Pilch nas zostawił
Wisła, piłka i luteranizm straciły swego patrona i orędownika. Umarł Jerzy Pilch – legenda św. Jana i Hożej, a także wielu innych ulic, wesoły Megi, gigant parkinsonizmu, a nawet kielczanin. Człowiek mięsisty, autentyczny i pewny swej wartości. Erudyta i żartowniś. Jeden z tych nielicznych, którzy odchodząc, pozostawiają nas z poczuciem, że takich ludzi, do głębi prawdziwych, już prawie nie uświadczysz. I tak właśnie jest – więc się Pilch dobrotliwie wkurzył i machnął już na to wszystko ręką. Znudziliśmy go swoją miernością i nijakością. Zabrał się i poszedł sobie. Dawno już nas przed tym krokiem ostrzegał.
Pił, palił, adorował. Jerzy Pilch nie odmawiał sobie niczego, co należy się od życia tak wspaniałemu mężczyźnie. To był facet z gestem, który mógł sobie pozwolić… Prawie na wszystko, nawet na szczodre marnowanie własnych sił i czasu. Talent i charme uczyniły z niego arystokratę, który nawet śpiąc pod stołem, ma na sobie niewidzialny płaszcz z herbem. Tacy ludzie są nietykalni i wolno im więcej. Bezkarność staje się ich losem, a zepsucie – gestem i stylem.
No i literaturą. Bo to skandaliczne „wolno więcej”, przysługujące wybitnym artystom, musi zostać zapłacone co do grosza. I Pilch zapłacił – wybitną twórczością i ogromnym cierpieniem. Jego książki i felietony nie mogłyby powstać bez grzechu i bez cierpienia, a gdyby nie powstały, Polska byłaby smutną prowincją. Bo to pisarze prowincji, tacy jak Stasiuk i właśnie Pilch, przywracają swoimi prowincjałkami godność kresom-marginesom. Nic nie jest tak małe, żeby wielki i wielkoduszny pisarz nie mógł uczynić tego pięknym. Pilch chłonął świat i opisywał go jak swoją własność, podobny smakoszowi rozpamiętującemu swe obiady – z niekłamaną miłością własną.
Czytając go, można się było poczuć kimś lepszym, a przynajmniej współbiesiadnikiem przy pańskim stole. Czy był to „Hustler”, czy „Tygodnik Powszechny”. Przeto nikt tak jak on nie nadawał się na pastwę dla snoba. Ale on tylko się z tego śmiał. Bo Pilch, jak wiemy, nic nie musiał.
Jerzy Pilch swej grzeszności nie ukrywał. Żył dla kobiet i wobec kobiet, a to oznacza w ostatecznym rozrachunku klęskę. Nie można mieć wszystkich, trzeba ulec, trzeba zapłacić cenę. Lecz tylko nieliczni mogą to uczynić z fasonem. A w jego wypadku – z jakim fasonem! Ludzie z klasą robią to, co uważają za słuszne – i nawet jeśli bardzo się mylą, to wciąż mylą się „na poziomie”. Być ofiarą Pilchowej złośliwości, z której słynął, Pilchowej niestałości, Pilchowej niełaski – to niemalże zaszczyt. Dla mnie był łaskawy – nie wiem, dlaczego. Zaszczyt tym większy.
Wdzięk prawdziwego mężczyzny unosi się ponad prawami codziennej przyzwoitości. Byłoby czymś małostkowym pamiętać Pilchowi cokolwiek. Kto choć raz z nim rozmawiał, ten wie, że obronić się przed jego przytłaczającą osobowością i inteligencją można było jedynie przez wysiłek wspaniałomyślności i wolność sądu, na jakie normalnie nas nie stać.
Miałem przed nim tremę, bo przecież jego przenikliwości nie mogła umknąć żadna tajemnica ani słabość, lecz jakże niepotrzebnie! Pilch był wielkoduszny i życzliwy wobec ludzi mniej od siebie lotnych, mniej obszernych duchem. Uwodził nie tylko kobiety. A właściwie nie uwodził – po prostu był i sami szli do niego. A teraz przestali, bo go nie ma. To jest okropnie smutne. Tak po prostu i zwyczajnie smutne.