Solidarność tu ma rację
Ile powinien zarabiać człowiek? Czy tyle, na ile rynek wyceni jego pracę, czy tyle, ile potrzeba, aby, jak to się mówi, godnie żyć? Otóż wycena rynku opiera się na równowadze między „zapłacę ci najniższą cenę, za jaką będę w stanie kupić twoją pracę” oraz „sprzedam swoją pracę za najwyższą cenę, jaką będziesz gotów mi zapłacić”. Szukanie tej równowagi to walka. Walka, w której działa niby to bezstronne i sprawiedliwe prawo popytu i podaży, ale tak naprawdę działa niesamodzielnie, bo wespół z kulturowo ukształtowanymi wyobrażeniami o tym, jaki powinien być styl życia różnych kategorii osób (np. robotnika w fabryce) oraz pewnymi uśrednionymi tendencjami, nie wykluczając pewnego uśrednionego poziomu chciwości.No a jak wobec tego z „godną płacą”? Cóż, nędza poniża człowieka i upadla. Ale to, co nazywa się godną płacą to nie jest kwota, poniżej której życie staje się degradujące i poniżające, lecz raczej kwota, która mniej więcej odpowiada aspiracjom i wyobrażeniom danej grupy pracowników odnośnie do tego, jakie życie jest dobre i satysfakcjonujące. W gruncie rzeczy godna płaca to taka, która po prostu zadowala.
Jak więc powinno być realnie? Realnie powinno być tak, że ludzie zarabiają mniej, niż by chcieli (bo wtedy i tak chcieliby zaraz zarabiać więcej), ale to nie znaczy, że zawsze mają zarabiać tyle, ile na rynku warta jest ich praca.
Właśnie dlatego w cywilizowanych krajach istnieje „płaca minimalna”. W Polsce to obecnie 1600 zł (jeszcze niedawno 1500), czyli (z dodatkami, które zawsze jakieś tam są) ok. 50 zł dziennie na rękę. Można za to kupić chleb, coś na chleb, obiad w stołówce i jeszcze zostanie 30 zł! Za te trzydzieści zł można opłacić media za jedną osobę, czynsz za jeden pokój, bilet na tramwaj do pracy, mydło, kilka minut rozmów telefonicznych i jeszcze koszulkę w lumpeksie. I już naprawdę nic. Jak to się nazywa? To się nazywa bieda. A jeśli ta bieda mieszka w mieście i ma jeszcze dzieci, to wpada w nędzę.
I tak właśnie żyje sobie w Polsce kilka milionów ludzi. Kilka następnych ma nieco lepiej, lecz również ledwie zipie. Nawet jeśli możesz wydać dziennie 100 zł, to ci się bynajmniej nie przelewa. A tu w oczy kują te miliony „Egipcjan”, co zarabiają średnią krajową lub więcej, mrowią się w galeriach handlowych i jeszcze latem pluskają się w Morzu Śródziemnym. I szlag jasny trafia tych, którzy czekają i czekają, a nic jakoś nie chce im urosnąć. Kraj się bogaci niesłychanie, ale parę milionów ludzi zostaje całkiem w tyle. Oni też przeszli awans cywilizacyjny, na ogół żyją lepiej niż ich rodzice i dziadkowie, ale faktem jest, że są biedni, żyją z ołówkiem w ręku, mimo że ciężko nieraz pracują. A jak nie pracują, bo nie mogą pracy znaleźć, to już naprawdę źle. Jeśli do tego wszystkiego dodamy miliony źle zadłużonych, którym wmówiono, że muszą mieć własne mieszkanie i ich na to stać, to otrzymamy obraz społeczeństwa, które z wierzchu jest średniozamożne, a w środku bieda piszczy.
Tego nie da się zmienić dekretem. Są jednak sposoby na to, by kosztem zamożniejszych zmniejszyć rosnące nierówności społeczne. Co by było, gdyby obligatoryjnie podnieść płacę minimalną – po prostu ze względów etycznych? Choćby o te 200 zł, o których mówi Solidarność? Otóż na pewno kilka tysięcy ludzi straciłoby pracę. Po prostu najgorsi pracodawcy pokazaliby, że nie stać ich na prowadzenie biznesu w skali, którą sobie zamyślili. Czy tych pracowników przejąłby ktoś inny? Jeśli popyt na towary i usługi by nie zmalał (a od podniesienia płacy minimalnej popyt chyba jednak nie zmaleje), to po pewnym czasie zapewne tak. A czy wymuszone podniesienie płac nie byłoby impulsem inflacyjnym? Owszem, byłoby. Zapłacilibyśmy za to wszyscy, co z czasem odbiłoby się dewaluacją złotego i wzrostem cen. No ale to chyba byłoby właśnie sprawiedliwe, bo nie jest ładnie żyć z cudzej nędzy. A tak jest dzisiaj. Kochamy tanie produkty, rzucamy się na nie, a przecież zbijanie kosztów produkcji oznacza po prostu wyzysk. Godzimy się na niego. A nie powinniśmy. Dlatego jestem za podniesieniem płacy minimalnej i podnoszeniem jej zawsze, gdy rośnie inflacja i średnia płaca.