Prezydencie, pokłoń się lewicy!

Komorowski musi zyskać dla siebie uśpiony milion wyborców, którzy nie poszli głosować w pierwszej turze, lecz może jeszcze pójdą na drugą, aby zapobiec wpadnięciu Polski w łapy Macierewicza, Rydzyka, Korwina i Kukiza.

Musi odtrąbić capstrzyk i zbudzić otępiały i porażony elektorat lewicy, któremu zresztą trudno się dziwić, że został w domu. Jedyna szansa Komorowskiego to zwrócić się wprost do tego miliona i poprosić o pomoc – w imię Polski. Zamiast nieszczerze przymilać się do Kukiza, co tylko odstrasza i budzi zażenowanie nawet zdeklarowanych zwolenników, powinien wreszcie zachować się jak prawdziwy mąż stanu i nazwać rzeczy po imieniu: Polsce grozi wielkie niebezpieczeństwo, które można jeszcze powstrzymać. To dziś jedyna szansa Bronisława Komorowskiego! Mam nadzieję, że jego niewydarzeni sztabowcy to rozumieją. Jeśli nie, to już jest po wyborach.

Zamiast poniżać się przed skrajną populistyczną prawicą, Komorowski powinien przyjść do ludzi lewicy i powiedzieć: przepraszam, przegięliśmy z tym konserwatywnym duopolem PO i PiS. Uprawialiśmy politykę filisterskiego protekcjonalizmu, zaplątaną w partyjno-kościelnych układach, biznesowo-politycznych koteriach i mętnych pseudoreformach.

Oczywiście nie może przemówić tym językiem, ale treść musi się zgadzać. Obiecując poprawę oraz poparcie dla odnowy lewicy, prezydent uzyska prawo do tego, by poprosić nas o głosy „na mniejsze zło”. Jeśli tego nie zrobi, ten zapasowy milion – ostatni ukryty kapitał prezydenta – znowu zostanie w domu, w przeświadczeniu, że nic już nie może nas uratować przed zwycięstwem klerykalnej reakcji, uosabianej obecnie przez „nieszkodliwego” Dudę.

Pięć lat temu byłem w komitecie honorowym kandydata na urząd prezydenta Bronisława Komorowskiego. W nagrodę do niedawna zapraszano mnie trzy razy w roku na pałacowe wyżerki. Z łask ostatnio wypadłem, ale o to mniejsza. Uważam Komorowskiego za dobrego prezydenta, choć jego konserwatywne poglądy są mi tak obce, że z trudem je w ogóle pojmuję, sięgając pamięcią do lat młodzieńczych, gdy bodajże miałem trochę podobne. Trudno się wszak dziwić, że Polacy, urabiani od przedszkola na katolickich nacjonalistów, wybierają sobie konserwatywnych prezydentów. Całe szczęście, że trafiło akurat na Komorowskiego – człowieka racjonalnego, umiarkowanego i sympatycznego. Tylko że dziś to za mało.

Panie Prezydencie, obudźże się wreszcie! Masz tylko tydzień na wyjście z tego szamba, w które wpadłeś razem ze swoimi dworakami i doradcami. Posyp głowę popiołem. Rusz w Polskę. Spotkaj się ze tymi, którzy kiedyś głosowali na SLD i Palikota. Wszak to było 2,5 miliona ludzi! Oni żyją, gdzieś są, czekają na gest.

Niech Pan pokaże zdecydowanie i pokorę. Niech Pan przemówi słowami męża stanu, bo poczciwego wujka nikt teraz nie chce słuchać. Ludzie nie potrzebują prezydenta-emeryta, sprawiającego wrażenie, jakby już pogodził się z porażką i myślami błądził po leśnej głuszy. Chcemy zobaczyć energię, zdecydowanie, siłę charakteru.

Hej, wy tam, wiecznie zadowoleni z siebie platformersi, nie spieprzcie tego!