A imię moje dwadzieścia i pięć

Otwieram sobie Wprost i paczę, a tam – mordo ty moja! – zdjęcie Hartmana Jana i liczba 25. Okazało się, że tajemniczy ten numer nadano mi w wykazie sprawujących rząd dusz w Polszcze. Sorry Polsko! Żydy cię oblazły! Kudy tam do mnie Kwaśniewskim i Komorowskim! Tacy to w ogonie się wloką.
Więc rządzimy. Spoko. Zastępy ministrów, prezesów, biskupów daleko w tyle. Kłaniam się pięknie paniom i panom redaktorom. Miło, zabawnie. No ale tak na serio, to warto byłoby zastanowić się, co to właściwie dzisiaj znaczy mieć wpływy i mieć władzę. Redakcja Wprost trochę próbuje we wstępie do swojego rankingu, ale jakoś trudno z tego wyczaić, dlaczego właściwie w Polsce rządzi Rydzyk z Tuskiem, a taki prezydent to wcale.


Od czasów Foucault przyjęło się uważać, że władza polityczna to jedna z wielu form wywierania wpływ, których wspólną istotą jest wiedza. Ale wiedza rozumiana szczególnie, a właściwie ogólnie, bo jest tu i sławetny rząd dusz, czyli kształtowanie opinii (przez prasę, przez system edukacji, przez instytucje religijne), i dobre poinformowanie co i jak, i umiejętności, i technologie. Kto wie, jak się światek kręci i w dodatku potrafi meblować ludziom umysły, ten ma władzę. Czy jednak władza w ogóle da się spersonalizować? Czy da się zrobić na serio jakieś badanie i wskazać tych, którzy faktycznie mają istotny wpływ na społeczeństwo i kształtują je, by tak rzec, in personam?
Obawiam się, że nie można by sformułować zadowalającej operacyjnej definicji indywidualnego wpływu ani tym bardziej skonstruować dającej się obronić metodologii takiego badania społecznego. Bo wpływ, jak się zdaje, nie pozwala się spersonalizować. Nawet suwerenne akty woli konkretnych osób, przetworzone w decyzje i to decyzje wykonane a brzemienne w skutki dla wielu ludzi, są suwerenne tylko subiektywnie. Zwykle nawet jak robimy, co chcemy, to i tak robimy, co musimy. Musimy z mocy okoliczności, musimy, bo nam rozum tak podpowiada albo po prostu dlatego, że wola nasza jest taka a nie inna zupełnie nie przypadkiem, lecz pod dyktando sił nieświadomych, na przykład społecznych. Król rozkazuje co wydaje mu się niezbędne dla przetrwania, premier w demokracji nakazuje prace nad ustawą, która wydaje mu się korzystna dla jego partii i jej wyborców, charyzmatyczny kaznodzieja odgrywa co dzień przedstawienie, które nauczył się grać. A taki jak ja gada do kamery, co mu ślina na język przyniesie, a skąd przyniesie, to skąd niby miałby on wiedzieć?
Nikt nie ma na nic wpływu, bo i „ktoś” to pojęcie podejrzane, a raczej tylko wyobrażenie. Nie wierzę we wpływy, nie wierzę we władzę. Są co najwyżej silne charaktery, wyraziste postacie, no i gęby znane z telewizora. I tyle. Dzieje się, co się dzieje, a tylko przez umysły i serca nasze przepływają wrażenia, przeżycia, namiętności, którym czasami przypisujemy pochodzenie z naszej sprawczości. Bo i jedną z namiętności jest pragnienie wpływu, żądza władzy i sławy, pragnienie wdarcia się w świadomość innych, gdyż nie dość znajdujemy jej w samych sobie. Nasze superego czasami nie może wystarczająco się w nas zagnieździć i potwierdzić, więc szuka sobie dodatkowych pasożytniczych siedlisk w umysłach innych ludzi oraz zwierciadeł, przez które umacnia się jako publiczny miraż. Mają tak zwłaszcza ludzie słabi, neurotyczni, do śmierci trawiący swe nieszczęśliwe dzieciństwo.
Gdyby te osiemnaście osób, które ogłosiły, że jestem dwudziestą piątą najbardziej wpływową osobą w Polsce, wiedziały, jak skromne i ubogie są pielesze mojego życia wewnętrznego, prywatnego i publicznego, zadrżałaby im ręka. Ale podobnie też by było z pozostałymi bohaterami rankingu. Zbiór 50 najbardziej wpływowych Polaków jest zbiorem pustym.