Czarzasty pochowa SLD

„Bój to jest nasz ostatni…”. Kto to śpiewał?

Gawrony kraczą w okolicach Domów Centrum, że nowym i ostatnim przewodniczącym SLD będzie Włodzimierz Czarzasty. To ten inteligentny, miły, choć nieco złośliwy facet w żółtym sweterku, który już raz nie trzymał władzy za rządów Millera, a teraz znowu nie będzie jej trzymał. W lepszych czasach wyglądał wystarczająco dobrze, aby próbować zaprosić Jadwigę Staniszkis na kawę:czarzasty staniszkis

Lubił też podśpiewywać pod nickiem Krzysztof Krawczyk:krawczykLecz dziś sale wykładowe i estrady już nie dla niego. Tak to już w życiu bywa, że raz są chrzciny, a innym razem pogrzeb. Dziś przyszło Czarzastemu zostać grabarzem. Zadanie bojowe: pochować partię! Jak by to zrobić bez blamażu, mając takiego poprzednika jak Rakowski? Czy uda się zapełnić raz jeszcze tę salę:

https://youtu.be/y63TI7f-bi4

Grzebanie partii, rzecz niełatwa. Masa spadkowa po SLD jest wszak niemała, więc trup ucieka z katafalku. Jeśli Kaczyński nie odbierze dotacji (a uśmiechy Millera mogą świadczyć o niemałym strachu w kwestiach „bazy”), trzeba będzie jakoś wydać kilkanaście milionów przez cztery lata. I jak tu kończyć działalność, skoro trzeba zaopiekować się taką kasą? Jak umrzeć z pełnym kontem? Oto problemat milionerów. Problemat Czarzastego.

A może jednak nie umierać, tylko sobie wegetować, jak za przeproszeniem SD? Parę lokali i etatów, czasem jakaś rocznica, dwa głębsze? I taka pokusa też jest. Mam nadzieję, że towarzyszki i towarzysze jej mimo wszystko nie ulegną i zdobędą się na to, by zakończyć działalność z honorem. Bo honor umiera ostatni. Nawet po błazeństwach SLD anno 2015 odrobina go jeszcze została. Nie zmarnujcie chociaż tego!

Marka SLD jest dziś warta tyle co worek z piaskiem do balastowania balonów, a perspektywy udanego liftingu mniej więcej takie jak usuwanie zmarszczek z oblicza Leszka Millera. Grzeszna myśl może jeszcze powędrować w kierunku kamuflażu, czyli zmiany nazwy. Ale na to już za późno. Nazwę Zjednoczona Lewica zniszczono z estradowym iście rozmachem, wciskając pod nią mocno nieświeży produkt zjednoczeniopodobny. Wynikło przy tym zresztą bardzo zabawne qui pro quo: Krzysztof Gawkowski myślał, że wskakuje na plecy Barbary Nowackiej, żeby go zaniosła do Sejmu, a tymczasem to Janusz Palikot wskoczył na plecy Leszka Millera, żeby ten mu załatwił dotację.

Istny cyrk! Przedstawienie przerwało kilku dziennikarzy mających kaprys podpromować Zandberga. Mały prztyczek w nos i Miller leży na łopatkach. Śmiechu co niemiara. Niestety, farsa zeszła z afisza. Nazwy już nie ma. To może jakaś inna? Cóż, ten sam dowcip za drugim razem jest już mało śmieszny.

Bardzo miło się żartowało, Koleżanki i Koledzy z SLD. Ale przychodzi taka chwila, że żarty na bok. Otóż rok temu mądrzy ludzie ostrzegali Was, że jeśli będziecie sprzedawać jakieś partyjne deale układane w Waszej siedzibie na Złotej lub w okolicznych lokalach pod szyldem zjednoczenia lewicy, to Kaczyński dostanie Polskę. I tak się właśnie stało. Z Waszej winy! Bo choć wiedzieliście, że rady i ostrzeżenia są słuszne, to zwyciężyła w Was pycha i złe nawyczki.

Wiedzieliście, że idziecie na śmierć, a jednak poszliście. Zadziałał gen samozniszczenia, uruchomiony w dniu śmierci Józefa Oleksego, gdy ogłosiliście swoją błazenadę z Magdaleną Ogórek. A potem nic nie mogło już powstrzymać Waszego samobójstwa. Popełnialiście je wśród histerycznych krzyków: „co wy wyprawiacie!”, „co my wyprawiamy!”. Ale krzyki nie pomogły. Szliście w ogień jak zaczarowana ćma. Oby teraz stać Was było na powiedzenie najtrudniejszego w polityce słowa:

KONIEC.