Samobójstwo Zachodu w Gazie

Przed stu laty Owald Spengler ogłosił swój „Zmierzch Zachodu”. No i wykrakał. Jego diagnoza, że kultura Zachodu wchodzi w fazę wyczerpania i dekadencji, okazała się słuszna. 20 lat po ukazaniu się słynnego eseju wybuchła II wojna światowa, po której nastały trudne czasy zimnej wojny. Trzy czynniki pozwoliły nam jednakże zapomnieć o toczącym się procesie. Pierwszy to niebywała prosperity gospodarki Zachodu, drugi to światowa rewolucja moralna i polityczna, poczęta w 1967 i 1968, a trzeci to upadek żelaznej kurtyny w 1989 i 1990. Te wspaniałe osiągnięcia odsunęły o kilka dekad umieranie Zachodu. Staruszek Zachód poczuł się lepiej i złapał jeszcze kilka dobrych lat, zanim się rozchorował na dobre.

Tyle że wszystko to już za nami. Obecnie jesteśmy świadkami przyspieszenia dziejowego procesu deokcydentalizacji świata, a przede wszystkim samego Zachodu. To, co widzieliśmy dotąd jako globalizację, to nic innego niż rozmywanie się granic naszej cywilizacji, proces, w wyniku którego Zachód staje się przepuszczalny, pozbawiony wyraźnych konturów kulturowych i politycznych, a wewnątrz swej dawnej substancji coraz bardziej bezpostaciowy i magmowaty. Przede wszystkim zaś słaby, zawstydzony sobą i – w konsekwencji – zdolny używać siły już tylko przeciwko samemu sobie.

Umieranie Zachodu wygląda jak powolna samobójcza śmierć starego człowieka w depresji – niezdolnego targnąć się na swoje życie jednym ruchem, lecz popadającego w bezwolność, bezczynność i zaniedbanie, prowadzące go do śmierci, z którą jest już pogodzony. Po chwalebnej dekolonizacji Afryki przyszedł czas na niechlubną „dekolonizację” Europy – za karę, że była metropolią, teraz sama staje się kolonią, terytorium do wzięcia. Abdykuje z wszelkiej sprawczości, tłumacząc to sobie sprawiedliwością dziejową, historycznym fatum, wobec którego jest chwalebnie bezradna. Chwała ci, Europo!

Europa nie tylko właśnie przestaje być metropolią, bijącym sercem globalnej kultury i polityki, lecz wycofuje się ze złudzeń, które pozwoliły jej tę rolę, łącznie z Ameryką, pełnić i z których czerpała moc. Wraz z koloniami i arogancją zniknął z Europy burżuazyjny splendor, a nowe demokratyczne mieszczaństwo, z całą swoją pokorą, oportunizmem i pacyfizmem, w żaden sposób nie potrafiło wejść w buty swoich przodków, tak jak tamci potrafili przecież przejąć świat feudalny i jego zasoby z rąk arystokratów, zastępując potęgę własności ziemskiej potęgą pieniądza, handlu i przemysłu. Ugrzecznione i sparaliżowane własnymi ideałami społeczeństwo Zachodu o nic już nie walczy, a jeśli już, to walczy z samym sobą, to znaczy z realnymi lub urojonymi pozostałościami dawnego suprematyzmu. Walczy z cieniami przodków, żeby nie widzieć Hannibala u bram.

Pacyfizm stał się najwyższą mądrością Zachodu, gdyż jako idea czysta i szczytna zwalnia z obowiązku walki i obiecuje szczęśliwy pokój na warunkach potencjalnego wroga. Wystarczy abdykować, wystarczy się poddać i niczego nie pragnąć, a wtedy los, który zgotuje nam świat, będzie naszym nowym szczęściem. Tak głosi współczesny nihilizm, przebierający się za stoicyzm.

Zachód nie wie już nawet, kto jest jego wrogiem. Nie chce go nazwać, bo jakże tu nazwać wroga, nie czyniąc sobie z niego jeszcze większego wroga? Nawet więc nie próbuje, aby nie wywoływać wilka z lasu. Niczym dziecko udaje, że wrogów nie ma, a jeśli są, to tylko „swoi”, czyli jeszcze nie dość spacyfikowani, nie dość pacyfistycznie usposobieni spośród nas. Taki wewnętrzny, oswojony wróg nic nam złego nie zrobi. Prawdziwie groźnego, obcego wroga lepiej nie drażnić. Lepiej go nawet nie nazywać. Zresztą nazywanie jest piętnujące, a pacyfiści wszystkich kochają i nikogo nie chcą obrażać ani dyskryminować.

A jeszcze kilka lat temu wolno było przynajmniej źle życzyć terrorystom. Ba, można było życzyć im, aby ich organizacje przestały istnieć. ISIS, Al-Kaida… Teraz i to nie jest pewne. Bo dżihad nie jest przecież większym złem niż pokazanie siły, zdrada wobec dziejowego wyboru słabości, jakiego Zachód dokonał w swym ekspiacyjnym zapamiętaniu. Tylko nie to! Nie pokazać siły, bo Hitler powróci!

Hamasowi więc śmierci się nie życzy. Nikt nie woła „zniszczyć Hamas!”. Albo przynajmniej: „Hamas wywołał wojnę i jest współwinny śmierci cywilów, wśród których z szatańskim wyrachowaniem się chowa!”, „Niech Hamas się podda, a wojna ustanie!”. Nie, zamiast tego Zachód czuje się w obowiązku życzyć mu trwania, na każdym kroku głosząc, że zniszczyć się go nie da. To Żydzi mają przestać wojować. Mają dać spokój Hamasowi i pozwolić mu nadal istnieć. To Żydzi i tylko Żydzi winni są ofiarom tej wojny.

Dlaczego tak się dzieje? Skąd to specjalne, niemalże przyjazne traktowanie morderczej bandy fanatyków? Czym różni się Hamas od ISIS? Otóż specjalizacją! Jego cel jest wąski – zamordować każdego Żyda, którego uda się dopaść. Czyż nie jest to słuszne i sprawiedliwe w wymiarach dziejowych? Czyż to nie jest wielka ulga, że oni chcą mordować nie nas, lecz Żydów, którzy przy tym są jednakowoż na tyle „nasi”, żebyśmy mogli bez lęku przez ich zemstą objąć ich naszą ulubioną samokrytyką, i na tyle orientalni, że od biedy można uznać ich eksterminację za wydarzenie dziejące się poza naszym światem, czyli kolejną rzeź pośród obcych?

Tak, Zachód po raz pierwszy w dziejach swego pacyfizmu gremialnie odmawia stanięcia po stronie społeczności brutalnie zaatakowanej i zmuszonej do prowadzenia wojny. W swym lęku przed nie-Zachodem przymila się do morderców, jakby z wdzięczności, że w zastępstwie Francuzów i Amerykanów mordują tylko „syjonistów”. Gorliwie składa im ofiarę z Żydów, mówiąc: „To ludobójcy, róbcie z nimi, co chcecie!”. Łatwo Zachodowi przychodzi składać ofiarę z Żydów, bo ci straszliwie mu zawinili. Czym mu zawinili? Ano dopuścili się rzeczy strasznej. Doprowadzili do tego, że Zachód musiał przeżywać niewybaczalne męki poczucia winy za ich Zagładę. Zagładę, w której, wedle własnego pojęcia, jedynie bronił swej tożsamości przed pierwiastkiem Wschodu, reprezentowanym przez niewierny naród.

I tak na gnijącym, zdychającym Zachodzie Żyd stał się postacią dwuznaczną i sprzeczną, symbolizując rozkład zachodniej tożsamości. Jest Żyd wewnętrzny, czyli ten przynależny do Zachodu, którego można tępić w normalnym trybie, stosowanym wewnętrznie. To nasz Żyd-faszysta. Nasz, czyli cywilizowany i bezpieczny. Można go poniewierać, bo przecież nie zamachnie się na swą zachodnią macierz. Ale jako że Żyd zawsze reprezentował tu obcość, tak jak dziś reprezentują ją muzułmanie zasiedlający kraje Zachodu, można bez żalu uczynić z niego kozła ofiarnego i wyżyć na nim całą złość i frustrację z powodu przytłoczenia i lęku przed konfrontacją z islamem. Poświęcając Żyda – pod mianem Izraelczyka, którego poniewieranie nie jest wszak żadnym zakazanym „antysemityzmem” – masy zdezorientowanych mieszkańców Zachodu chcą kupić sobie łaskawość ludzi nie-Zachodu, wśród których wszak będą już żyć do końca, dopóki ostatecznie nie zniknie miraż „Zachodu” z całą jego postkolonialną, białą nieprzyzwoitością.

Żyd mordujący muzułmanina jest dla Zachodu moralnym wybawieniem. Oto potwierdza się, że dotknięty przez faszyzm jako jego ofiara, teraz nim nasiąknął, wynosząc nasz stary, wstydliwy niczym syfilis faszyzm poza granice Europy. Zarażeni faszyzmem ruszyli na wschód założyć kolonię i muszą zapłacić cenę za to, że tak długo byli na Zachodzie, że nie dali się wyniszczyć, że w dodatku trzeba się korzyć przez ich Zagładą. Rachunek wystawił im dziś Hamas – czyż sami się o to nie prosili? Kto im kazał istnieć i swym istnieniem doprowadzić do Zagłady, i to na tyle nieudanej, że byli jeszcze zdolni do kolonialnego podboju?

To już nie my jesteśmy faszystami przeciwko Żydom, ale źli Żydzi zabrali sobie nasz faszyzm i zanieśli go tam, skąd przyszli. Dzięki temu nasza wojna z nie-Zachodem przestaje być naszą wojną. My nie walczymy. Jesteśmy pacyfistami. To nie-nasi, a w każdym razie najgorsi spośród nas, zakała Zachodu, prowadzą tę wojnę w naszym zastępstwie. Ale nie w naszym imieniu!

I wierzymy, że gdy muzułmanie wreszcie wyniszczą Żydów, karząc ich za kolonializm, za faszyzm i za wszystkie nasze zachodnie zbrodnie, to nasycą swój gniew i zostawią nas w spokoju. Ale to głupie! Kto sądzi, że jeśli rzucimy Żydów („Izraelczyków”, „syjonistów”) na pożarcie muzułmanom, to oni zadowolą się tą zdobyczą i legną pod drzewem, by ją strawić, ten jest naiwny. Sądzę, że aż tak naiwnych nie ma wcale wielu. Wielu jest za to cynicznych. Przymilanie się do Hamasu, nieledwie życzenie mu zwycięstwa, a w każdym razie ostentacyjne nieżyczenie mu klęski, to wyraz bezradności wystraszonego i zdemobilizowanego społeczeństwa Zachodu. Nie ma ono już żadnego poczucia więzi, żadnej solidarności i spójności. Łączy je tylko lęk i tchórzostwo. Poświęcając Żydów, niemalże otwarcie trzymając z ich śmiertelnymi wrogami, liczą na to, że kupią trochę czasu i trochę litości.

I owszem, trochę czasu kupią. Ale to nie będzie czas poświęcony ratowaniu naszej zachodniej tożsamości. Ona już dawno zamieniła się w niemoc niekończącej się ekspiacji, tchórzliwy amoralizm przejawiający się w haniebnym przymilaniu się do wroga oraz wyładowywaniu agresji i frustracji na tych, którzy za bardzo są „nasi” i za bardzo są cywilizowani, by odpłacić nam pięknym za nadobne.

Wstydź się, Zachodzie, swego wcale-nie-antysemityzmu, swego chwalebnego „antysyjonizmu”, swej szlachetnej obojętności na śmieć żydowskich dzieci. Dobrze, że jesteś tak wrażliwy na śmierć dzieci palestyńskich, aczkolwiek tylko wtedy, gdy możesz pochwalić się przed światem, że nie obwiniasz za ich śmierć tchórzliwych bandytów kryjących się wśród nich w nadziei, że Żydzi nie zaatakują, a jeśli zaatakują, to znów będzie można pokazać dziecięce ciałka na dowód, jak bardzo to nie Hamas, a jedynie Żydzi są tu winni. Cała ta konstrukcja aż nadto jest przejrzysta, a zabawa w pacyfizm na koszt Żydów aż nadto wulgarna. Lecz to nie Żydzi tu tracą, lecz Zachód, który właśnie odrabia lekcję zdrady, aby tym szybciej i tym skuteczniej popełnić ostateczne moralne i kulturowe samobójstwo.