Kaczyński mięknie, PiS się boi

Przez kordon dworu przedarły się do umysłu Jarosława Kaczyńskiego jakieś informacje o tym, co się dzieje w kraju i jakie spustoszenia czyni jego władza.

W krajach zdanych na łaskę i niełaskę, ambicje i fiksacje, urazy i fobie, kompleksy i iluzje jednego człowieka – wszystko zależy od tego, z czym uda się do tego człowieka dotrzeć. Po drodze jest wiele przeszkód i strażników dbających o to, żeby Wódz nie dowiedział się za dużo. Ale w naszych czasach da się te kordony obejść.

I tak na przykład dwór może nie dopuścić do tego, by na biurku Wodza znalazła się papierowa POLITYKA, w której może sobie przeczytać o haniebnym i paranoicznym procederze wciskania Polakom „zamachu w Smoleńsku” oraz o bredniach Macierewicza i jego ludzi, lecz jeśli Wódz umie obsługiwać pilota TV, a nie daj Boże jeszcze internet, cholera wie, na co może trafić. Jest też kłopot z niektórymi listami, opatrzonymi napisem „do rąk własnych” albo mających poważnych nadawców. Niektóre przynajmniej trzeba położyć Wodzowi na biurku. A tam mogą być dziwne rzeczy…

Kaczyński najpierw wycofał się z planów przyznania myśliwym nieograniczonych uprawnień do strzelania na prywatnych posesjach. Ostatnio jednak mamy całą serię kroków w tył: dzieci z padaczką lekooporną będą mogły korzystać z preparatów wykonywanych na bazie marihuany; Puszcza Białowieska będzie częściowo oszczędzona przed pazernością handlarzy drewnem; w nieszczęsnej stadninie w Janowie mogą się pojawić fachowcy od koni; czternastoletnie dziewczynki gwałcone przez ojczymów być może nie będą jednak musiały rodzić im dzieci; uczestnicy Światowych Dni Młodzieży być może nie zostaną zamknięci w pułapce między torami a autostradą; polski rolnik być może zachowa częściowo prawo zbywania swojej ziemi na wolnym rynku. Ba, być może nawet ustawa paraliżująca Trybunał Konstytucyjny zostanie zmieniona na jedynie utrudniającą mu orzekanie i ograniczającą jego kompetencje?

Nie bądźmy naiwni. Pisowska odwilż to tylko gra na czas, taktyka na przeczekanie bombardowania, jakie zafundowały reżimowi ulica i zagranica. Lecz nie bądźmy też naiwni w drugą stronę. Oni naprawdę myślą, że cofają się tylko na chwilę, „na z góry upatrzone pozycje”. Ale prawda jest inna: są słabi i wystraszeni. Boją się samych siebie, własnego radykalizmu i rozpaczliwej niekompetencji swoich kadr, którymi muszą obsadzać wszystkie stanowiska. Boją się też zobowiązań zaciągniętych wobec Rydzyka i swoich biskupów.

Przede wszystkim jednak nie spodziewali się takiego oporu i takiej determinacji. Europa, Ameryka z jednej strony, a polska ulica, KOD i partie opozycyjne z drugiej – wszyscy ręka w rękę idą, by protestować przeciwko hucpie i recydywie państwa autorytarnego, rządzonego przez partyjną nomenklaturę i populistyczną ideologię. I zapewniam drogie PiS: determinacja sił prokonstytucyjnych nie słabnie tylko dlatego, że zaczniecie się cofać. Sukces tylko nas uskrzydli, kochani!

Miłość do PRL, ksenofobia, szowinizm plus paranoja smoleńska to paliwo, na którym można pojechać w tym kraju na 40 proc. poparcia. Potem jest ściana, czyli większość. „Drugi suweren” zbiera siły i pokazuje pazury. Te kilka procent wyborców, jakie w zeszłorocznych wyborach dało się zwieść własnej wściekłości na Tuska lub/i pokusie 500 zł na dziecko, już od PiS odchodzi. Walka o przejęcie pełni władzy przechodzi w fazę walki o jej utrzymanie. Jak to zrobić bez wyprowadzania wojska na ulicę? Kaczyński powolutku staje przed „problemem generała”. Za trzy lata będzie stał przed nim twarzą w twarz.

Kaczyński strachliwy nie jest. Zawsze grał na konflikt i trzymał partię za pysk. Jeśli się czegoś boi, to tylko własnego strachu – raka, który toczy trzewia przywódców. Nie można mu się poddać! Jeśli Kaczyński „mięknie”, to dlatego, że strachliwy jest jego dwór. Owszem, w PiS wciąż jeszcze panuje euforia związana z moszczeniem się na nowych stanowiskach i sprawdzaniem stanu kont, lecz za tą euforią idzie strach: ile jeszcze potrwa to eldorado? Co będzie, jak Naczelnik nie będzie już w stanie rządzić samodzielnie? Czy walka o sukcesję rozwali partię? Za tymi pytaniami idą inne: a co będzie, jak to wszystko się skończy? Co będzie ze mną? Jak się zabezpieczyć?

I właśnie to ostatnie pytanie jest kluczowe. Kolejny rząd z pewnością nie powtórzy błędu Tuska i nie zrezygnuje z ukarania winnych najpoważniejszych nadużyć. Skrajny, nieznany dotąd w tej skali nepotyzm, niszczenie trójpodziału władzy, zastraszanie prokuratorów i sędziów, totalne upartyjnienie mediów publicznych to są casusy zbyt poważne, żeby rozeszło się po kościach. Lepiej więc nie szaleć.

Opamiętaniu sprzyja też wyczekiwanie skutków programu 500+. Zadłużenie państwa, spadek wartości obligacji, ucieczka inwestorów doprowadzą do kryzysu ekonomicznego zapewne już w 2017 roku. Do tego przypuszczalnie dojdą uszczuplenia dotacji unijnych. Ludzie zobaczą, że podatki poszły w górę, drożeje benzyna, towary importowane, żywność… Wtedy żarty się skończą – bo 20 milionów ludzi, którzy nie wiedzą i nie chcą wiedzieć, co to jest Trybunał Konstytucyjny, wie doskonale, co ma w kieszeni. Do 500 zł na drugie dziecko przyzwyczają się w pół roku, ale do systematycznego spadku realnej siły nabywczej nie przyzwyczają się nigdy. Jak zwykle więc, Wodzu i Naczelniku, ostatnie słowo należeć będzie do ludu.