Twarzoksiążka Cukrogórkiego i gęsie guano

Podejmując jakiś czas temu nieudolne starania o przepustkę na okrągły salon przy ul. Wiejskiej w Warszawie, zaprzyjaźniłem się z zabawką zwaną potocznie fejsem bądź FB, rzekomo pomocną w takich razach. Na salonach krakowskie mieszczaństwo na razie mnie nie widzi (to się zmieni), ale konto na Facebooku mi zostało, razem z natręctwem dwukrotnego codziennego meldowania się w pokaźnym gronie nieznajomych znajomych.
Straszny z tego fejsa (mój komputer wie, co w trawie piszczy i uparcie zmienia mi na „pejsa”) ukretyniacz. Mój mózg powoli rozpuszcza się i chlupocze w czaszce jak jakiś silikonowy cyc. Przyjmuje wszystko i nie zatrzymuje niczego. Odmawia wykształcania nowych synaps i pożytecznych modułów. Oczopląs i daktylopatia. Uwstecznienie, rozkojarzenie, słowem – corruptio mentis. A im bardziej ogłupiające jest oglądanie całkiem fajnych skądinąd kontentów (kontentów, kurde, stary, nie „konwentów” – jak nie zamkniesz japy, to ci to zaraz wpieprzę do słownika) wrzucanych przez moich doborowych znajomych i ich niewątpliwie równie doborowych znajomych, tym bardziej mnie to wciąga. Ot, spirala pijaństwa i rozpusty. Tyle że za darmo i bez kosztów zdrowotnych. Koszty psychiczne za to niemałe, ale kto nie płaci, ten nie jedzie.


Ograniczenie umysłowe, któremu podlegam, pławiąc się w urywkach tekstów i filmików, oglądając rysuneczki i czytając inteligentne lub głupie mikrokomentarze rozmaitych ludzi na niezliczoną ilość najczęściej obcych mi, acz w miarę istotnych tematów, sprawia, że w sposób spektakularny z filozofa zmieniam się w dobrze sprofilowanego półinteligenta na nowe czasy. Jako że bycie filozofem nie przynosi żadnych korzyści, a bycie półinteligentem jest generalnie dobrze płatne i społecznie wynagradzane, z lubością daję się oplatać Sieci, ze szczególnym uwzględnieniem Twarzoksiążki Cukrogórskiego. Ryży ów młodzieniaszek, miast kiwać się na Talmudem w jakiejś bunkrowatej synagodze na jakimś beznadziejnym przedmieściu Miasta Aniołów, został nie lada spryciarzem, karmiąc miliard gojskich gęsi ich własnymi odchodami i robiąc na tym złoty interes. Każden jeden przeciętniak jest tu twórcą i ma swoją małą publiczność, pod warunkiem, że sam zgodzi się być publicznością dla popisów swoich widzów i słuchaczy. Usługi wzajemne, megaspółdzielnia pracy twórczej. Saint-simonowska komuna albo falanster. A może raczej globalny kulturalno-towarzyski kibuc? A może burdel, w którym 24/24 trwa orgia „prawie każdy z prawie każdym”? I cały ten szit jest wyłączną własnością Cukrogórskiego! Każda fota, każdy bluzg. Wow & lol!
Suma czasu, pieniędzy, uwagi i emocji inwestowanych przez miliard ludzi w Facebooka znacznie przekracza analogiczne aktywa lokowane w również miliardowym Kościele katolickim. Wpływ Cukrogórskiego na świat jest nieporównanie większy niż jakiegokolwiek papieża czy hinduskiego guru. Więc nie mówicie mi już, że Żydzi nie rządzą światem. I ja kocham to rządzenie. A bez miłości rządzonych rządzić się nie da. Jako skretyniały półinteligent wczesnej ery sieciowej, masowy produkt społecznościowej formacji mówię Twarzoksiążce wielkie TAK. Gdybym powiedział NIE, musiałbym pozostać filozofem, skazanym na nudę, izolację i frustrację. Dziękuję ci, kochany Panie Cukrogórski, za twój geszeft! Zawsze będę u pana kupował gęsie guano i zawsze będę panu płacił gęsim guanem. Takie mamy guanowe czasy i takie musimy polubić.