Rekolekcje dla biskupa

Jesteś biskupem Kościoła katolickiego? Świetnie! Ten tekst jest przeznaczony właśnie dla Ciebie. Witaj. Nazywam się Jan Hartman. Mieszkam w Krakowie, jestem filozofem i zajmuję się trochę teorią polityki. Nie powiem, czy wierzę w Boga i jakiego jestem wyznania, bo w sprawie, o której chcę mówić, nie ma to nic do rzeczy.

Będę mówił o zasadach ustrojowych, które gwarantują, że wszyscy będą traktowani tak samo, bez względu na to, w co wierzą lub nie wierzą. Wiem, że to nudne, ale postaram się być dzisiaj „krótki” i przystępny. Chcę Ci mianowicie opowiedzieć, o co chodzi z tą świeckością państwa.

Dowiesz się, na czym polega konstytucyjna zasada neutralności światopoglądowej państwa, rozdział kościoła (piszemy od małej litery, tak jak „państwo”!) od państwa i takie tam. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że mówię do Ciebie trochę jak belfer. Przecież na co dzień robisz to samo.

Ale spokojnie. Nie posunę się do tego, żeby pouczać Cię, czego chce Bóg, jak masz żyć i co masz zrobić, aby osiągnąć niebo. Aż taki pewny siebie nie jestem. Za to jestem otwarty na dyskusję i mogę nawet zmienić zdanie pod wpływem argumentów. Bo w moim świecie nie ma dogmatów i nie wiążą nas żadne doktryny.

Kiedyś, w starożytnym Rzymie i później, w krajach „barbarzyńskich”, powstałych na gruzach Imperium Romanum, aż do końca średniowiecza panowała dwuwładza. Książęta, królowie i cesarze zajmowali się sprawami doczesnymi, a zwłaszcza takimi, które nie były godne władzy kościelnej. Obrona, drogi, organizacja handlu, sądownictwo w drobniejszych sprawach, niezwiązanych z porządkiem wiary.

Za to biskupi mieli w swej pieczy moralność i wiarę, wychowanie młodzieży oraz ogólny nadzór nad wszystkimi, nie wyłączając panów i władców. Linia demarkacyjna między władzą „świecką” a „duchowną” była przedmiotem nieustających sporów. W każdym razie kościół miał we wszystkich krajach katolickich swoje wielkie majątki, swoich chłopów, podatników i dostawców wszelakich dóbr.

Był co najmniej tak samo bogaty jak państwo i niemal całkowicie niepodległy wobec prawa państwowego. W drugą stronę to nie działało – każde państwo katolickie musiało liczyć się z prawem kościelnym i kościelną jurysdykcją, a papież był właściwie zwierzchnikiem wszystkich chrześcijan, a więc również królów. Kościół był przy tym tak jakby „państwem nałożonym na państwo”, państwem równoległym, a w dodatku miał swoje odrębne organizmy państwowe, i to nie tylko we Włoszech, bo również w północnej Europie (np. państwo zakonu krzyżackiego).

Taki to był sobie ustrój. Potem jednak przyszła reformacja i straszliwe rzezie między chrześcijanami w XVI i XVII w. Ustanowienie pokoju w Europie wymagało zaprowadzenia czegoś, co nazwano „tolerancją”, czyli gwarancją zachowania życia dla tych, którzy – uważając się wzajemnie za zdrajców i bluźnierców – zwykli zabijać się wzajemnie.

Państwo otrzymało w związku z tym nową funkcję – rozjemcy w waśniach religijnych. I właśnie z tej rozjemczej funkcji wypływa współczesna zasada świeckości państwa, okrzepła dopiero w XX wieku, i niemająca wiele wspólnego ze średniowiecznym „rozdziałem kompetencji” władzy „doczesnej” (świeckiej) i „świętej” (kościelnej). Teraz chodzi o coś zupełnie innego. O co?

Otóż w krajach demokratycznych wszyscy mają równe prawa i wszyscy muszą być wobec tego traktowani przez rząd (władze) tak samo – wierzący i niewierzący, katolicy i mahometanie, buddyści i ateiści. Żeby to równe traktowanie było możliwe, rząd nie może pozwolić na to, aby organy władzy, funkcjonariusze publiczni oraz przepisy prawa okazywały jakieś szczególne względy któremuś ze światopoglądów, na przykład ateistycznemu albo katolickiemu.

W przypadku mniejszościowych poglądów nie jest to trudne – na przykład w Polsce niezbyt wielu posłów czy ministrów chciałoby nadużywać władzy celem wymuszania na ludziach posłuszeństwa zasadom szariatu. Po prostu mało jest w Polsce muzułmanów.

Inaczej w przypadku katolicyzmu. Wielu ludzi myśli, że skoro katolicyzm jest religią większości, rządowi wolno stanowić prawa odzwierciedlające to, co katolicy uważają za prawo boże czy prawo naturalne, a więc przekonania i dogmaty kościoła. Tymczasem właśnie tego robić im nie wolno! Demokracja nie polega na tym, aby większość narzucała mniejszości swoje przekonania, obyczaje i styl życia, lecz na prawie większości do wyłaniania rządu. Ten rząd musi jednak kierować się zasadami konstytucji, a więc chronić równość i wolność obywateli przed zakusami tych, którzy chcieliby nadużyć zdobytej władzy i na przykład faworyzować poglądy judaizmu czy katolicyzmu.

Jak widać, świeckość państwa polega na tym, że doktryny religijne (ani religii mniejszościowych, ani większościowej) nie mają wpływu na rządzenie i stanowienie prawa. Państwo musi być niezależne i wolne od wpływu przekonań religijnych (lub antyreligijnych) po to, aby każdy obywatel wiedział, że jego wolność (w tym wolność sumienia!) i jego prawa polityczne oraz szanse życiowe nie będą ograniczone przez to, że nie wyznaje poglądów większości.

Obie te wielkie wartości: równość i wolność, wymagają autonomii państwa wobec wszelkich instytucji powołanych do krzewienia światopoglądów religijnych czy filozoficznych i nieulegania ich wpływom. Jeśli państwo ma być w wspólnym dobrem wszystkich wolnych i równych obywateli – „pogan”, muzułmanów, ateistów, katolików – każdy z nich musi mieć pewność, że władze publiczne nie patrzą przychylniej na wyznawców judaizmu czy ateistów niż na katolików lub odwrotnie – i to niezależnie od tego, kto jest w danym państwie w większości!

Trudno rządzącym uniknąć zaangażowań światopoglądowych, ale w wolnym, demokratycznym społeczeństwie, posiadającym swoje własne świeckie państwo, władza dąży do tego ideału. Ambicją demokratycznie myślącego posła na przykład jest to, aby w wykonywaniu przez niego mandatu w żaden sposób nie przejawiały się jego buddyjskie czy ateistyczne przekonania.

Nie na tym bowiem polega jego mandat, aby wymuszał stanowionym prawem na współobywatelach przestrzeganie zasad swojej religii lub światopoglądu, lecz by działał na rzecz wszystkich obywateli, w pełnym poszanowaniu ich równości i autonomii w prowadzeniu życia, jakie uważają za słuszne i etyczne.

Aby państwo było wobec swoich obywateli wiarygodne, musi pokazywać, że zapisana w konstytucji neutralność światopoglądowa nie jest pustym frazesem. Nie może zachowywać się biernie, gdy jego funkcjonariusze czynią coś, co może dla części obywateli znaczyć, że jakieś przekonania religijne są w tym kraju faworyzowane.

Na przykład obecność menory czy gwiazdy Dawida w sejmie albo budynku użyteczności publicznej mogłaby być odczytana przez niektórych w ten sposób, że w tym kraju judaizm ma szczególną pozycję i że państwo uznaje istnienie Boga, interpretując go w duchu tego właśnie wyznania. Na pewno katolicy nie czuliby się w pełni „u siebie”, gdyby wszędzie wisiały symbole żydowskie. Więc nie wiszą.

I nie znaczy to wcale, że państwo polskie jest wrogie Żydom albo ateistyczne. Znaczy tylko, że nie faworyzuje judaizmu. To samo z krzyżem. Jego obecność w przestrzeni instytucji państwowych może sugerować, że chrześcijaństwo jest ważniejsze (a wraz z nim jego wyznawcy!) niż islam albo ateizm.

A przecież prawo stanowi coś innego – nikt nie jest „ważniejszy”, czy należy do większości, czy do mniejszości. Żeby wyznawca, dajmy na to, hinduizmu, czuł się w Polsce naprawdę „u siebie”, a nie tylko kimś „tolerowanym”, komu pozwala się żyć, a więc aby czuł się równy katolikowi, nie może widzieć znaków żadnej religii w instytucjach publicznych. Inaczej będzie się – w najlepszym razie – czuł jak gość, a nie gospodarz w swoim kraju.

Na świeckość państwa składa się kilka zasad, które tak naprawdę są dobrze Wam znane i o których przestrzeganie bardzo się staracie – tyle że w odniesieniu do państwa kościelnego (Stolicy Apostolskiej i Watykanu) i kościoła, a nie w stosunku do państw, w których Wasza organizacja jest potęgą, jak u nas. Patrząc na to od strony swojego podwórka, na pewno lepiej zrozumiecie, o co chodzi.

Po pierwsze, państwo musi być oddzielone od kościoła, tak jak kościół od państwa. Czy kościół godzi się na to, aby rząd narzucał mu zasady prawne? Co by powiedział biskup albo papież, gdyby rząd polski wyrażał oczekiwania wobec zmian ustrojowych w kościele? Na przykład zażądał wprowadzenia równych praw dla mężczyzn i kobiet na gruncie prawa kanonicznego?

Byłoby to oczywiste pogwałcenie autonomii kościoła, czyż nie? Dokładnie tak samo rzecz się przedstawia, gdy kościół zgłasza roszczenia pod adresem prawa polskiego. Autonomia kościoła nie może być asymetryczna – państwo musi cieszyć się taką samą autonomią w stosunku do kościoła, zwłaszcza że on sam przybiera postać państwową, jako Stolica Apostolska i jako Watykan. Nie wolno państwu narzucać kościołowi swojego systemu wartości i swoich symboli – jakże by to wyglądało, gdyby obywatele zaczęli wieszać w kościołach godła państwowe wedle własnego uznania! Podobnie też kościołowi nie wolno narzucać państwu swojego systemu wartości i swoich symboli ani oczekiwać od państwa przejawów czci.

Po drugie, państwo nie może faworyzować ani afirmować żadnego światopoglądu i systemu wartości, z wyjątkiem tego, na których opiera się konstytucja, a więc gwarantującego zgodne i pokojowe współżycie wolnych i równych obywateli, pomimo dzielących ich różnic poglądów i stylów życia.

Dokładnie tak samo jest w Kościele. Nikomu nie wolno zmuszać go, aby w sposób afirmatywny albo z jakąś szczególną rewerencją odnosił się do jakiegokolwiek wyznania czy systemu przekonań innego niż dogmaty wiary katolickiej. Oczekiwanie od kościoła szczególnego szacunku dla jakiegoś innego niż jego własny systemu przekonań (na przykład do zasad liberalnej demokracji), byłoby perwersją. Oczekiwanie, że państwo demokratyczne będzie w szczególny sposób szanować judaizm, ateizm czy katolicyzm byłoby czymś jeszcze gorszym – wszak to państwo obiecuje w konstytucji, że w sporach światopoglądowych, religijnych, filozoficznych nie będzie stawać po żadnej ze stron! Ani po stronie większości, ani po stronie mniejszości. Po to, aby wszyscy mieli pewność, że są traktowani tak samo i mają naprawdę równe prawa.

Po trzecie wreszcie, państwo świeckie nie może inaczej traktować kościołów oraz pozostałych organizacji powołanych do krzewienia takich czy innych przekonań religijnych, moralnych czy metafizycznych. Musi dążyć do tego, aby wszystkie wolne zrzeszenia obywateli cieszyły się takimi samymi prawami i obowiązkami.

W przeciwnym razie trudno byłoby mówić o równym traktowaniu obywateli i nieangażowaniu się państwa w spory światopoglądowe. Czy kościół nie zgadza się z takim stawianiem sprawy? Czy podobałoby mu się, gdyby jakiś „Związek Ateistów” albo organizacja krzewiąca New Age cieszyła się zwolnieniami podatkowymi i dotacjami do prowadzenia działalności agitacyjnej w szkołach, a Kościół katolicki nie? Owszem, chcecie równości, ale z jednym wyjątkiem – nierównego (bo uprzywilejowującego) traktowania właśnie Was.

A teraz, jak wiesz już mniej więcej, o co chodzi i rozumiesz, że świeckość państwa to nie ateizm, nie „walka z kościołem”, nie „promowanie” tego czy tamtego (homoseksualizmu, gender i czego tam jeszcze), lecz warunek równości, wolności i pokoju, to może przestaniesz udawać, że nic nie rozumiesz?

Może już nie będziesz oczekiwać, że świeckie państwo będzie uznawać Wasze przekonanie, że działacie w imieniu Boga i prawa bożego? Że będzie traktować Was z czcią i szacunkiem większym niż, dajmy na to, ateistów?

Może zrezygnujecie z posiadanych przywilejów, tak aby zrównać swój status z innymi wolnymi stowarzyszeniami obywateli, powołanymi do krzewienia takich czy innych idei? A może jednak tego wszystkiego nie zrobicie? I dalej będziecie udawać, że świeckość to „oddanie Bogu co boskie, a cesarzowi, co cesarskie” czy jakiś tam „podział zadań”, jak w średniowieczu? I dalej będziecie domagać się od państwa polskiego innego traktowania niż to, z jakim spotykają się inne organizacje? I dalej będziecie zabraniać państwu ingerowania w sprawy kościoła, lecz sami będziecie wtrącać się we wszystko i namawiać ludzi do nieposłuszeństwa prawu polskiemu, gdy będzie ono niezgodne z waszymi poglądami i dogmatami.

Niech zgadnę. Tak! Nadal będziecie tacy, jak dotychczas. Ale jeśli przeszedłeś przez te rekolekcje, kropelka prawdy niczym nasienie zapłodniła Twoje serce. I kiedyś wyda owoc. Owoc opamiętania w pysze. Owoc pokory i szacunku dla innych. Owoc poszanowania dla państwa i jego wielkich wartości, które nie są ani chrześcijańskie, ani żydowskie, ani ateistyczne, tylko uniwersalne, humanitarne i łączące wszystkich ludzi.

Nich Cię, Bracie, rozum i serce prowadzą! Amen.