Załatwianie Rybczyńskiego

Wielu mamy laureatów Oscara? Wielu wybitnych Polaków wraca z emigracji, by tworzyć w kraju nowatorskie dzieła na światowym poziomie? No, może kilku. Wśród nich jest Zbigniew Rybczyński. Absolwent łódzkiej filmówki, emigrant stanu wojennego, jako pierwszy Polak otrzymał Oscara – za zrealizowany w 1980 r. awangardowy film animowany Tango. Światowej sławy twórca filmów eksperymentalnych, specjalista od zastosowań technik komputerowych w sztuce audiowizualnej i efektach specjalnych. Rzadki przykład Polish dream in the USA. Dziś odsądzany od czci i wiary, po raz drugi wyrzucony z pracy, starszy pan, zbierający manatki, by po raz drugi udać się na emigrację. Dostał od ojczyzny kopa w cztery litery. Wśród kopaczy – minister kultury, Wrocławianin, min. Bogdan Zdrojewski. Ten sam, który ostatnio z naruszeniem prawa oraz całkowicie ignorując wyniki przeprowadzonego konkursu, ofiarował 6 mln zł publicznych pieniędzy na kościelną tacę, pod tanim pretekstem finansowania muzeum.

To jest mała przypowieść o niszczeniu ludzi i idei przez biurokratyczną sitwę i jej brudne interesy. Może jeszcze da się coś zrobić? Może ruszy kogo sumienie? No, ale to chyba musiałby być sam Król Lew.

Wielką idee fixe Rybczyńskiego było stworzenie we Wrocławiu, ultranowoczesnego, eksperymentalnego studia filmowego, będącego jednocześnie laboratorium technik audiowizualnych, kreującym rozwiązania dla całego światowego kina, dla internetu, dla rozlicznych zastosowań w naszym coraz bardziej zwizualizowanym świecie. I prawie się udało! Po dwóch latach dramatycznych starań, na początku 2013 roku otworzono we Wrocławiu, w obecności min. Zdrojewskiego, wspaniałe Centrum Technologii Audiowizualnych (CeTA). Dziś, po roku, CeTa to po prostu nowoczesne studio filmowe, jakich w świecie wiele, z jakimiś tam jeszcze aspiracjami artystycznymi i edukacyjnymi. Z marzeń o światowej awangardzie technologicznej zostały nici. A miało być i mogło być tak pięknie.

Historia powstawania CeTa to thriller. Zaczęła się jeszcze w roku 2009 i na początku było nieźle. Przy Wrocławskiej Wytwórni Filmów, ze wsparciem Ministerstwa Kultury powstają Wrocławskie Studia Technologii Wizualnych, których dyrektorem programowym we wrześniu 2010 zostaje Zbigniew Rybczyński. Rok później placówka zostaje przemianowana na Centrum Technologii Audiowizualnych, stając się samodzielnym podmiotem o statusie państwowej instytucji kultury. Budowa studia, z oporami, ale szła. Aż do marca 2012, czyli do momentu, w którym Rybczyński wykrył poważne malwersacje i poinformował o nich min. Zdrojewskiego. Minister wysłał kontrolę, kontrola malwersacje potwierdziła, a rezultat był taki, że dyrektor CeTa, pan Gawłowski, nie traci posady, ale za to traci ją Rybczyński, któremu nie przedłuża się umowy, a na dobitkę nie wypłaca zaległych należności. Rybczyński pracuje jednak nadal, bez umowy, w charakterze „samozwańczego watażki”, jak wyraził się dyr. Gawłowski. Sprawa śmierdzi, więc po dwóch miesiącach jednak Gawłowski poleciał. Ministerstwo przysłało nowego p.o. dyrektora, p. Marka Dąbrowskiego. Sytuacja się poprawia, od 1 września 2012 r. Rybczyński podpisuje umowę z dyr. Dąbrowskim i wraca do legalnej pracy jako dyrektor artystyczny. W grudniu 2012 zjawia się nowy dyrektor naczelny, przysłany z Warszawy przez ministra, p. Robert Banasiak. Razem z nim zjawia się kontrola, wykrywająca kolejne malwersacje (wcześniejsze pozostały bezkarne). Wnioski pokontrolne przychodzą we wrześniu 2013 – druzgocące, lecz prokuratury jakoś nie powiadomiono.

Tymczasem studio już działa i zaczyna produkować filmy. Niestety, min. Zdrojewski zakazuje CeTa produkcji komercyjnej (zapisanej w statucie CeTa), „by nie robić konkurencji innym studiom”. Mały absurdzik, a jakże cieszy paru biznesmenów. Rybczyńskiemu związano ręce powrozem. Ten protestuje. Narasta konflikt między Rybczyńskim a jego szefem, dyr. Banasiakiem, człowiekiem Zdrojewskiego. Placówka pod władzą Banasiaka coraz bardziej oddala się od marzeń swego duchowego ojca – „inkubator przedsiębiorczości”, muzeum kinematografii… Nie tak miało być. Rybczyńskiego nikt już nie pyta o zdanie; nawet się z nim nie gada. Gdy zaś ten dopomina się, aby pociągnąć do odpowiedzialności byłego dyrektora Gawłowskiego, to czym bardziej się dopomina, tym bardziej gniew władzy kieruje się przeciwko niemu. Co za uparty osioł! Na whisleblowerów, czyli alarmistów, nie ma w Polsce miejsca.

Projekt CeTa ma już dwa lata opóźnienia, a tymczasem konflikty tylko narastają. W październiku 2013 dyr. Banasiak zawiadamia prokuraturę o nadużyciach w kierowanej przez siebie placówce, wskazując na Rybczyńskiego jako jedną z osób na kierowniczych stanowiskach. Taki szczegół, że Rybczyński nie miał żadnych uprawnień i zadań w sferze finansowej, oczywiście nie gra roli. Jest podkładka, by pozbyć się Rybczyńskiego. Dzień po złożeniu zawiadomienia w prokuraturze, Banasiak wywala Rybczyńskiego na zbity pysk, dając mu kwadrans na wyniesienie się z budynku. Parę osób się oburzyło. Był news przez parę dni. Potem pogodzono się z faktami. Przecież na władzę nie poradzę, co nie?

Rybczyński protestuje, wnosi pozwy, apeluje. Pewnie kiedyś coś tam wygra. Ale wtedy nikt nie będzie już pamiętał, o co chodziło. Teraz już wszyscy są nim zmęczeni. Ot, pieniacz, awanturnik i świr. Cóż, tak bywa. Z artystami zwłaszcza. Popełniono błąd – nie trzeba było w ogóle z nim zaczynać. Uwiedzenie przez Oscara. Polskie kompleksy. Taka jest na dziś diagnoza. A Gawłowski śpi spokojnie. Zdrojewski urzęduje. Kolejna szansa na coś wielkiego, na polską markę o międzynarodowym znaczeniu, została zmarnowana. Ktoś coś ukradł. Ktoś kogoś znał. Ktoś kogoś krył. Ktoś był niekompetentny. Ktoś był zazdrosny. Banał. Wastocznaja Jewropa.