówią o tym, że gejami jest jedna trzecia księży (przy ok. 5-7 proc. w całej populacji), inne natomiast wskazują, że około połowy, natomiast według własnych deklaracji członków watykańskiej hierarchii pośród tej kościelnej elity homoseksualna jest znaczna większość (zob. „Sodoma” F. Martela). Spore są też rozbieżności, jeśli chodzi o dzietność księży. Księża najczęściej wypierają się bowiem ojcostwa, niemniej stowarzyszenia dzieci księży i socjologowie badający to środowisko szacują liczbę księży ojców na nie mniej niż kilkanaście procent tej populacji. Do tego warto by doliczyć aborcje dokonywane pod naciskiem księży jako sprawców niechcianych ciąż. Absolutnie nie jest to zjawisko wyjątkowe, jakkolwiek znane nam jedynie na poziomie „reporterskim”.
Wiedza społeczna na temat księży i tego, jak się prowadzą, jest dość jednoznaczna, choć tylko w części wiarygodna. Jest to mianowicie ta część, która wywodzi się ze świadectw samych księży. Moje osobiste kontakty z księżmi były, a nawet pozostają na tyle rozbudowane, że posiadam ugruntowane przekonania w tej materii. A przekonania są takie, że choć istnieje spora grupa księży przestrzegających celibatu, to są oni w mniejszości.
Większość księży prowadzi normalne życie seksualne. Najczęściej mają partnerów lub partnerki, a wielu ma też dzieci. W licznych opowieściach osób prostytuujących się pojawiają się też postaci księży, więc wydaje się, że korzystają z takich usług dość obficie. Bardzo popularna jest też wśród księży pornografia, o czym też można poczytać w anonimowych „opowieściach z życia księdza”, od których roi się w prasie reporterskiej i mediach społecznościowych. Trudno o precyzję, lecz jedno jest pewne – wśród samych księży przekonanie, że populacja duchownych katolickich prowadzi bogate życie seksualne, i to z dużą nadreprezentacją tego homoseksualnego, jest powszechne. Osobiście nie spotkałem księdza, który by to negował, za to wielu, którzy potwierdzają. Sam zresztą spotykałem księży incognito w różnych nabuzowanych energią erotyczną miejscach w rodzaju klubu czy plaży.
Niestety, życie erotyczne Kościoła w znacznie większym niż przeciętnie stopniu nacechowane jest patologiami. Od ludzi uciekających z seminariów duchownych oraz odchodzących z kapłaństwa byłych księży dowiadujemy się okropnych rzeczy o przemocy seksualnej, zwłaszcza właśnie praktykowanej pośród kleryków i na klerykach, którzy też bardzo często rekrutują się z przemocowych, tzw. skrajnie prawicowych środowisk, a nierzadko są też osobami, które same doświadczyły przemocy seksualnej w dzieciństwie. Wiele można powiedzieć o klerze, lecz na pewno nie to, że trzyma się średniej, gdy chodzi o różne, jak to nazwać, zjawiska niepożądane w sferze relacji i seksualności.
I żeby było jasne – nie mam nic przeciwko wesołym imprezom księży gejów, jeśli tylko nie dochodzi tam do niebezpiecznych zachowań i przemocy. Ostatnia rzecz, która przeszkadza mi u kleru katolickiego, to jego rozpusta, wyśmiewana już od czasów Rabelais’go (również księdza). Nie mogę się jednak pogodzić z tym, aby ludzi z tego środowiska uważać za moralnie i honorowo zdolnych do skandalu. No nie. Są pewne granice obłudy.