Czy mamy się bać?

Starsze pokolenia Polaków wyrosły w poczuciu zagrożenia konfliktem atomowym. Komunistyczne władze straszyły agresją NATO („NATO, aby zniszczyć ziemię” – takie plakaty propagowano jeszcze w latach 80.), w co może i mało kto wierzył, wszelako lęk przed omyłkowym „naciśnięciem guzika” przez Rosjan był naprawdę rozpowszechniony. Na Zachodzie było zresztą podobnie. Wielu Amerykanów i Europejczyków gromadziło zapasy i przygotowywało sobie prywatne schrony na wypadek wojny. W naszej części świata taka zapobiegliwość była rzadkością, za to państwa tworzyły wielkie schrony atomowe i bardzo głęboko kopały tunele metra. Dotyczy to również Kijowa.

Dopiero rok 1989 wywołał ogólnoświatowe odprężenie. Ludzie urodzeni w latach 80. lub później mają skłonność do traktowania zagrożenia atomowego jak starej bajki o żelaznym wilku. Za to starszym łatwiej przypomnieć sobie dawne lęki. I tak się właśnie dzieje. Starsi się boją wojny, a młodsi nie wierzą, aby dzień jutrzejszy mógł się różnić od dzisiejszego.

Sądzę, że rację mają właśnie ci, którzy się boją. Bo choć nadal ryzyko konfliktu nuklearnego jest bardzo małe, to przecież jest wielokrotnie większe niż przed rokiem, a nawet przed miesiącem. I chociaż dzisiaj z pewnością łatwiej wpaść pod samochód, niż zginąć w atomowej zagładzie, to za kilka tygodni albo miesięcy może się to zmienić. Ryzyko wzrasta i może wzrastać dalej (a może nie – tego nie wiemy).

Skoro zaś ryzyko wzrasta, to trzeba się przygotować na gorsze i najgorsze scenariusze. Nieudolny i niefrasobliwy rząd PiS, myślący tylko o tym, jak wykorzystać podarowane mu przez los chwile uczestniczenia w światowej polityce, zbić kapitał polityczny i pogrążyć w zapomnieniu swoje bezeceństwa, nie robi nic, aby wzmocnić Polskę na wypadek pogorszenia się sytuacji. Jedyne, co potrafi, to prosić Amerykanów o więcej wojska oraz chwalić się swoją proukraińskością.

Prawda jest inna. Rząd wspierał Putina i jego europejską międzynarodówkę jeszcze w dniach, gdy prezydent Biden informował świat, że wojna jest nieuchronna. W kilka dni po inwazji rękami marionetkowego Trybunału Konstytucyjnego ogłosił putinowski (bo tylko Rosja ma podobny) wyrok w sprawie niezgodności z polską konstytucją Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. W dodatku utrzymuje konfrontacyjny kurs z Unią Europejską, odmawiając wykonania wyroku TSUE w sprawie likwidacji dyspozycyjnej wobec władzy i obsadzonej przez rządzących Izby Dyscyplinarnej SN. Z tego powodu wciąż nie możemy otrzymywać pomocy w ramach funduszy na pocovidową odbudowę. To gwałt na polskiej racji stanu!

Rząd czuje się dziś bezpieczny i bezkarny, bo na prawo i lewo może uprawiać szantaż moralny, obwiniając swoich przeciwników o utrudnianie akcji pomocy uchodźcom. Gdybyż to jeszcze było prawdą, że ten rząd faktycznie robi co może, aby uchodźcom pomagać. Tymczasem chowa się za plecami zmobilizowanego do pomocy społeczeństwa i przypisuje sobie jego zasługi. Owszem, wprowadził ustawę zawierającą przepisy wymagane dyrektywami Unii Europejskiej (łaski nie robi!), lecz wcisnął do nich bezkarność dla swoich funkcjonariuszy. Ustawa w dodatku dyskryminuje osoby przybywające z Ukrainy, lecz niemające ukraińskiego obywatelstwa. Za to na granicy z Białorusią nadal panuje bezprawny stan nadzwyczajny, a uchodźcy traktowani są jak wrogowie (podobnie jak pomagający im wolontariusze).

To wielkie nieszczęście, że wojna na Ukrainie zastała nas z rządem tak bardzo niewiarygodnym, nieudolnym, a przede wszystkim tak zblatowanym ideologicznie z Rosją i skrywającym za zasłoną dymną antyrosyjskiej retoryki agenturalne i gangsterskie powiązania z reżimem Putina. Ten stan rzeczy sprowadza na nas wielkie niebezpieczeństwo.

Dziś wszystko jeszcze wygląda względnie spokojnie. Jednak zdolność samodzielnej, spontanicznej absorpcji uchodźców przez społeczeństwo za chwilę się wyczerpie. Co będzie, jak dobije jeszcze milion albo dwa? Co będzie, gdy za kilka czy kilkanaście tygodni ludzie zaczną wypraszać z domów ukraińskie rodziny? Rząd już dawno powinien zacząć budować miasteczka namiotowe, czyli obozy dla uchodźców. Powinien wynająć na potrzeby uchodźców tysiące domów wczasowych i hoteli w całym kraju. Powinien uruchomić centralne magazyny żywności i innych produktów oraz skoordynować działalność organizacji zaangażowanych w pomoc uchodźcom. Niestety, to się nie dzieje. PiS pozostawia wszystko w rękach ludzi, bo nie chce i nie umie niczego organizować. Swoją abnegacją i cynizmem popisywał się przez dwa lata pandemii i będzie to robił nadal. Nic nie umie, a w dodatku boi się swojego antyukraińskiego w głębi duszy elektoratu. Za kwartał albo dwa zacznie wszak szemrać: „wszystko idzie na tych Ukraińców – a co z nami?”.

Jeszcze gorzej ma się sprawa z obronnością. Rosyjskie rakiety spadają już ledwie kilkanaście kilometrów od polskiej granicy. Tylko patrzeć, jak Rosjanie zaczną prowokować kraje NATO, latając myśliwcami nad granicą. Bardzo łatwo może dojść do incydentu. Czy można ufać PiS i Błaszczakowi, że zachowają zimną krew i nie wystrzelą w kierunku Rosjan? Ja takiej ufności nie mam. Rosjanie prędzej czy później wywołają incydent na którejś z granic państw NATO, aby sprawdzić siłę amerykańskiej reakcji. Nie daj Boże, aby była to granica polska.

A zamachy terrorystyczne? Agentura rosyjska ma się w Polsce wspaniale. W końcu położyła fundamentalne zasługi dla rządów Kaczyńskiego, który odpłaca się wierną służbą Putinowi na odcinku dywersji w Unii Europejskiej. A skoro tych agentów są w Polsce setki, a może i tysiące, to czy nie mają zdolności przeprowadzenia zamachu służącego zastraszeniu Polaków? Mają, że hej. Dlatego na ulicach miast i w pobliżu gmachów publicznych powinna być policja i wojsko, a przy wejściach do kluczowych obiektów powinny zostać zainstalowane posterunki kontrolne i bramki elektroniczne. Tymczasem nie dzieje się nic. Czy Kaczyński biernie czeka na rosyjską prowokację albo zamach? Wygląda na to, że tak. Zdarzy się, to się będą zastanawiać. Ważne, żeby większość w Sejmie była.

Tak, mamy się bać. Możliwa jest eskalacja wojny. Możliwe są prowokacje i kolejne miliony uchodźców. Możliwe jest wzmocnienie Rosji przez Chińczyków. Możliwe jest użycie zakazanych rodzajów broni. Wbrew temu, co się pisze, ta wojna ma jeszcze małą skalę. Ginie 100-200 cywilów dziennie, a działania wojenne toczą się mniej więcej w połowie kraju. To jednakże może się zmienić. Ofiar cywilnych może być wielokrotnie więcej, a wojna może się rozlać na całą Ukrainę, na Mołdawię, a nawet zahaczać o tereny przygraniczne Polski czy Rumunii. Nie musi się tak stać, lecz może. Putin jest nieobliczalny i nawet jeśli jest mu pisane szybko stracić władzę, to może pociągnąć za sobą ogromne rzesze ofiar wojny. Reżim na Kremlu jest sfrustrowany i oderwany od rzeczywistości. Nie ma co liczyć na to, że się zatrzyma. Nie liczy się z wydatkami i stratami własnych żołnierzy. A lud rosyjski wciąż śpi. Pewnie się obudzi, lecz wtedy może już płonąć pół świata.

Tak, trzeba się bać. A boimy się za mało i beztrosko ufamy, że PiS uczyni co należy, zaś Amerykanie nas obronią. Co do pierwszego to możemy mieć pewność, że tak się nie stanie, a co do drugiego – nie mamy żadnej pewności, że tak się stanie. Indeed or in d.ck? Oto jest pytanie, które postawił przed nami mistrz angielszczyzny i dyplomacji, zwierzchnik sił zbrojnych RP, prezydent dr Andrzej Duda. Strach się bać.