Polityka jest sexy!

Jak wiadomo, polityka jest zawsze mniej lub bardziej oderwana od ludu i rzeczywistości. Jednym z przejawów tej alienacji jest posługiwanie się przez polityków kategoriami tożsamościowymi odznaczających się nieintuicyjnością i całkowicie nieznanych społeczeństwu. Królewską parą takich kategorii jest lewica-prawica. Wiem z doświadczenia, że terminy te są ludziom obce, wobec czego podział sceny politycznej na lewą i prawą stronę jest wysoce ezoteryczny.

Ludzie rozpoznają partie wedle wizerunków ich liderów, wedle używanego przez nie języka i pewnych bardzo mglistych i ogólnych ukierunkowań czy skłonności, wyrażających się w podejmowanych przez polityków tematach albo powtarzanych opiniach. Identyfikują ich również według ich wzajemnych relacji. Swoje zaś sympatie określają głównie poprzez identyfikację osobowościowe z przywódcami i ich retoryką. Tak to wygląda w początkujących demokracjach, bo w tych starych, sympatie polityczne dziedziczy się często po rodzicach, a partie polityczne mają silniejsze umocowania klasowe. Lewicowość i prawicowość nie wiele ma do rzeczy, jakkolwiek są to terminy mimo wszystko dość poręczne, jeśli już umie się ich używać. Sztukę tę posiada jednakowoż tylko garstka znawców. Terminy te wszak nie wystarczą. Nomenklatura ideologiczno-partyjna jest kaleka przez to, że wywodzi się z XIX wieku, a świat się przecież trochę zmienił.

Na jakiej skali można by dziś usytuować poglądy politycznie i partie, tak aby były porównywalne w sposób dla wszystkich czytelny? Nie ma takiej skali. Potrzebne są dwie osie. Jedna określa stopień liberalności partii (lub osoby), czyli szacunku dla autonomii obywateli, równości praw i różnorodności stylów życia, a druga stopnień socjalności, czyli zaangażowania państwa w redystrybucję, programy społeczne itd. Dwie osie, jak wiadomo, można skrzyżować, a wtedy wyjdzie nam układ współrzędnych, czyli rama dla przejrzystego rysunku, a nawet mapy sceny politycznej. Przy punkcie przecięcia osi będzie pusto, bo nie ma partii zamordystycznych i antysocjalnych, natomiast tłok będzie w centrum pola, bo każdy dziś chce być średnio liberalny i średnio socjalny, a więc centrowy i umiarkowany, jako że przeciętny wyborca i przeciętność sama (z natury rzeczy) jest czymś „średnim” i „środkowym”. W rogach rysunku będą zaś tzw. partie radykalne. Do tego można jeszcze każdej partii przyporządkować jakieś jej „plemię” czy kilka „plemion” w ramach społeczeństwa (w rodzaju „rolnicy” albo „młodzi wykształceni”), wśród których ma więcej wyborców. No, i rzecz jasna, „nieliberalność” ma różne odcienie: na przykład nacjonalistyczno-ksenofobiczony albo komunistyczny. Również „socjalność” ma swoje odcienie, ale to są już sprawy drugorzędne.

Zabawa w politykę jest głównie personalna. Jednak obok gry towarzyskiej „ja cię zabiję albo ty zabijesz mnie (a potem może znowu będziemy przyjaciółmi)”, polityka jest procesem, w którym władza przemieszcza się w polu wyznaczonym przez wspomniane osie. Wyborcy wskazują, do których punktów władza się ma przesunąć. Jeśli trafią w okolice środka pola, a więc do politycznego centrum, państwo czeka okres stabilności lub stagnacji. Jeśli społeczeństwo strzela po bokach, a zwłaszcza gdy strzela w różne strony, a środek zostawia pusty, czeka je bałagan lub wielkie reformy. Niestety, strzelanka wyborcza jest dość kapryśna i nie rządzi się prostymi regułami. I bardzo dobrze, bo dzięki temu obrzydliwi technokraci i PR-owcy nie zbierają zawsze całej puli, a za to jest ciekawie.

Lubię politykę za to, że jest prosta a jednak nigdy nie wiadomo, co będzie i kto wygra. Wanna play with me?