Sądowe harce: przymusowa katecheza i żarty ze smogu

No i stało się: gdyby ktoś miał wątpliwości, że obecność lekcji religii w szkole, niby to nieobowiązkowych, prowadzi do przymusu religijnego, to dziś już nie może mieć wątpliwości. Jak się dowiadujemy, Sąd Rejonowy w Grodzisku Mazowieckim wydał w listopadzie 2018 r. postanowienie zabezpieczające, nakazujące dziewięcioletniej dziewczynce udział w szkolnej katechezie, czego żądała matka – wbrew woli ojca i samego dziecka. Sprawa zaiste kuriozalna – śmieszno i straszno, co się zowie!

W tych samych dniach, dniach ostatnich, rzecz jasna, prasę obiegły triumfalistyczne wieści o Grażynie Wolszczak, której Sąd Okręgowy w Warszawie przyznał rację w związku z jej powództwem przeciwko Skarbowi Państwa i zasądził zadośćuczynienie w wysokości 5 tys. zł z przeznaczeniem na jedną z fundacji dobroczynnych. Skarb Państwa miał – poprzez zaniechania w walce ze smogiem – naruszyć prawa pani Wolszczak do wolności oddychania czystym powietrzem, co wywołało w niej zrozumiały lęk i przygnębienie. Podobne pozwy innych znanych osób czekają już na rozpatrzenie przez sądy. Sprawa jest więc „rozwojowa”, a precedens zachęcający.

Sprawy zupełnie z innych maniek, więc wymagają całkiem osobnych komentarzy. To, co je łączy, to sędziowska nieporadność. Zacznę od smogu. Bardzo nie lubię smogu i mimo że powietrze nieporównanie czystsze w naszych czasach niż choćby w latach transformacji albo we współczesnych ośrodkach przemysłowych Azji, to wkurza mnie, że kominy wciąż dymią i dymią, jakoż i rury wydechowe. I oczekuję od rządu, że będzie bardziej aktywny w walce ze smogiem.

Bo to nie żarty – smog zabija. No i może właśnie dlatego, że ludzie od tego umierają, nie powinniśmy sobie ze smogu robić żartów i składać niemądrych pozwów z powodu „ograniczenia wolności, lęku i złego nastroju”. My mamy zły nastój, a ktoś inny, np. mający ciężką postać astmy, umiera pięć lat wcześniej, niż umarłby, gdyby oddychał czystym powietrzem.

Nie jest stosowne sprowadzać sprawy smogu do wymiarów „lajfstajlowych”, by tak rzec. Nie wypada też bawić się w łatwą do obalenia kazuistykę, kojarząc smog ze Skarbem Państwa czy też zaniechaniami urzędniczymi. Sprawa smogu jest polityczna i społeczna. Winni jesteśmy wszyscy, a nie jacyś tam „źli urzędnicy”. Należy krytykować nasz (niestety, z całym wstydem i bólem to przyznaję – nasz) rząd i go zmienić w drodze wyborów, a także uświadamiać konkretnych ludzi, którzy swą całkiem prywatną, a nie urzędową działalnością przyczyniają się do wzrostu zanieczyszczenia powietrza – lecz nie ma co udawać, że istotą sprawy jest wykonywanie przez organy publiczne stosownych przepisów, rozporządzeń czy umów międzynarodowych.

Nawet jeśli tak jest, to podobnie jest w tysiącu innych spraw, gdzie rząd jest słaby, opieszały, niekonsekwentny czy po prostu brakuje mu środków. Polityki nie sądzi się w trybie cywilnym – to pomieszanie pojęć i psucie wymiaru sprawiedliwości.

Sprawa dziewięciolatki, która teraz będzie musiała chodzić na lekcje religii, jest kazuistycznie znacznie ciekawsza, a jednocześnie jakoś porażająca. To musiało się zdarzyć; czekałem na wyrok tego rodzaju od lat. Mamy tu wszystko: łamanie normy konstytucyjnej gwarantującej wolność religijną, wyrażającą się w prawie do nieuczestniczenia w życiu religijnym (art. 53, pkt 6 konstytucji: „Nikt nie może być zmuszany do uczestniczenia ani do nieuczestniczenia w praktykach religijnych”), ignorowanie woli dziecka w sytuacji konfliktu rodziców, stosowanie prawa poza zakresem jego rzeczywistej sprawczości, a nawet pewnego rodzaju groźbę przymusu bezpośredniego w odniesieniu do dziecka.

Bo jeśli nie będzie chciało chodzić na katechezę, to co? Siłą zostanie tam zaprowadzone i przywiązane do ławki? No bo jak katecheza przymusowa, to przymusowa. Z wyroku sądu żartować nie można. A na początku tego wszystkiego mamy zapiekłość i głupotę rodziców, którzy wykorzystują dziecko w swoich porachunkach, czyniąc z niego zakładniczkę swych emocji. Z wychowaniem religijnym nie ma to nic wspólnego. Sędzia wydająca wyrok powinna zdawać sobie sprawę, że nakaz udziału w katechezie zawiera w sobie tzw. sprzeczność performatywną – to dziecko prawie na pewno w wyniku przymusowego udziału w katechezie zrazi się trwale do religii katolickiej, wobec czego cel czynności nakazanej przez sąd nie może zostać osiągnięty.

Faktycznie sąd znalazł się w obliczu tego powództwa w sytuacji paradoksalnej, a w takich przypadkach obowiązuje odwołanie się do normy i aksjologii konstytucyjnej oraz zdrowego rozsądku. Paradoks polega na konflikcie między władzą rodzicielską a wolnością religijną, która przysługuje każdemu obywatelowi, w tym również dziecku.

Prawo nie mówi wprost, gdzie przebiega granica między tymi dwiema sferami wolności. Z jednej strony rodzice mają prawo wychowywać dziecko w wyznawanej przez siebie religii, a z drugiej – każde dziecko ma swoją podmiotowość i prawa podstawowe, prawa do odmowy praktyk religijnych nie wyłączając. W tym konkretnym przypadku sprawa jest zupełnie jasna – skoro rodzice są podzieleni, to powinna decydować wola dziecka. Gdy między rodzicami jest zgoda, dziecko może znaleźć się w trudniejszym położeniu. Prawo broni je co najwyżej przed karami ze strony rodziców, jeśli zdecyduje się poskarżyć na stosowany przez nich przymus.

W żadnym razie jednak sąd nie powinien wyrokować w sposób naruszający fundamentalną normę konstytucyjną, którą jest prawo obywatela do odmowy do udziału w aktach religijnych. Powinien więc powstrzymywać się od wspierania władzy rodzicielskiej i prawa rodziców do religijnego wychowania swych dzieci za pomocą nakazów. Tym bardziej że bunt dziecka przeciwko udziałowi w lekcjach religii mógłby trwać mimo wyroku, co mogłoby sprowadzić na nie karę mającą umocowanie w wyroku sądu. A to byłoby istne horrendum: dziecko siłą prowadzone na lekcje religii mocą wyroku sądu, wspierającego matkę w jej konflikcie z dzieckiem. Sytuacja absolutnie nie do zaakceptowania z punktu widzenia prawnego, lecz również etycznego.

Nie byłoby tego kuriozalnego wyroku ani głupiego powództwa, których ofiarą stało się dziecko, gdyby nie patologiczna pozycja Kościoła katolickiego i lekcji religii w systemie prawnym RP. O udział w lekcjach tańca nikt nie spierałby się przed sądem. Lekcje religii nie są więc bynajmniej lekcjami nieobowiązkowymi, tak jak wiele innych zajęć dodatkowych. Gdyby odbywały się w salkach katechetycznych i trzeba było za nie zapłacić, sąd z pewnością nie wdawałby się swym autorytetem w głupi konflikt między rodzicami. Pouczyłby za to rodziców, aby nie rozgrywali swoich spraw kosztem dziecka, stawianego w okropnej sytuacji konfliktu lojalności względem pokłóconych rodziców, a także upomniał, żeby nie ważyli się karać dziecka za niechodzenie na religię, gdyż jest to jego obywatelskim prawem.

Jako że jednak chodzi o religię katolicką i Kościół, postrzegany jako instytucja władcza, nieporównywalna z organizatorami innych zajęć dodatkowych w szkołach, sąd zachował się tchórzliwie i porzucił grunt konstytucyjny na rzecz logiki funkcjonowania państwa wyznaniowego. Jest to doprawdy wymowny przykład realnego przymusu religijnego, jaki panuje w Polsce. Rodzie małych dzieci, zwłaszcza w przedszkolu i w pierwszych klasach szkoły podstawowej, doprawdy muszą wykazać się wielką odwagą i pokonać znaczne przeszkody natury psychologicznej i społecznej, nie posyłając swego dziecka na lekcje religii, gdy prawie wszystkie inne dzieci na nie uczęszczają.

Dzieci nieraz odczuwają to jako krzywdzące dla nich, a odstawanie od reszty grupy sprowadza na nie szykany ze strony kolegów. To są rzeczy oczywiste – narażanie przez państwo polskie, wpuszczające Kościół do przedszkoli i szkół, najmłodszych obywateli na takie nieprzyjemności jest hańbą i podłością. Nie wiemy, jak wielu rodziców nie chciałoby posyłać dzieci na lekcje religii, lecz mimo to posyła, bojąc się negatywnych konsekwencji społecznych, jakie mogłyby dla dzieci wynikać z nieuczestniczenia w tych lekcjach.

To obrzydliwa sytuacja szantażu, którego zakładnikami są dzieci. Fakt, że w szantażu tym uczestniczą polskie sądy, wspierające go swoimi wyrokami, jest – powtórzmy – hańbą dla republiki. Tym bardziej że – jak można wnioskować ze światowych statystyk przestępczości seksualnej księży – znaczny odsetek księży uczących religii w szkołach (zapewne więcej niż deklarowane przez papieża 2 proc.) to pedofile. Jednakowoż kwestia bezpieczeństwa dzieci w kontaktach z klerem katolickim dla polskiego państwa po prostu nie istnieje, a jej podnoszenie spotyka się ze znacznie większym sprzeciwem niż sama pedofilia.

I jeszcze uwaga ogólna: jakość sądzenia w III RP jest dość żałosna, o czym otwarcie od wielu lat mówią prawnicze autorytety, na czele z prof. Zollem i prof. Łętowską. Nawet ktoś, kto ma jedynie ogólne pojęcie o jurysprudencji, wcale nie będąc prawnikiem (a mam na myśli siebie samego), łapie się co rusz za głowę, czytając w prasie wyimki z rozmaitych uzasadnień wyroków. Pomieszanie z poplątaniem sięga czasami granic absurdu, a świadomość konstytucyjna zdaje się w ogóle w praktyce wielu sędziów nie istnieć, nie mówiąc już o umiejętności stosowania konstytucji.

Nie lepiej jest z pojmowaniem funkcji prawa i sądu w kontekstach społecznie istotnych i spornych zagadnień, relacji między wymiarem sprawiedliwości a egzekutywą, wyznaczaniem granic między tym, co bezprawne i legalne, a także między domeną karną i cywilną. A najbardziej ręce mi opadają, gdy słyszę, jak sędziowie opowiadają o etyce. Niby mają w czasie aplikacji kursy etyki prawniczej, ale chyba jakieś słabe i wątłe.

Na studiach w każdym razie etyki na ogół nie ma. No i klops. Jeśli w ramach sprzątania po PiS będzie jakaś reforma sądownictwa, to musi ona obejmować kształcenie sędziów. Sama niezawisłość i dobra organizacja to nie wszystko. Sędzia musi mieć jeszcze czas na naukę i się uczyć. Całe życie. Tak jak lekarz. Bo w przeciwieństwie do filozofa sędzia niesie na swoich barkach odpowiedzialność za ludzki los.