Meczu, meczu i po meczu
Nawet ja, piłkarski profan i tępak ściskałem wątłe piąstki w oczekiwaniu na chrzestny goool „naszych chłopców”, na Naszym Stadionie, na naszej dumie, na naszej Naszości Euro-Narodowej. A tu nic, lecz nic to, bo wszak nie przegrać z Portugalią, to prawie jak trafić w totka.
„Gol nie padł. Opatrzność chciała inaczej i dała nam znak, zadała nam zagadkę, którą teram my musimy rozwiązać. Co chciała nam powiedzieć Opatrzność, nie dozwalając, abyśmy ani sami, ani nasi przeciwnicy wyszli zwycięsko z tego pierwszego sportowego starcia na naszym nowym narodowym stadionie? Czy Opatrzność nie chciała nam podpowiedzieć, że być może to nie gole są najważniejsze, lecz sam duch sportowej rywalizacji, sama radość młodości i radość sportu, gdy to młode męskie ciała, płonące od gorącej krwi, lśniące potem i brylantyną na chwałę Bożą tak tryskają zdrowiem i sprawnością. Ciała młodych chłopców z dwóch tak odległych od siebie, lecz pospołu Boga miłujących krajów, dwóch Cór Kościoła: Polski i Portugalii, ten sam znak krzyża czyniące wbiegając na sprężystą murawę. Nie o wynik tu może chodzi, lecz o piękno samej gry, o piękno sportowej rywalizacji, o piękno przyjaźni tych młodych dzielnych mężczyzn, naszych najlepszych synów, naszych chłopców.”
W takim duchu należałoby kazać, gdyby ubogacające obie strony kazanie zamówiono. Gdyby jak wszystko, co narodowe, i tu zaczynało się lub kończyło mszą. Ale guzik z pętelką! Na te imprezę, choć narodowa, naszych duchowych opiekunów nie zaproszono. Bo zaiste inna to jest narodowa świątynia, nie katolicka. Panu Bogu ogarek a diabłu świeczkę. Tam marnych parędziesiąt milionów na waszą Świątynię Opatrzności czy inną katedrę Nowego Średniowiecza – tu miliardy na naszą prawdziwą, narodową wiarę i jej nowy przybytek. Oto wzniósł lud sanktuarium swej wiary i swej nadziei. Na chwałę swoją i Wielkiej Piłki. Kapłani może i podli, może i skorumpowani, lecz Piłka nasza jest i Piłce będziemy wierni. Wokół Piłki gromadzi się lud, przy Piłce jest u Siebie, na cześć Piłki wzniesion Przybytek Narodowy. Jaka siła, jaki entuzjazm w religii Piłki, Polskiej Piłki! Jakie tłumy wiernych, jaka zgoda i harmonia rządzących i rządzonych, jaka hojność Narodu i jakiż przepych Świątyni!
Gdyby potrzeba było kapłana, by obustronnie ubogacił Uroczystość Meczu, chętnie się piszę. Opowiedziałbym o Cudzie Świątyni. Nie wszyscy wszak jeszcze wiedzą, jak narodził się, u zarania Polski, nasz Stadion Narodowy. Gdy Mieszko, książę polański, otrzymał pierwsze podanie z nogi Ottona, na dworze gnieźnieńskim, pociemniało niebo. Pośród piorunów i wichrów spłynął z Wysokości Marsjańskich wielki statek w kształcie kosza na jajka, obleczony białą i czerwoną szarfą. Statek usiadł na brzegu Vistuli, u chaty szlachetnego Warsza, pośrodku ziem orężnym ramieniem Mieszka zebranych, w kraju Mazovii. Ze statku wyszedł posłaniec Piłki, wielki i zielony. I rzekł te słowa pamiętne: oto jestem, Gość z Marsa, wysłaniec Piłki. Przybywam do ciebie Mieszku, i do ciebie, szlachetny narodzie polski, tak bardzo przez historię doświadczony, by w nagrodę za Mieszkowe nawrócenie dać wam święte piłki, które w tym oto koszu, na brzegu modrej Vistuli czekają na was. I zaczął się schodzić lud nawrócony i kornie chyląc głowy odbierał piłki, które Marsjanin dawał im z Wielkiego Kosza. I dziękował lud, i odchodził, każdy do chaty swojej. A gdy już wszystkie piłki, niczym święte jaja z Wielkiego Kosza, wydane zostały, rzekł jeszcze Posłaniec: oto i wszystkie piłki zostały wam wydane. Abyście gdzie grać mieli, pozostawiam wam ten Wielki Kosz z białymi i czerwonymi szarfami. Będzie się odtąd zwać Stadionem Narodowym. Lecz na chwałę moją i Piłki zagracie na nim wtedy dopiero, gdy przyjdzie do was piękna niewiasta i powie wam: „jam jest Ministra i ja wam grać każę”. I oto wypełniło się proroctwo.