Ukłony dla Dody

Dorota Rabczewska zrobiła coś ważnego dla Polski, ale środowiska demokratyczne jakoś nie spieszą się z podziękowaniami. Skoro tak, to sam wyjdę z trzeciego szeregu, stanę na środku i powiem: dziękuję Pani za zaangażowanie i trud w obronie standardów demokratycznego państwa prawnego, wolności słowa i ekspresji.

Jest to szczególnie ważne dzisiaj, w przededniu przejęcia władzy przez ludzi niekryjących się ze swoimi autorytarnymi i klerykalnymi zamiarami. Czekają nas lata walki o utrzymanie demokracji w Polsce, lata mniejszych i większych represji ze strony autorytarnego, nacjonalistycznego reżimu. Musimy wzajemnie dodawać sobie odwagi i współpracować ze sobą, tak jak miało to miejsce w czasach PRL. Możemy mieć wprawdzie nadzieję, że nadchodząca zmiana rządu nie zdegraduje RP do poziomu PRL pod watykańską kuratelą, niemniej jednak czeka nas ten rodzaj oporu, którego wzorców dostarczyła nam demokratyczna opozycja lat 70. i 80. Na szczęście ci, którzy zdobyli dla Polski wolność, w dużej części są jeszcze wśród nas i z pewnością pomogą nam ją teraz utrzymać.

Wracając do wyczynu Dody. Być może przegrała sprawę przed Trybunałem Konstytucyjnym. Być może słynny art. 196 kk, penalizujący bluźnierstwo, infantylnie i przewrotnie kamuflowane psychologicznym terminem „uczucia religijne”, jest zgodny z polską konstytucją. Tym gorzej jednak dla konstytucji. Jest to zresztą konstytucja państwa półwyznaniowego, w poniżający dla Polaków sposób uprzywilejowująca Kościół katolicki poprzez nakaz regulowania stosunków państwo-kościół konkordatem i jednoznacznie ograniczająca suwerenność państwa poprzez ten sam nakaz.

Doprawdy, nie ma nic dziwnego w tym, że w państwie, którego konstytucja nakazuje mu hołd i gwarancje licznych przywilejów (a de facto eksterytorialności) dla Stolicy Apostolskiej i kościoła katolickiego – bo tym jest, i to swej istoty, konkordat – karalny jest „niekulturalny sposób” polemiki z religią (by odwołać się do uzasadnienia wyroku przez sędziego Andrzeja Wróbla), a niekaralny jest niekulturalny sposób polemiki z ateizmem i wszystkim innym.

Art. 196 jest reliktem panującego w Europie przez ponad tysiąc lat sytemu totalitarnego, w którym kościół kontrolował wszystkie, nawet najbardziej prywatne i intymne aspekty życia człowieka, a nawet jego myśli, zabijając bezwzględnie każdego, kto stawiał najmniejszy choćby opór władzy kościelnej, czy to okazując nieposłuszeństwo, czy podważając jakiś element doktryny, czy to wreszcie krytykując papieży i biskupów. Już samo historyczne pochodzenie „ochrony uczuć religijnych” budzi przestrach i odrazę. Zaś osamotnienie Polski w rodzinie demokratycznej, gdzie szczególna ochrona religii przed krytyką jest nie do pomyślenia, zwyczajnie przynosi nam wstyd. Mając takie prawo, stajemy w jednym rzędzie, zresztą nader krótkim, z „demokracjami wyznaniowymi”, jak Izrael i Turcja. Ot, standardzik w sam raz dla euroazjatyckiego pogranicza…

Art. 196 traktowany dosłownie wydaje się niegroźny. Żeby go naruszyć, trzeba by odtańczyć nago perwersyjny taniec w kościele albo publicznie napluć na krzyż. Doda z całą oczywistością nie złamała prawa, bo biblia nie jest w katolicyzmie przedmiotem czci religijnej. Nie jest bowiem obiektem fizycznym, w związku z którym wykonuje się rytuał. Inaczej jest w judaizmie, lecz w Izraelu Dody by nie skazano za jej słowa, jako że w tej religii zapalczywa dyskusja, pełna emocji i niesłychanych argumentów, wytaczanych na serio lub na próbę, jest kanwą całej tradycji i codziennej praktyki. Można jak najbardziej dostać po łbie od rabina, ale rabin nie czuje potrzeby, aby posiłkować się prokuraturą w wymierzaniu kar wiernym-bluźniercom. Za to słowa niewiernych w ogóle go nie interesują. Inny system, że tak powiem.

Mimo że tak wąski w swych legalnych zastosowaniach, art. 196 jest jednak bardzo groźny. Nikt przecież na serio nie myśli o stosowaniu go w granicach jego litery, skoro pochodzenie tego przepisu i jego intencja są jasne: służy on zastraszaniu i kneblowaniu ust wszystkim, którzy chcieliby publicznie krytykować wiarę katolicką, jej symbolikę i dogmatykę. Wypowiedź p. Wróbla nie pozostawia co do tego żadnych wątpliwości. Możesz sobie jeździć do upojenia po politykach, po ateistach, po liberałach, po konstytucji i po sędzim Wróblu na dobitkę, ale o kościele, religii i biskupach masz mówić grzecznie i oględnie. Bo jak nie, to pójdziesz siedzieć na dwa lata.

Już samo istnienie przepisów, przeznaczonych z góry do stosowania poza zakresem ich litery, i tak właśnie stosowanych, hańbi system prawny. Natomiast surowe wyroki zapadające w oparciu o tego rodzaju przepisy, degradują państwo do poziomu autorytarnego reżimu. A trzeba pamiętać, że z art. 196 zapadają w Polsce wyroki więzienia, a nie tylko grzywny. Co więcej, w tym kraju można trafić do psychuszki, jak to się przydarzyło pewnemu człowiekowi, który zanieczyścił farbą szybę przesłaniającą święty obraz w Częstochowie. Wprawdzie już nie ćwiartują, nie palą na stosie i nie topią, lecz głuche pomruki i siarczane smrody tej straszliwej epoki, w której za coś, co w naturalistyczno-liberalnym, eufemistycznym języku nazwano „obrazą uczuć religijnych”, zabijano bezwzględnie i w najbardziej okrutny sposób, wciąż jednak do nas docierają. Szczeliną zionącą miazmatami średniowiecza okazuje się zaś polskie prawo i polski wymiar sprawiedliwości…

Polskiej demokracji nie obronią już uczeni do spółki z literatami. Tym bardziej, że tylu spośród nich zdradziło i przeszło na stronę narodowo-katolickiego kartelu polityczno-medialnego. Demokracja, wolność i równość nie przeżyją i nie rozwiną się bez wsparcia ludzi, którzy mają pewien autorytet wśród młodzieży i mają z nią dobry kontakt. Dorota Rabczewska wiele może. Może więcej niż dziesięciu liberalnych profesorów i dziennikarzy. Oby też i chciała. Bardzo liczę na to, że skoro powiedziała A, zechce też powiedzieć B. Dziękuję i proszę o więcej.