Orędzie orędzie orędziem pogania

Były w Rzeczypospolitej orędzia… Prezydent Ignacy Mościcki wygłosił orędzie żałobne po śmierci Józefa Piłsudskiego, a potem jeszcze 1 września 1939 roku, gdy Niemcy napadły na Polskę i zbombardowały Warszawę.

W 1965 roku polscy biskupi wystosowali słynne i jakże brzemienne w skutki orędzie do biskupów niemieckich, w którym padły słowa: „udzielamy wybaczenia i prosimy o nie”. 13 grudnia 1981 roku złowieszcze orędzie o wprowadzeniu stanu wojennego wygłosił Wojciech Jaruzelski.

Orędzia wygłaszane są w sytuacjach szczególnych, gdy naród czeka na rozstrzygający głos przywódców świeckich bądź duchownych. Wyjątkiem są orędzia świąteczno-noworoczne, wolne od dramatycznego wydźwięku. Mają charakter kurtuazyjny, stwarzając jednakowoż okazję do zdania sprawy z działalności władzy w mijającym roku oraz prezentacji planów na rok następny.

Naużywanie patosu przysługującego orędziom do wygłaszania zwykłych, banalnych oświadczeń ośmiesza władzę i obraża społeczeństwo. Wszyscy mamy prawo do tego, żeby słowa poważne, do poważnych spraw się odnoszące, zachowywały swoje znaczenie. Dewaluacja wielkich słów niszczy debatę publiczną, odbierając nam ważne narzędzie porozumiewania się i porządkowania spraw.

Środowisko PiS żyje z patosu politycznego, którym karmi swoich wyborców, dając im poczucie ciągłego uczestnictwa w wielkiej narodowej Sprawie i wielkiej dziejowej Walce z uogólnionym Nie-PiS-em, czyli „układem”, „lewactwem”, „resortowymi dziećmi”, „najgorszym sortem” i jak tam jeszcze to nazywają.

Nic dziwnego, że politycy PiS lubią wygłaszać orędzia. Mają one bardzo różną wagę i ciężar gatunkowy. Orędzie Lecha Kaczyńskiego wygłoszone w Sejmie, w ramach kampanii do Parlamentu Europejskiego w maju 2009 r., nie było żadnym oświadczeniem władzy, lecz zwykłą połajanką na Tuska, jakich każdego niemal dnia wiele było w Sejmie i w prasie. Ot tak, dla przypomnienia, z kim trzyma prezydent.

Latem roku 2006 Lech Kaczyński wygłosił orędzie obwieszczające, że powstanie w Polsce amerykańska tarcza antyrakietowa. Czy informacja, że za kilka lat Amerykanie coś dużego u nas zainstalują, warta jest orędzia? Można dyskutować. Wcześniej zaś, w lutym 2006 r., Lech Kaczyński wystąpił z oświadczeniem w formie orędzia, że jednak nie rozwiąże Sejmu. Za to w sierpniu 2007 r. Jarosław Kaczyński w drodze orędzia do narodu oświadczył, że rozwiązuje koalicję z Lepperem i będą nowe wybory. To ostatnie przynajmniej miało jakąś treść.

W czasach PiS bis z orędziami zapowiada się całkiem marnie. Orędzie prezydenta Dudy służyło wyłącznie przemilczeniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego, nakazującego mu niezwłocznie zaprzysiąc trzech legalnie wybranych sędziów. Upokarzanie Trybunału i oświadczenie się z własną niesubordynacją względem jego ostatecznych i niepodlegających zaskarżeniu wyroków to doprawdy słaby temat na orędzie. No, chyba że odczytujemy je jako ogłoszenie końca trójpodziału władz i państwa prawnego w naszej Rzeczypospolitej.

„Orędzie” premier Szydło było jeszcze większym kuriozum. Cały jego sens zawierał się w przypomnieniu po raz dziesiąty, że Trybunał uznał za niekonstytucyjny wybór dwóch posłów i ostentacyjnym przemilczeniu, że uznał za zgodny z konstytucją wybór wciąż niezaprzysiężonych trzech sędziów w poprzedniej kadencji Sejmu oraz niezgodność z konstytucją noweli, na podstawie której Sejm obecnej kadencji głosami PiS wybrał pięcioro kolejnych sędziów. Było to wystąpienie nie tyle nawet propagandowe, ile cyniczne i wyzywające. W połączeniu z wiązką wstrętnych inwektyw i oszczerstw pod adresem ruchu protestu (niewymienionego z nazwy Komitetu Obrony Demokracji), ostentacyjne i wyzywające ignorowanie wyroków Trybunału Konstytucyjnego dawało wrażenie podobne jak stare nagrania z wieców Gomułki.

Rewelacja, że jednak rząd uczyni nam tę łaskę i opublikuje wyrok Trybunału. Brzmiało to w tym kontekście wręcz złowrogo. Złowrogo, bo słuchając tych ludzi, można mieć wątpliwości, czy oni naprawdę nie wiedzą, że niezaprzysiężenie sędziów jest łamaniem prawa i niszczeniem ustrojowych podstaw państwa, a opublikowanie wyroku Trybunału jest technicznym urzędniczym obowiązkiem, nieuwarunkowanym przez żadne wątpliwości.

Nie wiem, co gorsze: cynizm i autorytaryzm władzy czy brak elementarnej kultury prawnej i konstytucyjnej. A może mamy tu do czynienia z połączeniem obu tych cech? Wtedy ratuj się, kto może!