Kaczyński – polityk pomnikowy
Jarosław Kaczyński po raz kolejny dał upust swojej nienawiści do wyimaginowanych wrogów i pogardy dla zasad państwa prawa. Każdy, kogo oburza cyniczne nadużywanie tematyki katastrofy smoleńskiej dla celów politycznych i rozsiewanie insynuacji o rzekomym zamachu, dla Kaczyńskiego stoi „poza Polską i poza polską kulturą”. Czy Kaczyński wie, że jego „ekskomunika” eliminuje ze wspólnoty narodowej większość społeczeństwa? Czy zdaje sobie sprawę, że paranoiczne oszczerstwa i brednie wygadywane przez środowisko PiS o katastrofie smoleńskiej znajdują posłuch wśród milionów, lecz przerażają większość społeczeństwa? Wie. Ma to w nosie.
Oto słowa naczelnika państwa z 10 sierpnia 2016 roku:
Ci, którzy działali wtedy, […] chcą przeciwstawiać się temu, co jest naszym celem, to znaczy prawdzie o Smoleńsku i uczczeniu pamięci ofiar Smoleńska. I ten cel będą realizowali wszelkimi metodami. Wobec tego wyzwania musimy znowu stanąć, powtarzam, z całą determinacją, z całą determinacją odrzucić wszystkie żądania. Te wszystkie działania pseudoadministracyjne, pseudoprawne. Musimy wiedzieć, że racja, całkowita racja, jest po naszej stronie. Jeśli będzie trzeba tę rację umocnić poprzez akty normatywne, poprzez ustawy, to z całą pewnością to uczynimy.
Są prowokacje, które trzeba przemilczeć, i takie, na które trzeba dać odpowiedź. Gdy nieformalny przywódca państwa ośmiela się mówić takim tonem i takie rzeczy, ci, których znieważa i spotwarza, powinni mu odpłacić wedle sprawiedliwości.
Otóż „ci, którzy działali wtedy”, to przede wszystkim Kancelaria Prezydenta RP, która odpowiadała za organizację wizyty 10 kwietnia 2010 roku delegacji prezydenckiej w Smoleńsku. Odpowiedzialność tej instytucji w żaden sposób nie jest przez PiS, z Kaczyńskim i Macierewiczem, brana pod uwagę, gdyż prawda o Smoleńsku w żadnej mierze ich nie interesuje. Interesuje ich wyłącznie kłamstwo smoleńskie, to znaczy oszczerstwo, jakoby doszło do zamachu lub co najmniej do umyślnych, złośliwych i przestępczych zaniedbań ze strony administracji Donalda Tuska. Prawda o Smoleńsku jest doskonale znana i doprawdy żadna wielka katastrofa lotnicza nie została tak dokładnie i dogłębnie wyjaśniona jak ta.
Prawda, którą zna też Kaczyński, jest taka, że doszło do katastrofy w wyniku nieodpowiedzialnego lądowania samolotu w warunkach atmosferycznych, w których na takim lotnisku lądować nie wolno. Brawura, za którą stała silna presja psychologiczna, wynikająca z ogólnej atmosfery towarzyszącej podróży i jej kontekstu, doprowadziła do tragedii.
Nie było żadnych działań „pseudoprawnych”. Tablice upamiętniające ofiary katastrofy wystawiono z naruszeniem prawa. Nie ma w tej sprawie sporu. Każda samowola budowla musi być likwidowana. Jest to jeden z fundamentalnych warunków państwa prawnego. Dotyczy to zwłaszcza tego rodzaju samowoli, za którą kryją się gotowość stosowania szantażu moralnego, polegającego na kalkulacji, iż nasycenie zawłaszczonego miejsca sakralną bądź moralną symboliką postawi wykonawców prawa w sytuacji bluźnierców profanujących świętości. Takiemu szantażowi poddawać się nie wolno, a jego stosowanie jest szczególnie haniebne. Nakaz usunięcia pomnika nie jest działaniem „pseudoprawnym”, lecz konsekwentnym stosowaniem prawa. To prawo, a nie pomnik, jest świętością. Kto ośmiela się twierdzić, że w sprawie pomnika smoleńskiego prawo może być naruszane, ten wystawia sobie świadectwo wroga państwa i praworządności.
Nie ulega kwestii, że ofiary katastrofy smoleńskiej powinny mieć swój pomnik w Warszawie. Jest taka wola społeczna i taka potrzeba. Ten pomnik powinien był stanąć już dawno temu i jest czymś zawstydzającym, że dotychczas tak się nie stało. Jedną z przyczyn tego opóźnienia jest spór o jego umiejscowienie i wymowę. Jest rzeczą bardzo ważną, aby pomnik ten w najmniejszym nawet stopniu nie sugerował kłamstwa smoleńskiego, które z takim uporem krzewi PiS i na którym z całą premedytacją buduje swoje polityczne poparcie. Najprawdopodobniej obawa przed tym kłamliwym przekazem jest jedną z przyczyn odwlekania sprawy pomnika. Dziś możemy przypuszczać, a nawet mieć pewność, że pomnik powstanie niedługo, lecz nie będzie odzwierciedlał swą wymową naszej wiedzy (potwierdzonej autorytetem prokuratury i komisji badania wypadków lotniczych) o katastrofie smoleńskiej, lecz nada jej wymiary heroiczne i męczeńskie, których w najmniejszym nawet stopniu nie miała. Kaczyński zapowiedział postawienie wielu takich pomników w całym kraju i trzeba mu wierzyć.
W tym samym przemówieniu Jarosław Kaczyński zapowiedział też wystawienie pomnika swemu bratu:
Pomnik Lecha Kaczyńskiego tutaj stanie, bo był wielkim prezydentem.
Pomnik ten ma zostać wystawiony na Krakowskim Przedmieściu, obok Pałacu Prezydenckiego. Otóż ten pomnik nie powinien stanąć ani tam, ani nigdzie indziej. Nie chodzi przy tym o brak miejsca i niekomponowanie się takiego pomnika z historyczną, zabytkową zabudową Krakowskiego Przedmieścia. Te względy są drugorzędne i można je uznać za wybieg. Powodem, dla którego w pobliżu Pałacu nie powinien stanąć ani ten, ani żaden inny pomnik prezydenta RP, jest szacunek dla demokracji.
Obecność pomnika polityka prawicy na tle Pałacu symbolicznie naznaczałaby to miejsce jako w szczególny sposób przynależne tej właśnie ideologii politycznej i związanej z nią partii. Prezydent wybierany jest w wyborach powszechnych – trwałe powiązanie urzędu prezydenta z symboliką i wizerunkami charakterystycznymi dla jednego ze stronnictw narusza zasadę równości szans w walce politycznej i bezstronności państwa w kontekście wyborów. Urząd prezydenta powinien być zaopatrzony w przewidziane konstytucją oznaczenia i dystynkcje państwa, a nie wizerunki polityków i symbolikę mogącą podważać neutralność światopoglądową i religijną państwa.
Pomnik Lecha Kaczyńskiego nie powinien powstać w ogóle. Cieszę się, że Jarosław Kaczyński nie zasugerował, iż powodem postawienia pomnika jego bratu mogłaby być jego śmierć w katastrofie smoleńskiej. Słusznie – śmierć w wypadku nie jest tytułem do żadnej chwały. Jeśli na pomnik w Warszawie zasługuje Bronisław Geremek, który również zginął w wypadku, to nie dlatego, że miał wypadek, lecz z powodu swych zasług dla Polski – z pewnością nieporównanie większych niż zasługi Lecha Kaczyńskiego.
O pomniku dla Geremka jednakże nikt nie myśli – uważamy bowiem jego zasługi za wielkie, choć może na pomnik jeszcze niedostateczne. Podobnie z Jackiem Kuroniem. Lech Kaczyński zapewne uśmiałby się z porównania jego zasług z zasługami Kuronia. A przecież Kuroń żadnego poważnego pomnika nie ma. Nie upominamy się o niego, bo przypuszczamy, że byłoby mu nie w smak patrzeć na Warszawę z dumnego cokołu.
Lechowi Kaczyńskiemu też byłoby nie w smak, gdyż był człowiekiem dość skromnym. Robienie z niego męczennika i bohatera przez brata Jarosława zapewne by go żenowało. I słusznie. Lech Kaczyński nie był żadnym mężem stanu ani tym bardziej „wielkim prezydentem”. Był prezydentem mało popularnym, miernym i całkowicie niesamodzielnym względem własnego brata. Cóż takiego było w jego prezydenturze? Do historii przejdą zapewne słowa: „Panie prezesie, melduję wykonanie zadania”. Niektórzy miłośnicy szczegółów będą się spierać, czy szczególna przyjaźń w Saakaschwilim i pamiętny wyjazd do Tbilisi miały sens. O Możejki już nikt spierać się nie będzie – to była katastrofa finansowa. Podobnie nikt nie będzie kwestionował faktu, że pod koniec kadencji miał marne jak na prezydenta trzydziestoparoprocentowe poparcie i doprawdy niewielkie szanse na reelekcję.
Lech Kaczyński z pewnością nie był dobrym prezydentem ani niczym specjalnie się nie zasłużył. Nie miał po temu zresztą specjalnie okazji, bo wszystko, co ważne i historyczne, wydarzyło się wcześniej – za prezydentury Lecha Wałęsy i Aleksandra Kwaśniewskiego. Kaczyński był prezydentem słabym i niesamodzielnym. Można by jednak go nawet na swój sposób cenić jako dobrego patriotę, gdyby nie fakt, że dopuścił się czynu, który naraził Polskę na śmieszność, mianując swego brata bliźniaka premierem. Sam Jarosław Kaczyński (zanim został premierem) określił taką ewentualność mianem przesady. Lepsze byłoby wszak słowo „żenada”. Ostentacja tego nepotyzmu i naruszenie zasad relacji między urzędami premiera i prezydenta sytuowały się w tym przypadku poza granicami oddzielającymi rzeczywistość od groteski.
Przyznam się bez bicia, że pomimo całej politycznej słabości i oportunizmu Lecha Kaczyńskiego – lubiłem go. Wielu Polaków go lubiło, nie popierając go jako polityka. Do dziś tak jest – Lech nadal jest tym „dobrym bratem”. Zły brat chce uczynić krzywdę temu dobremu, stawiając mu nienależne pomniki. Żadna akcja propagandowa zmierzająca do uczynienia z Lecha Kaczyńskiego bohatera narodowego nie może się powieść. Wielkim człowiekiem w pamięci narodu pozostanie Lech Wałęsa i to jego pomnik będzie funkcjonował w konstelacji symboli państwowości i pamięci historycznej.
Pomnik Lecha Kaczyńskiego, który na pewno powstanie, będzie za kilkanaście lat po prostu pomnikiem starszego pana. Szkoda trochę, że Jarosław Kaczyński w imię swoich obsesji i urazów postanowił kopać się z koniem Wałęsą i wciąga do tej kopaniny swojego brata.