Ależ się ten Tusk nie nachapał!
Pokazano mi ostatnio przeciętny kilkurodzinny dom w Sopocie. „Tu na dole, gdzie się świeci, mieszka Tusk”. Szósty rok rządzi Dużym Europejskim Krajem ten pan z parteru? W imię godności Narodu wzywam Premiera do natychmiastowego przyznania sobie 500% podwyżki!
Wstyd mi, gdy pomyślę o powodach, dla których polski premier i ministrowie polskiego rządu zarabiają tyle, co fliziarz zatrudniający trzech pomocników, kierownik działu w średniej wielkości firmie, burmistrz średniej wielkości miasta, a znacznie mniej niż członek zarządu państwowej spółki, wiceprezes banku, średnio utalentowany piłkarz, a nawet prezenter publicznej telewizji. Bo co i kto za tym stoi?
Ano stoi wściekłość gawiedzi, której cała mądrość polityczna sprowadza się do pogardy dla państwa i jego rządu. To ze strachu przed rytualnym wrzaskiem o złodziejach u władzy, podczas gdy naród głoduje za osiemset złotych na miesiąc, tchórzliwi premierzy boją się zapłacić sensowne pieniądze sobie i swoim ministrom. Jakiś niby piar, rzekome „wyczucie nastrojów” paraliżuje im tę część mózgu, która odpowiada za zdrowy rozsądek, podczas gdy zwoje dwulicowości i hipokryzji grzeją się do czerwoności. W konsekwencji przyjęcie posady w rządzie staje się w punktu widzenia człowieka sukcesu, który dzięki swym talentom doszedł do pewnego majątku, jakąś łaską, którą wyrządza premierowi, a w najlepszym wypadku jakimś paroksyzmem patriotycznego patosu: ojczyzna wzywa! W takich warunkach każdemu nowemu premierowi wypada rekrutować spośród partyjniaków-przeciętniaków. I tak to ludowa złość na panów i państwo przekłada się na bylejakość i mierność kadr rządowych. Rząd staje się zakładnikiem prostaczej małostkowości, a właściwie własnych lęków i niskiego mniemania o narodzie. A razem z rządem w to zakładnictwo popada cały kraj.
Dajmy sobie spokój z tą dziecinadą! To wstyd dla Polski, że kierowanie nią warte jest tyle, co kierowanie supermarketem. Skromne i uczciwe państwo to nie to samo, co państwo ośmieszające się, siermiężne i obłudne. Zamiast trzymać ministrów na piętnastotysięcznych pensjach i wymyślać jakieś papierkowe śmiemy, żeby polecieć z Warszawy do Gdańska rządowym samolotem, lepiej niech się Pan Premier zainteresuje ludźmi trzymanymi przez lata w aresztach tymczasowych i uchodźcami poniżanymi w więzieniopodobnych ośrodkach. Niech lepiej tam lokuje swe troski o przyzwoitość państwa, zamiast epatować naród populistyczną taniochą w stylu „mamy kryzys – oszczędzanie zacząć musimy od rządowych pensji”. Może solidna podwyżka pozwoliłaby Panu Premierowi bardziej chcieć i bardziej się starać? Bo za sto tysięcy miesięcznie to już się chce chcieć. Trochę mi straszno, że mogę liczyć ze strony premiera mojego kraju ledwie na tyle starań, ile wynika z pensji służącej zwykle do motywowania korporacyjnego pingwina.
A swoją drogą gawiedź co innego myśli, a co innego gada. Pogardza władzą i odmawia jej prawa do tych nędznych pięciu „średnich krajowych”, ale tak naprawdę to czym ta władza bardziej dziaduje, niby to spełniając oczekiwania ludu, tym mniejszy ma na nizinach społecznych mir. Gdyby zaś trochę się zaczęła kojarzyć z wielkim światem, dobrymi samochodami i willami w głębi cienistych ogrodów, kutymi bramami i wybrylantowanymi body-gardami, z pewnością jej prestiż u tych, co na wersalce przy pół litra, znacznie by się podniósł. Każdy głupi królik w średniowieczu wiedział, że władza wymaga blichtru i splendoru, a Donald Tusk nie wie? Niechby sobie to przemyślał w sobotę na parterze pewnego przeciętnego domku w Sopocie.