Wesołych Świąt!

Minął już magiczny dzień równonocy i nadszedł czas wiosny. Co rok czekamy tej wiosny z utęsknieniem i jakąś dziwną nadzieją, przypominającą tę sylwestrową. Zmęczeni zimnem i ciemnością, wyobrażamy sobie, że nadchodzi czas odnowiony, czas kolejnej szansy na szczęśliwe i chwalebne życie. Tego rodzaju uczucia przepełniają nas, gdy wdychamy głęboko aromatyczne wiosenne powietrze i wystawiamy twarze do słońca. Będzie dobrze! A pomyślcie tylko, jak silne musiało być to uczucie ulgi i nadziei u naszych dalekich przodków, z trudem przeżywających zimę, nierzadko głodujących na przednówku i tak pełnych obaw, czy plon w nowym roku pozwoli przetrwać kolejną zimę. Nawet w ciepłych krajach od wiosny zależało wszystko. Czy spadnie wystarczająco dużo deszczu? Czy jednak nie za dużo? Na Wschodzie i na Południu lato to już martwy sezon – wszystko żółte, wyschnięte. Życie wybucha i zamiera w ciągu paru miesięcy. Ten szczególny czas euforii, a trochę i niepokoju, choć miał więc inny nieco smak w krainach śnieżnych i w tych palonych słońcem, łączył wszystkie ludy żyjące w szerokim kręgu otaczającym ze wszystkich stron nasz kulturowy „wodopój”, zwany Morzem Śródziemnym. Nic przeto dziwnego, że wiosenne obrzędy ku chwale bóstw słonecznych i agrarnych, zaklinające moce płodzenia i zjednujące ich życzliwe na ludzi wejrzenie, odnalazły się skroś kultur, poddając się procesowi łączenia i zastępowania, wedle politycznych potrzeb.

I na Północy, i na Południu wykluwa się z jajek nowe życie, palą się stare liście i gałęzie, razem z zeszłorocznymi złogami win i cierpień, a nieżywi przez zimę bogowie powstają z grobów, tak jak wschodzące kiełki zboża. I dzieje się tak przynajmniej od dziesięciu tysięcy lat, czyli od kiedy człowiek osiadł na ziemi, by ją uprawiać. Ileż to legend i opowieści prastarych ludów neolitu poszło już bezpowrotnie w zapomnienie. Pewnie niektóre z nich utrwalały doświadczenie wielkiej decyzji o porzuceniu koczowniczego sposobu życia i objęcia w posiadanie ziemi obiecanej – ziemi obiecującej pokarm. Echem takich legend zdaje się żydowskie święto Pesach, upamiętniające wyzwolenie plemion żydowskich z niewoli egipskiej. Długa droga, wyzwolenie i oczyszczenie, a na końcu nagroda. Wina, kara i przebaczenie. Taki oto schemat nakłada się na jakże realny wymiar życia: długa i głodna zima, wiosenne porządki i przygotowania, a wreszcie plony i sytość. Było źle, bo ciężko zgrzeszyliśmy przeciwko bogom, wzbudzając w nich złość, ale teraz na pewno będzie dobrze, bo przecież złożyliśmy im hojne ofiary i bierzemy się do roboty. Bo pada ożywczy deszczyk i świeci życiodajne słoneczko. Byle by tylko zebrać siły do tej wiosennej pracy, choć w brzuchu burczy. Byle nas szaman albo kapłan oczyścił i wspomógł przez moce wielkich duchów i mężnych przodków. Za parę tygodni będzie już syto i wesoło! Jeszcze tylko odrobinę wysiłku i postu…

Trochę się tu mieszały daty i kolejność świętych wydarzeń, trochę inaczej zabarwiały symbole z prastarego zapasu archetypicznej wyobraźni (krzyże, jajka, płomienie…), lecz w ogólnych zarysach wszystko było zrozumiałe. I dla Żyda, i dla Greka, i dla Celta. Oczywiście dla Słowianina również. Oto więc wiosenne święto łączy nas wszystkich, którzy jemy płody ziemi i którzy marzniemy zimą. Nas wszystkich, którzy czekamy na wiosnę i wierzymy, że to, co złe już za nami, a to, co dobre właśnie przed nami. Pesach, Wielkanoc i Jare Święto to wspólne Święto Nadziei, bez względu na swe rozmaite odmiany łączące ludy i czasy. Święto tych z Północy i tych z Południa, tych dawnych i tych współczesnych.

Choć nie marzniemy już tak bardzo i nie straszny nam głód żołądka, głód czegoś dobrego i pięknego pozostał w nas ten sam. Dlatego święto nie straciło nic ze swej autentyczności i żywotności. Niechaj każdy na swój sposób bierze udział w uniwersalnym i powszechnie ludzkim Czasie Nadziei. Wesołych Świąt, przyjaciele!