Nienawiść nie! Gniew tak!

Nienawiść, o której tyle się mówi w tych dniach żałoby i którą obiecujemy sobie wygnać z naszego życia, karmi się ludzką krzywdą, a szczególnie obłudą, która ludzkie krzywdy maskuje i umniejsza, przeszkadzając sprawiedliwości. Sama jest niszczycielskim żywiołem rozkiełznanych złych emocji i nie ma tak strasznej krzywdy, która by ją usprawiedliwiała.

Nienawiść jest krzywdy pomnożeniem – nie zniesieniem. A to zwłaszcza dlatego, że nienawiść zabija najpierw tego, kto nienawidzi, choćby straszne było doznane przez niego zło. Z nienawiścią trzeba walczyć! Ale nigdy, przenigdy jej nie zniszczymy, jeśli kneblować będziemy usta pokrzywdzonym, a na ich krzywdę odpowiadać będziemy urągającym „wyrzeknij się nienawiści w imię miłości!”. Nienawiść rodzi się właśnie wtedy, gdy usta ofiar są zakneblowane, a ich ręce bezsilne. Gdy płacz pokrzywdzonego napotyka dobrotliwy uśmiech obłudnika, a na mądrą sprawiedliwość nie można liczyć.

Tylko wielki i słuszny gniew, tylko święte i szlachetne oburzenie może powstrzymać wzbierającą szatańską falą krwi nienawiść człowieka. Dlatego proszę wszystkich pogromców nienawiści – niszcząc nienawiść, nie odbierajcie ofiarom ich praw. I nie tłumcie szlachetnych porywów moralnej wrażliwości. Jeśli nienawiść jest przerażająca, to oburzenie na zło – właściwie wyrażone słowami mocnymi i nieznającymi lęku – jest znakiem nadziei. Nadziei na to, że ktoś będzie dość odważny i czynny, by potępiwszy zło, zabrać się do jego karania i naprawiania.

Szanujcie więc święty i słuszny gniew i nie bądźcie tak głupi, by mylić go z nienawiścią i razem z nią, bez namysłu, piętnować. A pokusa jest wielka. Nie trzeba dużo odwagi, by uciszać oburzenie w imię roztropności i pokoju. O ileż więcej odwagi trzeba, by nazywać zło i złoczyńców po imieniu, zwłaszcza wtedy, gdy wszyscy dla wygody wolą milczeć bądź pobekiwać cienko jakimś to niby potępieniem, które brzmi bardziej jak przyzwolenie.

Nie pozwólmy w te tragiczne dni tabunom diabłów przebranych w ornaty dzwonić na msze. Nie pozwólmy, by zdrajcy, złodzieje, potwarcy otulali się w owcze skóry i beczeli nam w twarz swoje prześmiewcze „precz z mową nienawiści!”. Pamiętajmy, że pozorna roztropność i pozory bezstronności często skrywają naszą filisterską lękliwość, nihilizm, a nawet zdradzieckie zrównywanie ofiar z prześladowcami. Nie ulegajmy pokusie tchórzostwa i moralnej łatwizny.

Jest naszym obowiązkiem nazywać zło złem, gniewać się na nie, piętnować i karać, gdy tylko będzie taka możliwość. Lecz jednocześnie jest naszym obowiązkiem wybaczać, gdy tylko staje się to możliwe, a więc gdy spełnione zostaną warunki – ekspiacja, przeprosiny, zadośćuczynienie i poprawa. Wybaczenie, które daje przyzwolenie na to, aby obdarzony nim bliźni wziął je sobie jak usprawiedliwienie swych niegodziwości i wykorzystał do tego, by nadal bezkarnie tkwić w niesprawiedliwości, jest tchórzliwym wspólnictwem przebranym za szlachetną wspaniałomyślność. Wybaczenie nie może być łatwe. Nie może być kapitulacją. Na nasze wybaczenie nasz krzywdziciel musi zapracować.

Pięknie jest za to wyznać własne winy, nawet je powiększając. Lecz nigdy w sposób, który zamienia prawdę o winie i krzywdzie w fałszywą równowagę. Pawie zawsze dwie strony konfliktu są winne – prawie nigdy nie są winne w tym samym stopniu. Nie ma prawdziwej zgody, gdy umówimy się tylko, że nawzajem uznamy się za krzywdzicieli i pokrzywdzonych. Zgoda może stać tylko na postumencie prawdy lub czegoś, co do prawdy przynajmniej jest zbliżone.

Siostrą nienawiści jest zemsta. Zemsta chce kary ponad miarę – jest w karaniu nienasycona. Lecz przecież nie każda kara jest zemstą, czyli karą nieznającą miary, karą napędzaną przez nigdy nienasyconą, ślepą nienawiść. Właściwa kara pełni kilka funkcji – zadośćuczynienia, wychowawczej dolegliwości, odstraszania. Na nie wszystkie się chętnie godzimy.

Jest jednakowoż jeszcze jedna, bardziej ryzykowna moralnie, a nawet (przynajmniej w naszych czasach) wstydliwa. To pomsta. Nie jest ona tym samym co zemsta. Jest raczej pokrewna zadośćuczynieniu. Jest tego zadośćuczynienia szczególną odmianą, która dostarcza moralnej i emocjonalnej satysfakcji ofiarom. Polega na sprawieniu złoczyńcy dolegliwości proporcjonalnej i analogicznej do tej, którą sam zadał – nie dla wychowania go, lecz po to, by również cierpiał.

Zwykłe zadośćuczynienie za kradzież to zwrot ukradzionego z nawiązką. Za szkodę materialną – odszkodowanie. Lecz pomsta to coś więcej – to zadane poprzez karę cierpienie korespondujące z cierpieniem ofiary. Dla złodzieja będzie to utrata majątku. Dla tego, kto naruszył integralność ciała innej osoby, będzie nią kara dla ciała, którą jest więzienie. Dla potwarcy – poniżenie. Dla tego, kto gwałcił konstytucję – utrata praw publicznych i obywatelskich.

Z bierności, której pozornym usprawiedliwieniem bywa roztropność, łagodność, wspaniałomyślność i inne cnoty, bierze się przyzwolenie na zło. Złym ludziom wspaniale się żyje w krainie łagodności. Za to pogromcom zła, alarmującym wielkimi słowy, że źle się dzieje – żyje się gorzej. Słyszą tylko „Ciii… Nie krzycz tak głośno”. Lecz zła nie będzie mniej przez to, że będzie się o nim mówić cicho i owijać je w bawełnę, aby złego nie urazić i nie rozeźlić jeszcze bardziej. Jeśli zamiast „oddaj złodzieju, co ukradłeś!”, będziemy mówić: „należy wyjaśnić pewne sprawy”, to jednego możemy być pewni – własność nigdy nie powróci do właściciela. I podobnie ma się sprawa z każdą niegodziwością.

Nie wolno maskować przyzwolenia na zło fałszywą wspaniałomyślnością i obłudnym pojednaniem. Pojednanie ze złoczyńcami to wspólnictwo, i to wspólnictwo o tyle jeszcze podlejsze, że towarzyszy mu narcystyczne poczucie moralnego uniesienia. Jednajmy się i jednoczmy – przeciwko złu, a nigdy ze złem. Jedność jest dobrem wśród dobrych, a złem, gdy jednoczy ze złem. A już zwłaszcza gdy wymusza ją szantaż moralny i stadna egzaltacja. Złoczyńcom tylko w to graj! Uchowają się w zbratanym tłumie, a jeszcze sobie przy tym sumienia wyczyszczą, jeśli je mają.

Wzywa się nas dzisiaj do rachunku sumienia. Niech każdy zaczyna od siebie, powiada się. Słusznie! Niech złodziej zastanowi się nad tym, co ukradł, wyłudził i sprzeniewierzył. I niechaj odda czym prędzej! A ten, komu w gniewie złe i niesprawiedliwe słowa przychodzą zbyt łatwo, niech się zmiarkuje i poprawi na przyszłość. Niechaj swe rachunki sumienia zrobią – i najlepiej przedstawią bliźnim – zarówno wielcy, jak mali grzesznicy. A już zwłaszcza ci, którzy do tych rachunków nas wzywają.

Ja sam też grzeszyłem złośliwością i przesadą w wielu spośród swoich komentarzy na przestrzeni lat. I przez pamięć Pawła Adamowicza, który trzymał się szlachetnej zasady, by mówić o ludziach nieco lepiej, niż na to zasługują, obiecuję poprawę.