Sumienie Ziobry
Pośrodku procesu dewastacji wymiaru sprawiedliwości i całego systemu demokratycznego państwa prawnego rozgorzała w Polsce dyskusja na temat granic wolności zawierania umów, obowiązków usługodawców i praw ich klientów oraz kilku jeszcze kwestii, które wynikły ze sporu pomiędzy pewną łódzką drukarnią a pewną organizacją LGBT, której drukarnia owa odmówiła druku roll-upa, powołując się na racje etyczno-ideowe.
Poczułem się, jak w normalnym kraju, w którym toczy się normalny spór prawniczy i ustrojowy. To miłe uczucie i chętnie zabiorę w tej materii głos, mimo znacznego dyskomfortu, jaki odczuwam, przyznając częściowo rację ministrowi sprawiedliwości Zbigniewowi Ziobrze, który zwrócił się do Trybunału Konstytucyjnego o sprawdzenie zgodności z konstytucją przepisów, na podstawie których dwa sądy uznały drukarza winnym (bez wymierzenia kary).
Oczywiście Trybunał Konstytucyjny jest dziś instytucją czysto fasadową i zwracanie się o cokolwiek do tego sądu przez kontrolującego go Zbigniewa Ziobrę jest farsą. Będzie tak, jak sobie życzy dyktator polskiego aparatu ścigania i sądownictwa. Mimo to sama rzecz jest ciekawa, a w krytyce, jakiej urzędnicy Ziobry poddali wyroki skazujące Adama J. z artykułu 138 kk, mówiącego o umyślnej, nieuzasadnionej przyczynie odmowy świadczenia, do którego [usługodawca] jest zobowiązany, jest wiele racji.
Daruję sobie chwalenie Ziobry i aprobatywne cytaty z jego skargi do TK. Skupię się na tym, co Ziobro powiedział przy tym niemądrego. Nie odniosę się też do samego wyroku, bo sprawa jest zbyt skomplikowana, żeby na podstawie doniesień prasowych móc zająć własne stanowisko. Adam J. nie był właścicielem, lecz pracownikiem drukarni, i jego prawa kształtują się nieco inaczej w przedmiotowym kontekście w zestawieniu z prawami i obowiązkami właściciela. Dla wyroku ma to znaczenie, podobnie jak szczegóły pozwalające ustalić, czy doszło do podjęcia zobowiązania itd. O meritum wypowie się jeszcze Sąd Najwyższy, lecz nie ma to już praktycznego znaczenia, gdyż instytucja ta zostanie do tego czasu całkowicie podporządkowana politycznemu ośrodkowi dyspozycyjnemu, a więc samemu Ziobrze. Zostawmy więc wyrok i zastanówmy się, czy obywatele powinni mieć prawo oczekiwać, że sprzedawcy towarów i usług nie będą mogli odmawiać zawarcia transakcji, gdy nie spodoba im się sposób, w jaki nabywcy zamierzają je wykorzystać, czy też – przeciwnie – mają prawo samodzielnie decydować, z kim chcą handlować.
Nic tu nie jest proste, za to łatwo o nieporozumienie. Jedno z nich wiąże się z mieszaniem materii prawnej świeckiego państwa doktryn religijnych. Taką doktryną jest katolicka teoria sumienia, w myśl której katolik dzięki łaskom otrzymanym w sakramencie chrztu oraz właściwemu wychowaniu dochodzi do takiego ukształtowania sumienia (na fundamencie protosumienia, czyli synderezy, którą dysponują nawet nieochrzczeni), iż może uznać owo własne sumienie za ostateczny probierz dobrego postępowania. Gdyby sumienie nakazywało komuś dokonać czynu jawnie sprzecznego z nauczaniem Kościoła, to będzie to widomy znak, iż zostało źle ukształtowane – i w takim przypadku zasada, iż każdy ma prawo postępować wedle własnego sumienia, oczywiście nie obowiązuje.
Natomiast w kwestiach, o których Kościół się wprost nie wypowiada, bądź też w kwestiach nieoczywistych z punktu widzenia doktryny Kościoła – wierny może ufać swojemu sumieniu, czyli głębokim i silnym przekonaniom moralnym. Zresztą nie wszystkim, lecz w zasadzie takim, które dotyczą stosowania ogólnych norm w konkretnych sytuacjach. W warunkach państwa świeckiego ta czysto religijna doktryna ulega – całkiem świadomemu zresztą – przekłamaniu i zawłaszczającej uniwersalizacji. Oto Kościół, aspirujący do tego, by państwo kierowało się jego doktrynami i przekonaniami, ogłasza, że sumienie jest (powszechnie) ostateczną normą moralności i zezwala (pozornie, rzecz jasna) wszystkim, a nie tylko wiernym, robić to, co uznają za stosowne, jeśli jest to zgodne z ich sumieniem.
Jest to zupełna fikcja, bo gdyby komuś sumienie podpowiedziało, że powinien dokonać aborcji bądź ją przeprowadzić, to zaraz przekona się, że prawo kierowania się głosem sumienia ma wąskie granice, wyznaczone przez doktryny Kościoła. W całej opowieści o wolności sumienia i prawa do postępowania wedle jego „głosu” chodzi po prostu o to, by w sferze świeckiej objąć wszystkich – katolików i niekatolików – odziaływaniem tej samej doktryny etyczno-prawnej, jaka obowiązuje w sferze religijnej. Jako że zrozumienie tej przewrotnej gry wymaga pewnej wiedzy, bardzo łatwo się nabrać na rzekomo wolnościowy, liberalny przekaz o „wolności sumienia”.
Ofiarą tej manipulacji padł również Zbigniew Ziobro, który nie zna się na etyce i łatwo go zbałamucić. Komentując swoją skargę na art. 138 kk jako niezgodny z konstytucyjną ochroną wolności sumienia, powiedział: „Nie można nikogo zmuszać, by postępował wbrew własnemu sumieniu i przekonaniom, a tym bardziej za to karać”. To oczywisty nonsens. Gdyby było tak, jak mówi Ziobro, nie można by skazać nikogo za czyn wyczerpujący materialne znamiona przestępstwa, gdyby tylko wykazano podczas procesu, że obwiniony działał w zgodzie z własnym sumieniem i był przekonany, że działa słusznie.
Otóż, Panie Ministrze (nie liczę na to, że to przeczyta, ale kto wie), na tym właśnie polega świadomość etyczna, że zdaję sobie sprawę z tego, że niezależnie od moich własnych, osobistych przekonań istnieją społecznie uznane unormowania (etyczne, obyczajowe i prawne), przed którymi mam obowiązek ustąpić, gdy kolidują z moimi prywatnymi przekonaniami. Człowiek etyczny wie, że moralność publiczna ma większą wagę i autorytet niż własne, nawet najsilniej ugruntowane przekonania. Jest zdolny do pokory i powściągania własnego woluntaryzmu oraz wie, że jego działania podlegają (również krytycznej) ocenie moralnej także wtedy, gdy wynikają z mocnych przekonań, czyli sumienia. Inaczej mówiąc, wie, że nie wszystko mu wolno, nawet jeśli jest osobiście przekonany, że ma rację.
Trudno to zrozumieć, przyznaję, jeśli nie pobierało się lekcji etyki – i dlatego uważam, że filozofii i etyki należy nauczać powszechnie. A jeszcze trudniej zrozumieć to, że w naszym życiu moralnym dochodzi czasami do tragicznych kolizji sumienia z obyczajem i prawem, w wyniku których bierzemy na siebie społeczne i prawne konsekwencje nieobyczajnych i bezprawnych działań, jeśli uznamy, że ze względów moralnych nie możemy podporządkować się ustalonym normom i przepisom. I wcale nie oznacza to, że normy te są złe, niesprawiedliwe i powinny zostać zmienione. Nie istnieje nic takiego jak prawo człowieka do wolności od konfliktów moralnych, żadne „prawo do komfortu moralnego” czy „bycia pozostawionym w spokoju w sprawach własnych przekonań”.
No dobrze, a co z prawem drukarza do odmowy wydrukowania materiałów LGBT? Rzecz jasna, odmowa taka jest moralnie nieusprawiedliwiona, gdyż sprawy, o które walczą organizacje LGBT, są słuszne i chwalebne. Jednakże prawo musi być jednakowe dla wszystkich. Z tego i z wielu innych powodów prawo nie stoi na przeszkodzie niektórym działaniom niemoralnym. W imię takich wartości jak wolność i równość prawo demokratycznego państwa daje nam możliwość angażowania się w działania głupie i nieetyczne. Dla mnie takim działaniem byłoby na przykład drukowanie ulotek PiS. Muszę się jednak zgodzić z tym, że drukarzowi wolno je drukować. Jednak gdybym sam był drukarzem, wolałbym mieć możliwość odmowy świadczenia usług na rzecz partii, którą uważam za bardzo szkodliwą.
Tym samym jednak muszę poprzeć prawo do (moralnie nagannej) odmowy druku materiałów LGBT. Dlatego popieram taką zmianę przepisów, która zwolni mnie z obowiązku uczestniczenia w propagowaniu ideologii i działalności PiS, gdyby moja działalność zawodowa konfrontowała mnie z takimi oczekiwaniami. Jestem za poszerzeniem wolności obywatelskiej w tej dziedzinie.
Gdzie wyznaczyłbym granice? Przecież nie zgodziłbym się na to, aby hotelarzom wolno było odmawiać wynajmowania pokojów muzułmanom albo zwolennikom PiS. Sądzę, że tę granicę powinno wyznaczać rozdzielnie sfery osobowej od sfery symbolicznej, a więc opinii, światopoglądu czy religii. Odmowa gościny w hotelu z jakichkolwiek personalnych powodów byłaby dyskryminacją i poniżeniem, lecz odmowa udziału w czynnościach wspierających upowszechnianie idei i symboli, których się nie toleruje, wydaje się czymś, do czego człowiek ma prawo. Bo ma przecież prawo do tego, by nie być poniżanym, a poniżeniem jest współudział w działalności, której się nie akceptuje.
Tylko bardzo proszę nie łączyć tego ze sprawą klauzuli sumienia w medycynie, bo to jest zupełnie inna sprawa i o coś innego tam chodzi (wbrew wielu komentarzom). Ale to już temat na inny felieton.