Hartman na półmetku
Skoro oczekiwana długość życia Polaka płci męskiej wynosi ok. 78 lat, to oznacza, że właśnie dotarłem do półmetka swojego dorosłego życia – 30 lat za mną, a drugie 30 być może przede mną. Dziś bowiem skończyłem 48 lat.
Dla pokolenia młodszych to duuużo, a dla pokolenia starszych to maaało. Dla mnie średnio łamane przez dość dużo. Jednak filozofów prawie zawsze zaczynają cenić dopiero w starości, a jeszcze bardziej po śmierci – 48 lat to w mojej branży wiek młodzieńczy.
Słaba to pociecha, bo czuję się już nieco wyleniały, skapcaniały i znudzony. Zwłaszcza sobą samym. To bardzo męczące spędzać cały dzień (i noc!) z Hartmanem. Niemniej jednak skoro wlazłem już na szczyt i mam z górki, to należałoby zrobić mały bilans.
Bilans wypadnie miernie. Według planów sprzed 30 lat powinienem być dzisiaj wielkim filozofem, zażywającym sławy Myśliciela Naszych Czasów. Oczywiście miało też być zasobnie, choć raczej w dekoracjach PRL, bo o żadnej zmianie się wówczas nie śniło. A jak jest?
Cóż, dorobiłem się córki, dwóch starych samochodów (jak jeden jest w warsztacie, to drugi jeździ) i kupy zapisanego papieru. Napisałem trzy poważne książki filozoficzne, które jak dotąd sprzedały się kolejno w liczbie 1200, 350 i 280 egzemplarzy. Mogę przypuszczać, że jest na świecie ok. 400 osób, które przeczytały co najmniej jedną z owych napisanych przeze mnie poważnych książek.
Do tego można doliczyć drugie tyle takich, co może przeczytali jeden z kilkudziesięciu napisanych przeze mnie poważnych artykułów. Jeśli zaś chodzi o książki bardziej popularne, to ich łączna sprzedaż sięga 20 tys. egzemplarzy, a w miarę sumiennych czytelników może być nawet i 10 tysięcy.
Nieco lepiej wygląda sytuacja z publicystką. Po ziemi chodzą nawet 2 mln ludzi, którzy przeczytali przynajmniej jeden z moich ok. 500 tekstów publicystycznych. Przy założeniu, że każdy tekst przeczytało 30 tys. ludzi (cały czas z kręgu owych dwóch milionów), otrzymujemy 15 mln osobolektur, co przekłada się na ok. 2,5 mln osobogodzin czytania moich rzeczy. To sześciokrotnie więcej niż czas mojego dotychczasowego życia. Tak jakby od mojego urodzenia sześciu niewolników bez przerwy i w kółko czytało moje artykuły. Oto i moje wymiary duchowe.
Ok. trzy tysiące osób było moimi studentami w ciągu ćwierć wieku pracy na uniwersytecie. Drugie tyle słuchało mnie na okazjonalnych odczytach. Popularne prelekcje filozoficzne bądź ambitniejsze wywiady widziało w TV lub w sieci łącznie ze trzysta tysięcy ludzi.
Dotychczas zarobiłem (na rękę) ok. 1,5 mln zł. Można by za to kupić ładny dom z ogrodem pod miastem albo jakieś ferrari. Brzmi fajniej niż przeliczenie na butelki piwa, choć może warto zauważyć, że gdybym sam tego nie przejadł, mógłbym dziś wszystkim warszawiakom postawić właśnie piwo.
Najlepsza robota, jaką miałem w życiu, polegała na malowaniu słupów wysokiego napięcia pod Legnicą. Było to w roku 1986. Kiedyś jeszcze jacyś ważni biznesmeni zapłacili mi za wykład 6 tys. zł. A tak to ziarnko do ziarnka. A z końcem kwietnia jeszcze musisz z tej krwawicy oddać Tuskowi nie lada kąsek. Ale to jeszcze miesiąc – po co się martwić na zapas?
Dzięki łaskawości redaktorów z różnych stacji TV i radia dorobiłem się dobrego miliona wrogów, którzy mają mnie za wcielenie szatana, a także ze 200 tys. (szacunki fachowca) zwolenników, którzy na mnie liczą w dziele, jak to nazwać, „umacniania wartości konstytucyjnych”. Spośród nich kilka tysięcy to prawdziwi fani – tacy, jakich mają aktorzy albo piłkarze. Ich istnienie pomaga mi przetrwać akty nienawiści, których niemało muszę przecież znosić.
Wiem już, że nic ze mnie nie wyrośnie, a co się dobrze zapowiadało, to wyszło jak zwykle. Ale przynajmniej mogę sobie powinszować, że prawie wszyscy, którzy nieco bliżej mniej znają, lubią mnie i cenią. I żeby nie stracić w ich oczach, jestem raczej miłym gościem. Ponadto dorobiłem się jednej mądrości życiowej, którą chętnie się podzielę (wrzuć na Wiki Cytaty): Życie jest polityką bezpieczeństwa finansowo-seksualnego. Jaki filozof, taka mądrość, chciałoby się rzec.
Cóż więc sobie mogę życzyć na dalsze, jeszcze bardziej wyleniałe lata? No, chyba żeby zarobić, a się nie narobić. To jasne – każdy o tym marzy. I świętego spokoju. I dużo leżenia na tapczanie z książką, przy muzyce. I czasem coś dobrego do jedzenia. Paru chwil na łonie natury co pewien czas. No i oczywiście więcej Czytelników! Bo to jest to, co piszące tygryski lubią najbardziej!