Śmierć pięknych gazet

Gazety upadają. Zabija je Internet, za który nikt nie chce płacić. Zabijają reklamodawcy, którzy nie dowierzają, że ktoś jeszcze chce je czytać. Zabijają czytelnicy, którzy stracili cierpliwość do dłuższych tekstów, przeglądając prasę papierową jak ekran komputera.

Ja gazety jeszcze kupuję. Ale robię to głównie dlatego, że potrzebuję papieru do wyścielania klatek ze świnkami morskimi. Gruba warstwa gazet, na to trociny, na to sianko i świnka jest szczęśliwa. Gdyby nie to, poprzestałbym na Internecie oraz lekturze egzemplarza wiadomej gazety w kawiarni.

Wiadoma gazeta nie ma lekko. Jej nakład spada, zawartość ubożeje, poważanych artykułów coraz mniej, a za to kompromisów z publicznością masową i umiejących się z nią komunikować dziennikarzy drobniejszego płazu – coraz więcej. Dobrzy autorzy trochę sami się wykruszają, od kiedy ich honoraria spadły, a dłuższe teksty czekają na publikację miesiącami. Trochę też wypierają ich dziennikarze, bo zamieszczanie ich produkcji jest dla gazety tańsze, niż płacenie za teksty z zewnątrz. Metodą na oszczędzanie jest również zagospodarowywanie dobrych autorów w formie wywiadów, za które nie trzeba im wcale płacić. A o jakich my mówimy kwotach! Za artykuł na całą kolumnę zbiedniałe dzienniki płacą po 600-1000 zł. Za 20 tys. miesięcznie można by więc wydatnie podnieść jakość gazety. Ale 20 tys. to koszt dwóch-trzech etatów. Dla gazety to dużo. No i to jest właśnie porażające. Gazety są na krawędzi!

Niedawno jeszcze zamożne ciotki, „liderki opinii”, dziś gazety stały się chorymi staruszkami, okradanymi przez odwiedzających je wnuków. Co tylko gazeta napisze, internet może streścić i zrelacjonować, mając ten sam praktycznie kontent za darmo. Próby ukrywania tekstów w sieci za barierą płatności na razie nie przynoszą rezultatu. Zdecydowanej większości czytelników wystarczy przeczytane streszczenie lub krótka „zajawka”. Daleka droga jeszcze do raju mikropłatności lub abonamentu sieciowego, gdzie miliony płacić będą za wyświetlenia lub pobrania plików z materiałami dziennikarskimi, jak dziś płacą w kiosku za papier. Do tego czasu media skazane są na kanibalizację. Każda gazeta musi mieć portal, na którym prowadzi z użytkownikami grę w ciuciubabkę: portal okrada swoją gazetę (lepiej zrobić to samemu, niż dać się okraść obcym), a gazeta portal. Raz znajdziesz całość materiału tu, a raz tam. Najlepiej mieć jedno i drugie. Niestety, wizja czytelników trzymających w lewej ręce gazetę, a prawą posuwających myszkę jest z powodów psychomotorycznych zupełnie fantastyczna. Zdesperowane gazety brną jednak w tę ślepą uliczkę, czując, że i tak muszą rozwijać się w Internecie, bo papier tak czy inaczej zniknie. Zresztą już teraz jest tak drogi, że w produkcji gazet stał się najważniejszą pozycją budżetową. Cena papieru to memento: gazeto, zabieraj się czym prędzej do wirtualu!

Upadające gazety szaleją i robią głupstwa. Idą w tabloidyzację, populizm i radykalizm. Właściciele niefrasobliwie sobie z nimi poczynają, zatrudniając rozmaitych radykałów, po których spodziewają się również radykalnych reform, a więc i radykalnego odwrócenia spadku sprzedaży. To się jednak nie może udać, bo banda oszołomów albo arogantów nigdy nie zrobi przyzwoitej gazety.

Kiedyś były sobie opiniotwórcze gazety, bo było sobie wykształcone mieszczaństwo, z którego wywodziła się elita władzy. Gazety służyło do komunikowania się pięciu tysięcy liderów społeczeństwa z dwustoma tysiącami członków ich macierzystych środowisk społecznych. Dziś mamy demokrację i władza rekrutuje się ze środowisk, których liczebność to wiele milionów. W tak wielkiej masie nie ma mowy o żadnej jednolitej ani choćby przeważającej „opinii”, nie mówiąc już o wnikliwej lekturze kompetentnie napisanych, obszernych tekstów, pozwalającej na kompetentne zajęcie stanowiska. Czytają i myślą nie ci, których rodzice mieli pieniądze na szkołę dla swych dzieci oraz stosowne aspiracje kulturalne, lecz po prostu najzdolniejsi, bez względu na pochodzenie. To, co kiedyś było zdefiniowaną klasowo elitą społeczną, dziś zmieniło się w całkowicie rozproszoną społecznie grupę ludzi inteligentnych i wykształconych, nie stanowiących żadnej wspólnoty, której „opinia” miałaby jakieś znaczenie. Sądzę, że to właśnie utrata politycznej funkcji przez gazety jest prawdziwym źródłem ich upadku w dobie Internetu. Mityczni „nasi czytelnicy” przestali być realnym ciałem politycznym. Na Czerskiej od dawna nie ma już salonu. Na Czerskiej jest zakład pracy.