Postępująca judaizacja Polski

Ze smutkiem obserwuję proces upodobniania się Polski i polskiego społeczeństwa do Izraela i społeczeństwa żydowskiego. Nie wiem, czy choroby społeczne Izraela przywlekli tam polscy Żydzi czy też Żydzi sami zaszczepili je Polakom, gdy żyli jeszcze na tej ziemi. A może jedno i drugie, zaś przekleństwem jest raczej ponadnarodowa „kultura wschodnioeuropejska” niż jakaś konkretna „polskość” albo „żydowskość”.

Chyba jednak to drugie. W każdym razie stajemy się powoli „lajtową” wersją Izraela. „Lajtową”, bo nie ma tu wojny i temperatura konfliktów społecznych nie ta sama. Całe szczęście.

Izrael, podobnie jak Polska, jest państwem zbudowanym na ideologii nacjonalistycznej i religii. Oba państwa są w zasadzie wyznaniowe i nie respektują pełnego rozdziału sfery państwowej od religijnej. Religia jest wszechobecna i na wiele sposobów uprzywilejowana w życiu społecznym. Pod pewnymi względami w Izraelu jest gorzej niż w Polsce, bo na przykład ślub cywilny można zawrzeć tylko zagranicą.

Pod innymi jest lepiej, bo na przykład wysocy urzędnicy nie opowiadają publicznie bredni o „dżenderach” i „promowaniu homoseksualizmu”. Atmosfera jest wszelako ogólnie „pisowska”. Państwo rozpanoszone i wszędobylskie. Lubi się wtrącać i kontrolować, inwigilować i szczerzyć zęby, co zresztą dość jest naturalne w warunkach wiecznie tlącej się wojny. Naturalne, ale mało przyjemne.

Nacjonalizm żydowski jest tak samo męczący jak polski. Opiera się na poczuciu krzywdy i męczeństwie oraz całej serii mitów mówiących o wielkiej przeszłości, wielkiej niewoli, wielkiej walce, wielkim cierpieniu i niezłomnym trwaniu, a wreszcie o odzyskaniu państwa dzięki nadludzkiemu bohaterstwu, ciężkiej pracy i Bożej pomocy. I podobnie jak w przypadku mitologii Polskiej, wiele jest w tym wszystkim prawdy, jakkolwiek nie wszystko i nie jest to prawda kompletna. Tyle że u Żydów mitologia narodowa wygląda o tyle efektowniej, iż w tym samym miejscu, w którym my mamy Sienkiewicza, oni mają Biblię. No i duma jeszcze większa, boć Warszawa, z całym szacunkiem, to jednak nie pępek świata – jak Jerozolima.

Podobnie jak Polacy, Żydzi czują się wyjątkowi, a przez tę wyjątkowość nierozumiani i nielubiani. Dlatego sami też nie lubią innych lubić. Dystans do samych siebie nie jest ich mocną stroną. Żartów z siebie nie tolerują i gotowi w każdej krytyce czy satyrze dopatrywać się antysemityzmu. Swoją drogą prawdą jest, że są nielubiani i z lubością zniesławiani przez najróżniejsze środowiska. Polacy mają trochę lepiej, ale nie aż tak bardzo lepiej.

Poczucie wyższości i kompleksy w obu narodach są zjawiskami bliźniaczymi. Żydowskie dzieci od małego karmione są papką nacjonalistyczno-religijną i mają w główkach mniej więcej takie same kolczaste pakuły jak nasi milusińscy. Gdy dorastają, staje się to czasem dość nieprzyjemne. Tyle że sześć dekad praktykowania demokracji pozwoliło Izraelczykom wykształcić solidną warstwę obywatelską, chroniącą państwo przed zupełnym zatopieniem przez szowinistycznych i populistycznych oszołomów. Mają ich tam zresztą, tak jak my, na pęczki.

Podobnie jak społeczeństwo polskie, również społeczeństwo izraelskich Żydów podzielone jest mniej więcej po połowie na część prawicowo-religijną (zdecydowanie uprzywilejowaną politycznie, nawet gdy rządy są akurat „lewicowe”) oraz liberalną. Te dwa odłamy społeczeństwa niewiele łączy i tylko bardzo niewielu ludzi porusza się jakoś po obu stronach barykady. Zdecydowana większość zamknięta jest w getcie religijnym (a raczej jednym z wielu takich gett) albo w getcie świeckości i liberalizmu. To drugie obejmuje większość Tel Awiwu, Hajfy i parę innych miejsc. Reszta jest raczej „moherowa” (w różnych odcieniach) i „pisowska”.

Upodabnianie się Polski do Izraela polega z jednej strony na pogłębianiu się cech państwa wyznaniowego i krzepnięciu nacjonalistycznego klerykalizmu jako trwałej ideologii państwowej, a z drugiej – na coraz silniejszym rozłażeniu się społecznych szwów. Obawiam się, że za kilkanaście lat podziały społeczne w Polsce mogą przypominać te izraelskie, gdzie doszło już do tego, że ludzie nie chcą w ogóle się znać i na siebie patrzeć. Prawica i „nieprawica” mieszkają osobno, uczęszczają w inne miejsca, unikają się wzajemnie i myślą o sobie wzajemnie jak najgorzej.

Oczywiście, w Izraelu jest jeszcze kilkanaście innych tragicznych podziałów społecznych, niemniej jednak ten polityczny należy do najważniejszych. Żydzi odziedziczyli go po epoce haskali i asymilacji, a Polacy po wielkich sporach XIX-wiecznych o przyszły kształt wolnej Polski oraz stosunek do mocarstw. W gruncie rzeczy owe swary żydowskie Berlina, Warszawy i Wilna miały ten sam podtekst co awantury polskie, niemieckie czy rosyjskie. Chodziło o to, czym ma być nowoczesność narodu i państwa i jaki ma być ich stosunek do tradycji. Na wschodzie konserwatyści z liberałami jakoś nigdy nie doszli do zgody i dlatego dziś mamy czkawkę po tych dawnych niestrawnościach. Żydzi jadali podobne dania i mają dziś tę samą czkawkę co my.

Obraz Izraela, z jego politycznym apartheidem i ułomną, przełamaną przez nacjonalistyczno-klerykalną ideologię demokracją, jest przygnębiający. Może zresztą w oblężonej twierdzy nie można spodziewać się niczego więcej. Jednak gdy pomyślę, że kiedyś Polska mogłaby tak wyglądać, ogarnia mnie przerażenie. Paranoja z wolna podchodzi pod nasze okna. Nie pozwólmy, aby przekroczyła nasze progi. W kraju ogarniętym wzajemną pogardą ludzi i przełamanym na pół nie chce się żyć.