A więc wojna!
Gdy piszę te słowa, inwazja armii izraelskiej na Strefę Gazy jeszcze się nie rozpoczęła – gdy je czytacie, zapewne już trwa. I nie będzie to kilkudziesięciogodzinna ekspedycja karna, po której zostanie kilkaset trupów, kilkadziesiąt zburzonych budynków, a uwięzieni zakładnicy zostaną ocaleni i zawiezieni do domów. To jest wojna, a nie incydent.
W dodatku jedna z tych wojen, w których nie chodzi najbardziej o to, czym żyją jej bezpośredni uczestnicy i ofiary. Owszem, konflikt palestyńsko-izraelski jest ważnym elementem tej tragedii, lecz obecnie posłużył raczej jako pretekst i narzędzie dla rozegrania innych gier granych przez innych graczy.
Bez wątpienia w ataku na Izrael maczał palce Iran, nie tylko organicznie nienawidzący Izraela, lecz opierający swoją polityczną tożsamość na rywalizacji z Arabią Saudyjską, z którą USA i Izrael ma dość dobre stosunki. A właśnie zbliżał się czas podpisania przez Izrael umowy z Arabią, w myśl której w zamian za podniesienie relacji wzajemnych na bezpieczniejszy poziom Izrael zgadzał się na istotne koncesje na rzecz Autonomii Palestyńskiej, czyli (w praktyce) rządzonego przez OWP Mahmuda Abbasa Zachodniego Brzegu.
Wojna zatrzyma ten proces zbliżenia izraelsko-arabskiego, co wzmocni Iran, a jednocześnie pogrzebie szanse na poprawę sytuacji Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu. Dla rządzącego Gazą zbrodniczego i fanatycznego Hamasu taki sukces Autonomii Palestyńskiej byłby ogromną porażką w jego zaciekłej i nieustającej rywalizacji z OWP o władzę i rząd dusz wśród Palestyńczyków. To zaś mogłoby wzmocnić niezadowolenie ludności Gazy, która żyje w potężnej biedzie, dodatkowo doznając na co dzień opresji ze strony agresywnego i brutalnego reżimu Hamasu. W Gazie żyje się bez porównania gorzej niż na Zachodnim Brzegu i w Jerozolimie Wschodniej. Wojna pozwala zaś zneutralizować niezadowolenie społeczne i skanalizować emocje, kierując je przeciwko wrogowi i wiążąc ludzi węzłem patriotycznej lojalności z najbardziej nawet uciążliwą władzą.
Jednakże Hamas z pewnością nie jest gangiem desperatów. Wiedząc, że poniesie wkrótce ogromne straty, musi liczyć na jakąś rekompensatę. Czy obiecał ją Iran? Nie wiemy.
Tymczasem w tle wydarzeń jest jeszcze Rosja, która wprawdzie jest co do zasady proizraelska, lecz z pewnością na wojnie skorzysta – nie tylko przez to, że pomoc wojskowa USA będzie musiała zostać podzielona między Ukrainę i Izrael, lecz przede wszystkim dlatego, że opinia publiczna na całym świecie przeniesie swoją uwagę z wojny w Ukrainie na tę „nową” wojnę na Bliskim Wschodzie. Rzecz jasna jest to bardzo na rękę Putinowi.
Wojnie wywołanej przez Hamas (i zapewne inspirowanej z Teheranu) towarzyszy zmasowana propaganda palestyńska. Jej posiew pada na żyzny grunt antysemityzmu i bardzo szybko wydaje polony. W internecie – o ile możne się w tym zorientować nieprofesjonalny obserwator – wyrazy poparcia dla zaatakowanego Izraela skutecznie zagłuszane są kanonadą bezwstydnych bzdur na temat konfliktu palestyńsko-izraelskiego i natury obecnych tragicznych wydarzeń. Nawet osoby nieuprzedzone w wielu wypadkach uwierzą w to, co usłyszą na temat krzywdy palestyńskiej i zbrodni Izraela, na które słusznie i proporcjonalnie odpowiada dziś Hamas. Ignorancja w sprawach bliskowschodnich jest bowiem pośród społeczeństw Zachodu wielka, a metody manipulacji i wojny propagandowej tyleż bezwzględne, co wyrafinowane. Dawno już Rosjanie powinni się uczyć tego rzemiosła od Arabów.
W radosnej wrzawie światowego internetu antysemitów (z niemałym oddziałem polskojęzycznym) wybrzmiewa nieustająco fraza „sami są sobie winni”. Trzeba powiedzieć sobie jasno, że w tym nienawistnym sformułowaniu, wyrażającym satysfakcję z powodu tragedii, jaka dotknęła mieszkańców Izraela, jest ziarno prawdy. Terroryści wybrali właściwy czas do ataku, a pomógł im w tym wyborze rząd Izraela. Niestety.
Ultraprawicowy rząd z Jerozolimie wykazuje pobłażanie dla agresywnych działań osadników żydowskich na Zachodnim Brzegu i robi wiele, by stosunki z mieszkającymi tam Palestyńczykami raczej się pogarszały, niż poprawiały. Jednocześnie wywołany przez Netanjahu i jego skrajnie prawicowych koalicjantów potężny kryzys ustrojowy i społeczny doprowadził do osłabienia państwa. I to do tego stopnia, że w dramatyczny sposób zawiodły dziś służby i wojsko: służby nie przewidziały ataku, a wojsko nie było w gotowości do działania.
Zdarzyły się rzeczy straszne i niesłychane, które w jednej chwili obaliły mit niepokonanego, spiżowego Izraela, którego nie tylko nie można zniszczyć, lecz nawet zranić. Dziś Izrael, dom niemal połowy Żydów świata, a druga ojczyzna dla większości rozproszonych po całym świecie Żydów diaspory, został straszliwie zraniony. Na pewno przetrwa, bo miliony ludzi jest gotowych oddać za niego życie. Jednakże jego wytrwanie i zwycięstwo będzie następstwem strasznej wojny, której skutki dotkną cały świat. Również Polskę, nie mówiąc już o Ukrainie. I naprawdę nie mam na myśli cen na stacjach benzynowych.
Dla nas, dla polskich Żydów, te dni są dniami gniewu i żałoby. Niestety czujemy, że emocjonalnie jesteśmy z tym sami. Tym bardziej dziękuję władzom Warszawy za oświetlenie – w geście solidarności z Izraelem – Pałacu Kultury niebieskim światłem symbolizującym Syjon. Na kilka dni przed wyborami to szczególnie piękny i odważny gest.