Lwice III RP ryknęły!
Jarosław Kaczyński nie ma najmniejszej ochoty na awanturę aborcyjną, która wszak nie może mu przynieść żadnych korzyści. Wie, że w pakiecie hojnych darów dla kościoła w zamian za poparcie wyborcze prędzej czy później musi się znaleźć nakaz rodzenia dla zgwałconych dziewczynek, ale wolałby odłożyć te pobożne zmiany ad calendas grecas.
Skoro jednak awantura już jest i będzie coraz większa, Kaczyński potrzebuje argumentów, żeby powiedzieć Rydzykowi i jego biskupom: „Panowie, nie teraz, bo ulica mi się pali – musimy trochę odpuścić”. Pewnie wszystko w końcu pójdzie w tę stronę, a jakieś ustawowe zmiłowanie dla zgwałconych dziewczynek podstempluje się paroma milionami na dni czegoś tam albo świątynię pod wezwaniem. Do tego jakaś religia na maturze, kapelani w ministerstwach i urzędach centralnych czy inne tam specemerytury dla biskupów.
W tym sensie list Pierwszych Dam, czyli Danuty Wałęsowej, Jolanty Kwaśniewskiej i Anny Komorowskiej, broniący tzw. kompromisu aborcyjnego, może być Kaczyńskiemu na rękę. Jakkolwiek z całą pewnością nie było to intencją pań, Kaczyński będzie mógł powiedzieć, że środowiska katolickie są podzielone i najpierw same ze sobą muszą się dogadać. Bo przecież panie, zwłaszcza Wałęsowa i Komorowska, reprezentują świat konserwatywny i zdecydowanie mają swoje biskupie koneksje. Nie napisałyby swego listu, gdyby nie miały pewności, że „ich” biskupi to aprobują.
Pierwsze damy to nie byle co. Mają swój charakter i autorytet. A nawet charyzmę. Mam przyjemność znać osobiście Danutę Wałęsową – siła i autorytet wprost z niej emanuje. Mieć ją przeciwko sobie to nie lada wyzwanie, nawet dla samego Wałęsy! Z pewnością wypowiedź pań będzie miała znaczenie. Warto ją więc skomentować.
Wszystko można podsumować jednym zdaniem: niech zostanie tak, jak jest, bo jak zaczniemy przy prawie aborcyjnym grzebać, to będziemy mieli na zmianę zakazy i wolną amerykankę. Bardzo sympatyzuję z inicjatywą Pierwszych Dam i rozumiem ich dobre intencje. Doceniam też walory retoryczne i językowe listu. Nie mogę jednak nie zauważyć powtarzanych w nim przekłamań i fałszywych nut.
Przede wszystkim nie jest prawdą, że obecna ustawa jest wynikiem kompromisu i poważnej dyskusji. Poważnej dyskusji nie było nigdy, a kompromis jeśli był, to na krótko. Ustawa z 1993 r., zwana „kompromisem aborcyjnym”, dopuszczająca aborcję z „przyczyn społecznych”, została zmieniona w 1997 r. na skutek wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Narodził się standard prawny, który łączy Polskę w krajami Afryki i Ameryki Południowej, a oddziela od świata Zachodu i tych krajów, gdzie aborcji jest najmniej, bo zamiast zakazów stosuje się tam skuteczne środki polityki społecznej i edukacji.
Panie Prezydentowe całkiem niesłusznie wyobrażają sobie, że obecne prawo jest dobre – jest złe i radykalne. Nie sprzyja ograniczaniu aborcji, a za to sprzyja podziemiu aborcyjnemu. Aborcja jest w Polsce łatwa i dostępna, a państwo nie ma nad tym zjawiskiem prawie żadnej kontroli. Upieranie się, że „tak jest dobrze”, tylko umacnia tę obłudę.
Nie mają racji Panie Prezydentowe, że „kompromis” bywał kwestionowany „z różnych, często przeciwnych, pozycji – zarówno przez zwolenników aborcji na życzenie, jak i zwolenników bezwzględnego jej zakazu. Jego siła polega na tym, że od ponad dwóch dekad chroni obie strony sporu przed radykalizacją prawa – w którąkolwiek ze stron”. Zwolenników aborcji na życzenie jest w Polsce bardzo mało i nie z nimi toczy się tak naprawdę spór. Sugestia, że obecne prawo jest umiarkowane, a jego zmiana niemal na pewno oznaczałaby osunięcie się w jakiś nieodpowiedzialny radykalizm, jest fałszywa. Fałszywa dlatego, że radykalne jest już obecne prawo, a przyjęcie standardów typowych dla krajów Zachodu byłoby właśnie odejściem od tego radykalizmu.
Panie Prezydentowe są konserwatystkami i mają do tego prawo. Ale chyba nie sądzą, że wszędzie na Zachodzie panuje jakiś niedopuszczalny „liberalny radykalizm” w kwestii aborcji, a tylko u nas zagnieździły się jakimś cudem umiar i roztropność? A może Panie po prostu nie bardzo wiedzą, jak te sprawy reguluje się w cywilizowanym świecie i dlaczego jest tam o wiele mniej aborcji niż u nas? Warto się dowiedzieć!
Tekst listu Pań Prezydentowych zawiera też błąd logiczny. Jest w nim mowa o „zmuszaniu do heroizmu przepisami prawa”. Mają na myśli zapewne sytuację, gdy kobieta nie usuwa ciąży mimo zagrożenia dla własnego zdrowia. Otóż heroizm jest z natury rzeczy postawą i działaniem dobrowolnym, a nie przymusowym. Zakaz aborcji nie może nikogo „zmusić do heroizmu”, lecz wręcz przeciwnie – wszelki heroizm uniemożliwia. Co więcej, zbiorcze określanie wszystkich przypadków zaniechania aborcji w przypadku zagrożenia zdrowia mianem heroizmu jest nader lekkomyślne i powtarza niemądrą kalkę retoryczną z obszaru „propagandy świętości”.
Nie przeczę, że może zdarzyć się, że postawa kobiety oddającej własne życie za życie swego nienarodzonego dziecka będzie heroiczna, ale w innych przypadkach może być po prostu głupia i samobójcza. Ostrożnie z egzaltacją moralną i hurtowymi ocenami (w tę bądź inną stronę!).
Mimo wszystko cieszę się, że ten list powstał. Mniejsza o to, co wnosi do sprawy aborcji. Ważne jest to, że Panie Prezydentowe pomagają zdefiniować się i zjednoczyć szerokiemu frontowi opozycji przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu i jego przerażająco dobrej zmianie. Tak trzymać, Lwice Trzeciej Rzeczypospolitej!