Śmierć filozofii

Ulicą Platona w Atenach można dojść do parku, w którym zachowały się fundamenty platońskiej Akademii, najważniejszej szkoły w naszych dziejach, istniejącej niemal tysiąc lat. Zniszczyli ją chrześcijanie, jak wszystkie niemal przybytki kultury i wiary Greków. Dzisiejsi Grecy sami nie wiedzą, co mają o tym wszystkim sobie myśleć. Niby dumni ze swej achajskiej przeszłości, muszą wszak utrzymywać do niej pewien mentalny dystans, skoro to wszystko byli „poganie”.

Wspaniały swymi budowlami, sztuką i nauką świat został zrównany z ziemią. Ileż wysiłku musieli włożyć zeloci owładnięci religią miłości, by obalić te wszystkie potężne świątynie, gimnazja i palestry! Jakaż w tym praca boża! Zwiedzając Grecję, oglądamy zdumiewające dzieło zniszczenia. Zniszczenia, lecz również zapomnienia.

Przy Akademii nie ma żywego ducha. Park, odsłonięte fundamenty starożytnych zabudowań, tablica i knajpa „U Platona”, w której emeryci spożywają przekąski i popijają piwo. Turystów brak – kogo by tam obchodził Platon i filozofia. Stoicy również nie są marką ani dla Greków, ani dla turystów. Ich szkoła, przez pół tysiąca lat kształtująca greckie i rzymskie elity, choć ulokowana przy samym Akropolu, przy gwarnej ulicy, oddzielona jest od myślącej publiczności kawiarnianymi stolikami – żeby ją obejrzeć, trzeba zamówić kawę.

Naprzeciw tłocznego Akropolu i nie mniej ludnego Areopagu, nad rzeką turystów wnosi się wzgórze Pnyx. Na szczyt trzeba iść pięć minut przez lasek, w górę od głównego traktu. Jest tam plac i mównica, z której Demostenes wygłaszał filipiki, a Perykles tłumaczył światu wartości demokracji. Żywego ducha. Kogo to obchodzi.

Zwiedziwszy Pnyx, stajemy na ateńskiej agorze, wśród ruin. Idzie się, w tłumie, na małe wzgórze, na którym zachowała się jedyna w Atenach dawna świątynia – wzniosły i piękny przybytek Hefajstosa. Nikt prawie nie zagląda w inne, ustronne miejsce agory, gdzie było więzienie. Najpewniej to więzienie, w którym w 399 roku czekał swej śmierci Sokrates i w którym umarł, skazany przez prawdziwych Greków, wiernych prawdziwej religii. Gdy stałem samotnie nad tą smętną dziurą w ziemi, zadzwonił telefon z wieścią jakże trafioną w czas i miejsce pobytu swego odbiorcy. Oto dowiedziałem się, że studenci medycyny Uniwersytetu Jagiellońskiego od tego roku nie będą już uczyć się filozofii. Po sześciuset latach.

Cóż, nowe nastały bogi… Chyba sobie zasłużyliśmy na swój los, my filozofowie, czepiając się przez tyle stuleci kapłańskich sukienek. Tak sobie dumałem nazajutrz, spoglądając z ław monumentalnego teatru w Epidauros, przybytku boga medycyny Asklepiosa, na scenę u dołu. Jakaż akustyka! Jakże podniośle zabrzmiało „Hej sokoły!” dobyte z gardeł mych wszędobylskich ziomków. Czyżby lekarski śpiew?