Brawo ksiądz Charyzma!
Przede wszystkim muszę powiedzieć, że ksiądz Krzysztof Charamsa jest bardzo przystojny i pełny męskiej słodyczy. Ma też bardzo przystojnego narzeczonego.
Wielu księży jest przystojnych i ma przystojnych kochanków. W końcu według danych udostępnianych przez samych księży (w Polsce ks. Prusak) nie mniej niż co trzeci ksiądz jest gejem. Zważywszy że w populacji mężczyzn ogółem gejów jest tylko ok. 5 proc. – to wynik imponujący. W pewnym sensie Kościół katolicki jest więc organizacją gejowską. Tym bardziej zdumiewa jego wrogi stosunek do homoseksualności.
Mówiąc parę słów prawdy o hipokryzji i homofobii kościoła, ksiądz Charamsa nie wzbogacił nas nową wiedzą. O, pardon, nie ubogacił nas nową wiedzą. Wszyscy wiedzą, jak jest, i widzą to na co dzień. Rzecz w tym, że w organizacji nieznającej wolności słowa i w państwie, które stosuje surowe represje wobec śmiałków poważających się na krytykę władzy, zebrał się na odwagę i ryzykując całą swoją karierę kościelną, powiedział kilka słów prawdy. A prawda jest dokładnie tym, czego „miłujące prawdę” i „stające w prawdzie” reżimy wszech czasów, religijne i świeckie, boją się najbardziej. Nawet jeśli jest to prawda z rodzaju „koń jaki jest, każdy widzi”.
Dzięki wielkiej rewolucji liberalnej, idącej przez świat od trzech stuleci, ks. Charyzma zachowa życie. Przez pierwsze półtora tysiąca lat działalności Kościoła katolickiego otwarta publiczna krytyka kościoła kończyła się torturami i śmiertelną kaźnią. Oczywiście dla dobra jej ofiary. Dziś jest inaczej.
A dzięki takim odważnym i uczciwym księżom jak ks. Charyzma za kolejne kilka stuleci, jeśli w ogóle ta organizacja będzie jeszcze istnieć, z pewnością nie będzie już obrażać i zaszczuwać gejów i lesbijek. Podobnie jak od niedawna nie straszy piekłem za masturbację, nie grozi lekarzom represjami za używanie respiratora (bo wpychają w ciało duszę, którą Pan Bóg chciał zabrać), nie skazuje na chłostę kobiet noszących majtki (to dla odmiany przykład z czasów dawniejszych), nie obija kijami za niestawienie się na niedzielnej mszy i w ogóle nie robi już tysiąca rzeczy, których czynienie moralna emancypacja społeczeństw epoki liberalnej Kościołowi katolickiemu uniemożliwiła.
Skraca się dystans między stosunkami panującymi w kościele a moralnością publiczną. Pogodzenie się z demokracją i równouprawnieniem wyznań zajęło Watykanowi sto lat, kapitulacja wobec fatów dokonanych w dziedzinie postępów medycyny to już najczęściej tylko kilkanaście lat. Ile im zajmie uznanie małżeństw homoseksualnych, tak jak uczyniło to już dziesiątki kościołów chrześcijańskich? Dekadę? Dwie?
Postęp moralny jest jak tsunami, zalewające falami sprawiedliwości brud tego świata. Nie da się uciec przez prawdą i dobrem. Świętoszkowata obłuda, kryjąca żądzę zachowania wszystkiego, co tylko się da, z upadłego totalitarnego imperium katolickiego średniowiecza, skazana jest na kolejne wygibasy – tym razem służące zapewnieniu, że kościół zawsze kochał pedałów, wolność, demokrację, pluralizm wyznaniowy i Żydów na dobitkę. Czekamy z niecierpliwością na ten moment, gdy ks. Charyzma zostanie wyniesiony na ołtarze przez jakiegoś prawnuka papieża Franciszka. Nie wątpię, że tak się stanie.
Niedawno mój zaprzyjaźniony ksiądz z Trójmiasta, zresztą bardzo dobrze prosperujący, jeżdżący między Rzymem a swoją diecezją w roli uznanego prawnika kanonisty, rzucił robotę i zamieszkał ze swym narzeczonym. Jest szczęśliwy i spełnia się jako nauczyciel oraz obrońca świeckości w przestrzeni publicznej. Jak znam życie, ks. Charyzma już podjął w sercu decyzję o rzuceniu pracy, tym bardziej że nie będzie miał w swojej firmie życia po tym, co zrobił.
A więc wszystkiego dobrego, Krzysztofie, na nowej drodze życia! Witamy Cię serdecznie w naszym świecie wolnych i równych, gdzie wszyscy się szanują i są dla siebie życzliwi i tolerancyjni.
Całuję, J.