Tusku, nie filozofuj!
Idący sobie orszakiem korolowych tóg bez Kraków zaszumiały planty, że Premier Tusk będzie na naszej inauguracji roci academicae, zaszczytnie, i wygłosi. I był! Tłum wygłodniałych profesorów czekał na wieść o podwyżce. A tu zamiast o podwyżce, Pan Premier zasunął nam filozoficzny esej na temat autonomii. Piękny to był esej i z wielkim uczuciem przeczytany. Ani chybi, uczeń Pawła Śpiewaka lub innego ciężkozbrojnego filozoficznym orężem konserwatysty. Filozofią polityczną kancelaria bogata i rada. Czyżby pisarzowie od Lecha Kaczyńskiego, w zadek kopnięci, znaleźli dla się przytulisko u Łazienek?
Słuchałem tego jako na szpilkach. Miąłem birecik, chrząkałem i wytrzeszczałem ócz mych gwiazdy, a ręka mi już prawie do odpowiedzi się rwała. Ja coś powiem, ja coś powiem, Panie Premierze! Niestety, nie było mi dane, więc nie pozostaje mi nic innego, jak tylko na tym blogu skromnym, acz poczytnym, dać upust i odpór przed blogową mą ferajną, oną jako żywo nie z ujazdowskich alej.
Że premier jest prawica, to wiedziałem, ale nie że aż tak. Jego teza była następująca: państwo silne to państwo ograniczone i swą omnipotencję ograniczające, a to w ten sposób, że szanuje autonomię pewnych instytucji i się do nich nie wtrąca. Państwo, które chce nadzorować wszystko, jest nie tylko autorytarne („patrymonialne”, jak zechciał się wyrazić dostojny mówca), ale także niewydolne i obezwładnione biurokracją. Piękne te prawdy znano już w średniowieczu, bo to w średniowieczu wynaleziono autonomię i zastosowano ją do trzech instancji: miast, Kościoła i uniwersytetu.
Pochwała feudalizmu w XXI wieku, z ust świeckiego premiera europejskiej demokracji, zaiste robi wrażenie. Drogi i Szanowny Panie Premierze! W zachwalanym przez Pana średniowieczu tyle było autonomii, ile kto zdołał jej sobie wywalczyć, i to raczej nie argumentami. Właśnie dlatego, że panował ustrój oparty na rozkazywaniu, polityka sprowadzała się głównie do ustalania kto, komu może rozkazywać, kto kogo musi słuchać, a kto nie, i kto kogo musi utrzymywać i na kogo płacić daniny, w zamian za „ochronę”. W tych pięknych czasach, Panie Premierze, wolność była luksusem, który zdobywali dla siebie nieliczni. Kto więc miał siłę, miał też autonomię, tak czy inaczej potwierdzoną w prawach i traktatach. Swoją drogą tak samo działało to i w starożytności, nie tylko w Europie. Nie o żadną etykę tu chodziło, o żadne światłe idee, lecz podział władzy, do którego, owszem, dorabiano czasem jakąś ideologię. W Polszcze ideologia z tej mańki, choć nieco późniejsza, zwała się na ten przykład „złotą wolnością szlachecką”.
System władzy oparty na szacunku dla autonomii kościoła czy innej jakiejś gminy (wyznaniowej, miejskiej), dla jakiegoś cechu (np. profesorskiego – w ramach uniwersytetu) polega na rozkazodawczym (dyskrecjonalnym) pojmowaniu władzy i jest możliwy tylko w całkowicie nieliberalnych warunkach politycznych. Kto ma „autonomię”, ten rozkazuje swoim, sądzi swoich i nie płaci pewnych danin księciu czy królowi. Istotą tych stosunków jest nierówność – jedni mają „autonomię”, a inni nie. Jest ona po prostu przywilejem i właśnie jako zestaw takich czy innych przywilejów („licencji”, jak byśmy to dziś powiedzieli) była pojmowana i definiowana.
Ustrój wolności, ustrój liberalny, który Pan Premier, jak słyszałem, wielce miłuje, zaczyna się dokładnie tam, gdzie kończy się feudalizm, z jego „przywilejami”, „autonomiami” i innymi „złotymi wolnościami”. W ustroju tym autonomia nie jest potrzebna ani możliwa, bo wolność nie jest tu przywilejem, lecz powszechnie i na równi – albo przynajmniej proporcjonalnie do możliwości – przysługuje wszystkim obywatelom i obywatelskim zrzeszeniom.
W demokratycznym państwie nie trzeba się uciekać do autonomii dla niektórych, by chronić społeczeństwo przed omnipotencją władzy. Wszyscy bowiem są przez nią traktowani podobnie, a traktowanie to nie polega na srożeniu się z żadną potentnością, lecz minimalistycznych i rozsądnych regulacjach, wynikających z potrzeby zachowania pokojowego ładu oraz mniej więcej równej miary wolności dla wszystkich. W takim kraju wszyscy mają autonomię i nie ma tu w ogóle, o czym mówić, dopóty, dopóki w stopniu tej autonomii nie pojawiają się niesprawiedliwe różnice. Jedną z takich różnic jest na przykład to, że przywilej niepłacenia podatków albo otrzymywania subwencji publicznych bez zastrzeżenia prawa organu państwa do kontroli sposobu jej wydatkowania przysługuje jednym zrzeszeniom obywateli, a innym nie. (Jeśli wie Pan, co mam na myśli.)
Panie Premierze, to już sobie pofilozofowaliśmy, a teraz ja już bardzo poproszę o podwyżkę. Dobrze, Panie Premierze Kochany?
PS. Sobie też może Pan dać.