Niech żyje Halloween!
Nowa religia, którą ledwie tysiąc lat temu zaimportowano z Izraela via Rzym, każdego roku w pierwszych dniach listopada toczy ostatnią batalię ze starymi obyczajami.
Wprawdzie nazwa święta Halloween ma związek z chrześcijaństwem (pobrzmiewa tu „holy”), to jednak wymowa wyszczerzonej i wyszczerbionej dyni jest zupełnie inna i jawnie w stosunku do chrześcijaństwa opozycyjna. Anglosaski, odwołujący się do dawnych, wytępionych przez chrześcijaństwo tradycji, sposób upamiętniania zmarłych, od jakiegoś czasu coraz popularniejszy także w Polsce, ma głęboki sens etyczny.
Być może nie każdy, kto przebiera się za ducha czy wampira albo wykrawa dynię, zdaje sobie jasno sprawę z tego, że bierze udział w antychrześcijańskiej demonstracji, ale z pewnością wie, że robi coś, co się jego Kościołowi nie podoba. Bo też i Kościoły, z katolickim na czele, nie ukrywają swojej bezsilnej złości. Nie wahają się nazywać halloweenowych obrzędów pogańskimi, a więc używać w stosunku do nich pełnego pogardy i nienawiści określenia, którym przez półtora tysiąca lat posługiwali się w odniesieniu do męczenników za wiarę (taki termin funkcjonuje w Kościele w znaczeniu kogoś, kto nie wyrzekł się wiary mimo przymusu), torturowanych i mordowanych bez litości wszędzie, gdzie docierała „dobra nowina”. Docierała zawsze łącznie z oprawcami i gwałcicielami, pewnymi, że zabijając tych, którzy urągają Panu, nie chcąc przyjąć Jego ciała i krwi, wyrządzają im tylko przysługę. Wszak lepiej nie żyć, niż bluźnić Bogu, przy życiu pozostając. W średniowieczu Kościół nazywał to „świętą wojną”.
Ludy Europy nie mogły stawić oporu tej okrutnej przemocy, a książęta, tacy jak Mieszko, aby uniknąć zniszczenia i zaboru swych ziem przez chrześcijańskich sąsiadów (w naszym przypadku – niemieckich), zmuszeni byli wyrzec się swoich Bogów i przyjąć obcą wiarę. Zmuszeni też byli przyjąć na swoje terytorium „misje” rzymskie albo bizantyjskie, oddając im ziemię, a także dopomagać w sianiu terroru tam, gdzie przyjęcie chrztu mogłoby napotkać jakiś opór.
Trauma chrystianizacji – morderstw, niszczenia świątyń, poniżania i przepędzania kapłanów, rabunków mienia świątynnego – trwała kilka stuleci, pozostawiając w duszach Europejczyków bolesną bliznę, której ostatnim już śladem jest to, co czujemy w czas Święta Zmarłych. A czujemy, że to nie jest ICH święto, tylko nasze. I że mamy prawo obchodzić je po swojemu, choćby z dynią. To jest taka jedyna chwila w roku, kiedy księża, choć dzwonią i podtykają swe tace, choć złorzeczą dyniom i „poganom”, nie mają wiele do gadania. Naród ich nie słucha.
I tym niesłuchaniem daje wyraz swojej godności, zachowanym resztkom autonomii kulturowej, a także swej ledwie już pełgającej, choć jednak wciąż istniejącej świadomości, że naszymi Dziadami i Halloween sięgamy daleko w głąb naszej tradycji i kultury, która bynajmniej nie zaczęła się tysiąc lat temu. I nic nam nie przeszkadza, że Halloween nie jest akurat słowiańskie. Łączy nas z ludami zachodniej Europy tajemna nić porozumienia, którego wyrazem jest to, że potrafimy ponad epoką chrześcijańską sięgnąć pamięcią kulturową ku naszej własnej, rdzennej przeszłości i kulturze.
Dajemy w ten sposób wyraz naszej słabej może, lecz jednak wciąż istniejącej świadomości, że cywilizacja i kultura nie zaczynają się wraz z chrześcijaństwem ani się na nim nie kończą. Pycha chrześcijańskich duchownych, którzy do dziś wmawiają nam, że wszystko, co było przed ich nastaniem, to dzicz, nędza i zabobon, obnaża bezwstyd i głupotę tych środowisk, a nam wszystkim urąga i krzywdzi nas w tym, co najważniejsze – w naszej tożsamości.
Kościół amputuje naszą przeszłość, wyszydzając i puszczając w niepamięć wszystko, co mieliśmy, zanim przyszli Oni, czyli krzewiciele dobrej (nie dla każdego, niestety) nowiny. I choć zdradziliśmy naszych przodków i mamy dziś tę śmiesznie krótką, tysiącletnią zaledwie historię, w dodatku zacienioną i zaburzoną przez obce tym ziemiom, wschodnie mity, to jednak zachowaliśmy resztkę wstydu i godności, które każą nam instynktownie odwracać się od Kościoła w te dwa szczególne dni, kiedy to obcujemy z duchami naszych zmarłych. W te dni mało kto jest katolikiem. Nie są katolickie te światła, nie są katolickie dynie i nikogo nie interesują „wszyscy święci”. Interesują nas nasi zmarli, za których wierzący modlą się, jak chcą i bez pomocy katolickich księży.
Bo tacy tu są w katolicy, co „nie wiedzą, co będzie po śmierci”. Tacy, co w piekło ani raj nie wierzą, lecz widzą w śmierci paradoks i tajemnicę. Nie dają sobie wmówić, że śmierci nie ma (bo jest „nowe życie”) – nie cieszą się na raj, lecz smucą i w zadumie wspominają tych, co jednak już nie powrócą. I to jest ludzkie. Tak jak nie jest ludzkie wmawiane ludziom od oseska aż po grób, że gdy będą posłuszni i wierni, wstaną z grobów w pięknych ciałach i na wieczność zagoszczą w raju. Nie wolno wpierać ludziom takich rzeczy i jeszcze brać za to pieniędzy – to jest po prostu nieetyczne. Żaden ksiądz nie wie o śmierci i o tym, co po śmierci, niczego, a wierzyć może sobie, w co chce. Byleby nie mącił w głowach innym. Proste zasady? Uczciwe?
Naiwne i płytkie nawiązanie odnawianymi dziś obrzędami do przedchrześcijańskich czasów i ówczesnych wierzeń jest gestem słabych i bezsilnych. Że niby nic – to tylko zabawa. Że to nie na poważnie. Niestety, nie na poważnie. Dlatego trzeba mówić i powtarzać, że katolicy w swojej nienawistnej i przepełnionej bezbrzeżną pogardą propagandzie odnoszącej się do religii, które wytępili ogniem i mieczem, wmawiają nam łgarstwa, jakoby wiara przodów dzisiejszych ludów Europy była w porównaniu z chrześcijaństwem głupim zabobonem. Jakoby cześć oddawana przez dawnych Słowian albo Germanów przyrodzie i wiara w amulety stała niżej niż, dajmy na to, katolickie obrzędy wielkanocne albo ich cudowne medaliki.
Ileż trzeba pychy i zajadłości, aby uważać Peruna i innych Bogów zamordowanych przez chrześcijan za gorszych i głupszych, a przesłanie etyczne religii greckiej, celtyckiej czy słowiańskiej za niższe i głupsze od przesłania moralnego starożytnych izraelitów?
Postraszmy tych pyszałków dynią. Może przyjdzie dzień i doznają łaski nawrócenia – na skromność, tolerancję i krytycyzm wobec samych siebie i własnych wierzeń. Niech żyje Halloween!