List otwarty do Jarosława Kaczyńskiego

Szanowny Panie Prezesie!

Pańska służba prasowa, podobnie jak pracownicy w biurze, będzie się wahać, czy dołączyć ten list do Pańskiej prasówki albo poczty. Lojalność i ostrożność wezmą pewnie górę nad lekceważeniem i niechęcią, wobec czego prawdopodobnie ten list jednak Pan przeczyta. Podobnie jak kilkanaście tysięcy czytelników wpisów na moim blogu na polityka.pl, gdzie go opublikuję. To za mało, żeby odpowiadać, ale dość, żeby się chwilę zastanowić.

Setki tysięcy zwykłych ludzi, niemających żadnych związków z polityką, regularnie wychodzą na ulicę, aby protestować przeciwko łamaniu konstytucji i niszczeniu demokracji. Nie chce Pan z nimi rozmawiać – słyszą od Pana, od premiera i prezydenta wciąż tę samą kpinę – że skoro wolno demonstrować, to najlepszy dowód, iż demokracja ma się dobrze. Te kpiny obrażają i Waszą, i naszą inteligencję. Wolność demonstrowania to tylko jeden z wielu warunków demokracji. Nie twierdzimy, że demokracja już w Polsce upadła. Twierdzimy, że jest poważnie zagrożona i nadwerężona. Żądamy czegoś znacznie więcej niż prawo do demonstrowania. Żądamy demokratycznego państwa prawnego, respektującego standardy wypracowane w wolnym świecie i częściowo już zaadaptowane w Polsce w ciągu minionych 26 lat.

Piszę ten list do Pana wyłącznie we własnym imieniu, jakkolwiek mogę przypuszczać, że bez wahania podpisałoby się pod nim kilka milionów ludzi popierających KOD i obawiających się powrotu do czasów, gdy rządziła Polską jedna partia, jedna ideologia i jeden sekretarz. Wiem, że walczył Pan, żeby Polska była inna, lecz ironia losu sprawia, że to dziś Pan jest kimś takim jak pierwszy sekretarz za czasów PRL – najważniejszą osobą w państwie, kontrolującą rząd i parlament.

Tak nie powinno być w demokracji – urząd premiera powinien być samodzielny, podobnie jak urząd prezydenta. W przeciwnym razie faktyczny sternik państwowej nawy znajduje się poza zasięgiem odpowiedzialności konstytucyjnej. A tak właśnie jest w Pańskim przypadku. Sądzę więc, że Pańskim moralnym i politycznym obowiązkiem jest wziąć na siebie trud i odpowiedzialność związaną ze sprawowaniem funkcji premiera. Polacy czują się upokorzeni tym, że premierem jest postać marionetkowa, o doświadczeniu burmistrza małego miasteczka, a prezydentem uniżony i wierny urzędnik, odgadujący i realizujący Pańskie polecenia w dzień i w nocy, kiedy to zaprzysięga sędziów bądź twittuje z nastoletnim „leśnym ruchadłem” i tegoż rówieśnicami.

Oto i Pański prezydent, na Pańskie polecenie (być może nawet bezgłośne) ułaskawiający Pańskiego skazanego za ciężkie przestępstwo policmajstra, zanim zapadł prawomocny i ostateczny wyrok, i tłumaczący to „uwalnianiem sądu od kłopotu”. Pański prezydent uznający wyrok Trybunału Konstytucyjnego, gdy głosi on, że dwóch sędziów wybrano z naruszaniem prawa, lecz ignorujący tę część wyroku, która uznaje prawidłowość wyboru trzech innych i odmawiający ich zaprzysiężenia. I Pańska premierka, która udaje, że nie wie, iż nie ma uprawnień do oceniania, co jest, a co nie jest wyrokiem Trybunału, a tym samym do odmowy publikacji wyroku, który jej (Panu) się nie podoba.

A na te wszystkie oczywiste delikty Pan odpowiada, iż wyciąga rękę o kompromisu. Z czym? Z obowiązującym prawem? Naprawdę sądzi Pan, że myślący ludzie uwierzą, że jest tu jakiś spór prawny i że Pan, doktor prawa, bądź prezydent, który też jest doktorem prawa, macie jakiekolwiek wątpliwości, iż rząd nie ma uprawnień do oceniania prawidłowości i legalności wyroków TK? Sam już nie wiem, gdy słyszę te wszystkie niby-tłumaczenia i opowieści o kompromisie, ile w tym jest zakłamania, hucpy i propagandy skierowanej do tej jednej trzeciej społeczeństwa, która popiera PiS, a ile samooszukiwania się i zaklinania rzeczywistości. Łamanie konstytucji, psucie państwa prawa i instytucji demokratycznych, bezpardonowe upartyjnianie urzędów zdarzało się, niestety, wszystkim wcześniejszym rządom III RP. To prawda. Nigdy jednak nie osiągało tej przerażającej skali i tempa, z którymi mamy do czynienia dzisiaj pod Pańskimi rządami.

To nas wszystkich – ludzi myślących obywatelsko, bez względu na nasze najrozmaitsze polityczne poglądy – przeraża i gniewa, lecz przede wszystkim poniża i ośmiesza. Boli nas to, że Pańska polityka, pomimo frazesów o silnej Polsce w silnej Europie, niszczy majestat naszego państwa i degraduje jego międzynarodowy prestiż. Naprawdę nie rozumie Pan, że z Polską, której władze naruszają elementarne normy demokratycznego państwa prawnego, w której rząd i partia stawiają się ponad wyrokami najwyższych sądów, w której szefa telewizji mianuje minister (co Lech Kaczyński nazwał godnym jedynie wyśmiania) – że z Polską nacjonalistyczną i ksenofobiczną, której przywódcy odmawiają przyjęcia symbolicznej grupy uchodźców, bredząc o roznoszonych przez nich chorobach i zagrożeniu islamem, nikt poważnie nie będzie rozmawiał?

Naprawdę nie rozumie Pan, że Unia ma mnóstwo sposobów, abyśmy odczuli ekonomicznie skutki naszego egoizmu i politycznego regresu? Naprawdę widzi Pan oczami wyobraźni panią Clinton rozmawiającą na serio z prezydentem Dudą o wzmocnieniu wschodniej flanki NATO? Widzi Pan rakiety i bazy w kraju, w którym sądowa kontrola konstytucyjności ustaw jest sparaliżowana, a koordynatorem służb specjalnych jest człowiek z wyrokiem zakazującym mu pełnienia funkcji publicznych? I z Antonim Macierewiczem, urządzającym nocne rokosze na natowskie biura jako ministrem obrony? Jaki ma Pan układ z tym ekscentrykiem, który niegdyś będąc skrajnym komunistą i wyznawcą Che Guevary, stał się potem nacjonalistycznym fundamentalistą, siejącym spustoszenie w polskich służbach wywiadowczych? Jakikolwiek ten układ jest, jesteśmy wstrząśnięci, że oddaje Pan bezpieczeństwo Polski w ręce tego właśnie człowieka. Czy ma Pan wyobrażenie, jaka jest jego reputacja w NATO?

Ale to nie on będzie odpowiadał ani nie będzie odpowiadał minister Ziobro, degradujący działających nie po myśli PiS prokuratorów i robiący te wszystkie rzeczy, o których wiemy, i zapewne wiele innych, o których wie tylko Pan i nieliczni wtajemniczeni. Przed historią odpowiadać będzie wyłącznie Pan. I bynajmniej nie wygląda dziś na to, by środkiem Warszawy miała w przyszłości przebiegać aleja Braci Kaczyńskich.

Logika dyktatury jest podstępna. Opisywano to wielokrotnie. Dyktator zwykle chce dobrze, a kiedy narusza prawo, jest przekonany, że nie miał innego wyjścia. Gdy zaś wszyscy już widzą w nim dyktatora, on wciąż się za dyktatora nie uważa. Wreszcie gdy nie może już dłużej temu zaprzeczać, zaczyna się uważać za zbawcę narodu i męża stanu. Jednocześnie narasta w nim paranoiczny lęk przed prawdziwymi i wyimaginowanymi wrogami oraz poczucie osamotnienia. Bardzo bym nie chciał tego oglądać. A czy Pan by chciał?

Jest Pan kimś w rodzaju legalistycznego rewolucjonisty. Sądzi Pan, że interwencyjnymi posunięciami legislacyjnymi, instytucjonalnymi i personalnymi można odmienić społeczeństwo i państwo, tworząc taką „równowagę”, która odpowiada Pańskiemu światopoglądowi. Proszę wybaczyć, ale to się nazywa mitomania. Przykład pierwszy z brzegu. Jest Pan przekonany, że są jacyś historycy lub socjologowie, którym odrzucono habilitację, gdyż pisali prace niepodobające się poprzedniej władzy. Co więc trzeba zrobić? Ano powoła się Instytut Wolności Nauki, który ponad głowami skorumpowanej Centralnej Komisji do Spraw Stopniu i Tytułów przyzna habilitację komu trzeba. Piękną będą mieli reputację ci habilitowani przez IWN! Czy Pan nie widzi, że to jest myślenie rodem z Erenburga i Orwella? Że to jest Ministerstwo Głupich Kroków? Mitomania i oderwanie od rzeczywistości to niebywale groźne cechy przywódców państw.

Proszę zejść na ziemię! Polska jest dziś krajem „bez numeru telefonu”, którego prezydenta ani premiera nie można traktować serio, a do prawdziwego szefa państwa nie da się nawet zadzwonić, nie mówiąc już o dyplomatycznych przeszkodach, aby z nim formalnie rozmawiać o sprawach międzynarodowych. Proszę zejść na ziemię i na przykład poczytać prasę – jeśli nie ma Pan dostępu do zagranicznej, to przynajmniej poważną prasę polską, choćby POLITYKĘ. Dowie się Pan, że poza granicami legendarnej krainy PiS, która nazywa się „Prawdziwa Polska” i była przed ćwierć wieku okupowana i uciskana przez zdrajców, rozciąga się całkiem inna kraina i całkiem inna rzeczywistość. Bardzo zróżnicowana wewnętrznie pod względem społecznym i politycznym, o wiele większa od „Prawdziwej Polski” i bardzo niepisowska.

A może obstawiony przez dwór i sekretarzy, zanurzony w iluzorycznym świecie propagandy „niepokornych dziennikarzy”, rzeczywiście nie wie Pan, co się dzieje z Polską? Chyba wołałbym już takie oderwanie od rzeczywistości niż wyrachowanie. Mimo wszystko, wiedząc, jak inteligentnym i wykształconym jest Pan człowiekiem, liczę na to, że raczej jest Pan odgrodzony przez swoich lokajów od świata, niż z premedytacją robi to, co robi. Łatwo wpaść w zastawiane na innych sidła, łatwo ulec własnej propagandzie i obsesjom – trudno się z nich wyzwolić. Najtrudniej jednak przezwyciężyć prawdziwe zepsucie, jeśli już do niego dojdzie. Mam nadzieję, że tego zepsucia nie ma. Choć tak bardzo daleko stoję od Pana pod względem światopoglądu i tak bardzo krytycznie patrzę na całą Pańską drogę polityczną, wciąż zachowuję dla Pana szacunek, a nawet pewien rodzaj podziwu. Wielu ludzi w kręgach inteligencji demokratycznej czuje coś takiego. Ale jak długo? Jak długo jeszcze będzie Pan wystawiał ten nasz szacunek i naszą cierpliwość na tak ciężkie próby?

Gdy tak zapewnia Pan, że nie ma wpływu na prezydenta i nie steruje rządem, odbieramy to jako kpinę i czujemy się tym obrażeni. Nie wykluczam jednak, że ma Pan skłonność do dawania wiary własnym słowom, czyli „przekazowi dnia” swojej partii. Być może, jak wielu ludzi, myśli Pan, że słowa mogą zastąpić fakty? Że jak powie Pan, że jest za Unią Europejską, a Polska ma być wyspą wolności, to tym samym flaga Unii przestanie być dla PiS szmatą, a ludzie pracujący w setkach instytucji państwowych a niepopierający PiS przestaną truchleć ze strachu przed czystkami? A może Pan nie wie o tych czystkach bądź wierzy, że mają one tylko taką skalę jak za SLD czy PO?

Tylko raz w życiu rozmawialiśmy twarzą w twarz. Mówił Pan wtedy z przejęciem i oburzeniem o tym, jak rządzące wówczas SLD wymienia ludzi na swoich na wszystkich wyższych stanowiskach. SLD poszło daleko, lecz nie doszło do stadnin koni. Partiokracja nigdy nie była tak naga, tak oczywista, jak dziś. A jakość Pańskich ludzi… A Pańskie poczucie smaku… Taki na przykład czerwony prokurator Piotrowicz, wystawiony przez Pana do walki z niezależnością Trybunału Konstytucyjnego… Oj, długa byłaby lista Pańskich kadrowych osobliwości, silnie pachnących czasami PRL, gdyby było tu miejsce, aby ją ciągnąć.

Owszem, w polityce trzeba być gruboskórnym, a czasem nawet brutalnym. Ale taktyczny sojusz z gangsterami stadionowymi i wielbicielami fasces, z ryczącymi wygolonymi łbami – to nie polityczna zręczność – to wspólnictwo. I dziś, gdy te łby się podnoszą, czując Pańskie przyzwolenie, gdy mówią, że będą nas wieszać, Pan szydzi z demokratycznych standardów całego Zachodu, obejmujących zakaz tego rodzaju mowy nienawiści, jak ten gigantyczny baner, który widzieliśmy kilka dni temu na stadionie Legii? Pan tego nie pochwala – ale to Pan tak naprawdę za tym stoi. Bandyci myślą, że są bezkarni – właśnie dlatego, że to Pan jest przy władzy. Czują, że Pan i Rydzyk dajecie im niewidzialną ochronę. Zobaczymy, czy się przeliczą.

I doprawdy, wstyd, żeby były premier i doktor prawa opowiadał głupstwa jak z amerykańskiego magla w latach 70. (bo dziś ani magli nie ma, ani takich bzdur nikt już tam nie wygaduje) – że „poprawność polityczna” to zagrożenie dla wolności. Poprawność polityczna to tylko standard językowy służący wolnej debacie, zabezpieczający ją przed przerodzeniem się w polityczną jatkę. Po prostu: mówimy członkowie PiS, a nie „pisiory”, mówimy, że „uchodźcy stanowią problem natury ekonomicznej i kulturowej”, zamiast „Arabusy zabierają nam pracę i gwałcą nasze kobiety”. Tylko tyle. Nie potrzebuje Pan poprawności politycznej? Doprawdy? Gdy tak mówił Pan w swoim (skądinąd eleganckim) przemówieniu na Dzień Flagi, że dzięki nieuchwalaniu ustawy o mowie nienawiści oraz odrzuceniu poprawności politycznej będziemy wyspą wolności, gdzie można krytykować władzę i nie wszyscy muszą myśleć i mówić tak samo, odczuwałem zażenowanie graniczące z jakimś fizycznym odczuciem odrazy, jaki wywołuje skrajna hipokryzja.

Naprawdę sądzi Pan, że pisowska Polska jest i będzie krajem, w którym nauczyciel może krytykować w szkole Lecha Kaczyńskiego i Jana Pawła II, a pary jednopłciowe będą miały te same prawa co w innych krajach Zachodu? A może urzędnik w państwie Jarosława Kaczyńskiego nie będzie się bał należeć do partii lewicowej albo protestować przeciwko, dajmy na to, klerykalizacji sfery publicznej? Może jeszcze będzie miał szansę na awans, co?

Proszę z nas nie szydzić. Bo szyderstwo wywołuje tylko gniew, a jak Pan widzi, ta „druga trzecia” (bo pierwsza popiera PiS, a ta ostatnia niczym w ogóle się nie interesuje) nie jest bezsilna i zastraszona. To Pan się nas boi, skoro pozwala sobie Pan na znieważanie nas oszczerstwem i kpiną. Nie, my, idący w dwustutysięcznym pochodzie (a może uwierzył Pan, że było nas 45 tysięcy?), nie jesteśmy kombinatorami, którzy stracili polityczne synekury. I Pan o tym dobrze wie. To Pańscy ludzie są właśnie tacy – i będą przy Panu tylko tak długo, jak tymi apanażami będzie Pan ich karmił.

To dlatego musi Pan drzeć do nagiej skały – aż po owe nieszczęsne stadniny. Każdy musi coś dostać. A my nie straciliśmy na dojściu Pana do władzy nic poza poczuciem, że żyjemy w poważnym kraju o ustroju konstytucyjnej demokracji, w którym panuje ów, jak Pan to nazwał, „piąty rodzaj bezpieczeństwa”, polegający na tym, że władza kontroluje samą siebie i zabezpiecza obywateli przed nadmiarem swego imperium i własną arbitralnością. Czy Pan myśli, że wystarczy wygłaszać liberalne frazesy o samoograniczającym się rządzie i trójpodziale władzy, a potem już można te wartości deptać, bo przecież już się je zadeklarowało? Tak właśnie postępują dyktatorzy! Oni uwielbiają mówić o wolności!

A więc nie ulękniemy się Pańskich zniewag i nie ulękniemy się glanów, łysych łbów ani krzyży w niegodnych rękach nienawistników, które przeciwko nam wystawi na Pana znak Macierewicz z Rydzykiem. Jesteśmy słabi w baniu się. Wielu z nas doświadczało represji bądź takie represje już widziało. Wiemy, co jest grane i jakoś tak… nie boimy się Pana. Nie mamy też wiele do stracenia, bo nie zajmujemy wysokich i dobrze płatnych stanowisk, kontrolowanych przez partię. Jesteśmy jak ten piasek – jest nas dużo, każde z nas jest małe i nie można sobie z nami poradzić.

Bo jak zniszczyć piasek? I nie rozjedziemy się za rok. I nie wystarczy „znaleźć” u jednego pornografię dziecięcą, drugiego przycisnąć za niezapłacony podatek, a trzeciego wyrzucić z roboty pod byle pretekstem. Prawdę mówiąc, to by nam tylko pomogło. Nie ma na nas rady, nie ma siły. Nie będziemy ryczeć z nienawiścią „raz sierpem, raz młotem pisowską hołotę”, nie będziemy palić rac, rzucać kamieniami ani zwodzić żałośliwych pieśni w patetycznym amoku. Będziemy zawsze kulturalni, inteligentni, uśmiechnięci. Jeśli nie Wersal, to w każdym razie Żoliborz… Przepraszamy Pana.

Namawiając Pana do objęcia teki premiera, zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo nie chce Pan brać na siebie tego znoju i związanej z tym odpowiedzialności. Ja też tak naprawdę bardzo bym nie chciał, żeby to Pan i Pańscy ludzie rządzili moim krajem. Jednak skoro już wybory wyniosły Was do władzy, wolę widzieć na stanowisku premiera oryginał, a nie podróbkę. I jeśli sądzi Pan, że da się panować nad rządem i realizować cele partii za pomocą walenia pięścią w stół i wymieniania urzędników, to bardzo się Pan myli. Nawet jeśli to pan Morawiecki zostanie premierem, nie stanie się żaden cud. Unia do spółki z bankami nie dadzą nam biliona złotych. Polskie obligacje ani dolar nie zaczną tanieć. Inwestorzy nie nabiorą do Pana więcej zaufania. A programy socjalne i realizacja obietnic wyborczych nie będzie ni z tego, ni z owego kosztować mniej niż musi. Takiej władzy nawet Pan nie ma.

Pan prowadzi nader niebezpieczną grę. Nie przyjedzie tu rycerz na białym koniu ani nie zstąpi archanioł Gabriel, żeby ocalić najwierniejszą córę Kościoła i mesjasza narodów. Nie będzie też tak, że „jakoś to będzie”. Po prostu źle będzie. Populizm i kupowanie głosów za obietnice socjalne zawsze, bez wyjątku, ma tę samą cenę: gdy ludzie widzą, że to, co po wyborach dostali, szybko topnieje, bo rosną koszty życia i podatki, wtedy likwidują tę władzę i w parę miesięcy nie ma po niej śladu. Nie pomoże nawet zmiana ordynacji wyborczej i kombinacje z okręgami. A potem jest wiele lat wychodzenia z kryzysu i naprawiania zniszczonego państwa. Za to pomnika Panu nie postawią.

Przepraszam, jeśli uraziłem Pana porównaniem z PRL. Analogii jest wprawdzie bardzo wiele, lecz jest jedna zasadnicza różnica – wygraliście wolne wybory. Nie było to tak wielkie zwycięstwo jak niegdyś SLD czy PO, ale zbieg okoliczności (7,5 zamiast wymaganych 8 procent dla koalicji lewicowej) i masywnie premiująca duże ugrupowania metoda podziału mandatów sprawiły, że przy ok. 37 proc. zdobytych głosów PiS zdobył minimalną większość parlamentarną i możliwość samodzielnego rządzenia. Efektywnie zagłosowało na PiS niespełna 19 proc. dorosłych Polaków, a z badań wynika, że popiera tę partię około jednej trzeciej wyborców.

Wszyscy to wiedzą i Wy to wiecie najlepiej. Trąbienie na prawo i lewo, że jesteście reprezentantami „suwerena”, sprawia, ze robi się śmieszno i straszno. Gdyby choć 51 proc. dorosłych Polaków oddało na Was głos. Ale to jest tylko 19 proc.! Jednak nie w tym rzecz. To, co przeraża najbardziej, to granie w partyjnej propagandzie na niebezpiecznej, rodem z XVIII wieku, strunie populistycznego autorytaryzmu. Żaden wynik wyborczy nie daje żadnemu ugrupowaniu prawa do stawania się ponad prawem i ponad konstytucją. I żadna partia polityczna nie ma prawa uważać swojego mandatu wyborczego za równoznaczny z przyzwoleniem suwerennego narodu, aby robiła z nim, co tylko uważa za słuszne.

Co więcej – i to jest chyba, Panie Prezesie, najważniejsze – żaden suwerenny naród nie ma prawa używać swej suwerenności do deptania czyichkolwiek praw i dyskryminowania kogokolwiek. Jeśli już posługuje się Pan w swej propagandzie ową jakże niebezpieczną ideą woli ludu i narodu-suwerena, nie wolno Panu zaniedbywać przypominania swoim wyborcom, że władza suwerena też jest ograniczona! Ograniczona prawami jednostki i prawami mniejszości.

A może by tak przeczytał Pan jakiś podręcznik teorii polityki, dla odświeżenia sobie tych wszystkich idei, którym tak obficie, acz dość wybiórczo i z przekłamaniami, daje Pan wyraz w swoich przemówieniach? Proszę mi tego nie poczytywać za wywyższanie się, ale akurat zajmuję się teorią polityki i naprawdę potrafię ocenić, co Pan wie, a co się Panu trochę miesza. Czytając same tyko dzieła historyków i pisma kilku ulubionych konserwatystów, nie da się tego wyprostować.

Panie Prezesie! Jest Pan szefem naszego państwa i nieprędko uda nam się to zmienić. Musimy jakoś z tym żyć. Dlatego w imieniu własnym i całej „drugiej trzeciej” proszę Pana: niech Pan się zatrzyma i rozejrzy wokół siebie. Niech Pan nabierze odrobiny dystansu do samego siebie i do swojego otocznia. Niech Pan wyjdzie zza pleców swoich ochroniarzy i zgiętych w pół klakierów i porozmawia z ludźmi znającymi świat, kulturalnymi, wykształconymi. Niech Pan zobaczy nie tylko swojego „suwerena”, lecz również tę „drugą trzecią”, która tak wytrwale i tak spokojnie protestuje przeciwko recydywie ideologicznego państwa jednej partii i „frontu jedności narodu”.

Naprawdę udało się Panu wmówić sobie, że wszyscy jesteśmy „ludźmi Tuska”? Kiedy ostatnio rozmawiał Pan z kimś innym niż zależnymi od Pana urzędnikami i partyjnymi funkcjonariuszami? Czy tak trzymając ich z kołnierze, nie czuje się Pan ich zakładnikiem, uwięzionym w tej pozie? Proszę Pana gorąco i od serca: więcej luzu!

Z wyrazami szacunku
Jan Hartman