„Gazeta Polska” vs. Jugendamt, czyli jak wytrzeć gębę Żydem

Media niepokorne przekraczają kolejne granice. Byleby prześcignąć świeckie tabloidy w kategorii „uprzedzenia”, „fobie” i „manipulacje”. Za każdą cenę – choćby i profanacji pamięci Holokaustu.

Wprawdzie „Gazeta Polska Codziennie” zgodnie ze swą nazwą codziennie publikuje – niestety, po polsku – teksty niemające nic wspólnego z warsztatem dziennikarskim i zwykłą ludzką uczciwością, wobec czego nie zasługuje nawet na monitoring i komentowanie, niemniej gdy standardowy artykuł opluwający państwo niemieckie (co samo w sobie stanowi prostą kontynuację propagandy czasów PRL i daje się jeszcze jakoś zrozumieć w kontekście wojny i powojnia), ilustrowany jest zdjęciem z Auschwitz, ktoś powinien wstać i powiedzieć: tu, synu, jest granica, której przekroczyć ci nie wolno. Chyba padło na mnie.

Zobaczcie najpierw okładkę wydania z piątku, 19 sierpnia:gazeta polskaAutorze materiału z „Gazety Polskiej” i ty, ilustratorze oraz wydawco, wiedzcie, że sprofanowane przez Was zdjęcie, użyte jako ilustracja rzekomo zbrodniczej działalności współczesnego niemieckiego urzędu, który tymczasowo odebrał noworodka polskiej matce, zrobili radzieccy wyzwoliciele obozu w Auschwitz 27 stycznia 1945 r.

Na zdjęciu tym akurat polskich dzieci prawdopodobnie nie ma (narodowość, jak się zdaje, miała dla Was znaczenie…). Są na nim między innymi Paula, Miriam, Gabor i Eva – czworo spośród tysiąca dzieci Auschwitz, które przetrwały. Mieli wyjątkowe szczęście, bo ok. 230 tys. ich rówieśników, żydowskich dzieci z całej Europy (w tym dziesiątki tysięcy, tak, tak, polskich dzieci, małych polskich Jidełe), a ponadto kilka tysięcy dzieci narodowości romskiej, polskiej i innych Auschwitz nie przeżyło.

Na zdjęciu poniżej pani Paula, pani Miriam, pan Gabor i pani Eva pokazują siebie na „waszej okładce”. Czy starczy Wam honoru i odwagi, aby ich teraz przeprosić? Stawiam dolary przeciwko orzechom, że nie.dzieciA teraz o sprawie odebrania dzieci polskiej matce. Być może niemieccy urzędnicy odebrali ze szpitala w Esslingen polskiego noworodka celem uśmiercenia go w obozie koncentracyjnym bądź też celem germanizacji i włączenia do zdrowych rasowo zasobów Republiki Federalnej, jakkolwiek jest to wariant mało prawdopodobny. Bardziej prawdopodobne jest, że wykazali się nadgorliwością, która zostanie za kilka dni skorygowana przez sąd.

Jeszcze bardziej prawdopodobne jest, że postąpili rutynowo i zgodnie z prawem, bo skuteczne zaskarżenia interwencyjnego tymczasowego objęcia dziecka opieką (czyli „odebrania”) są w Niemczech dość rzadkie. Sądowa kontrola procedur administracyjnych, wszczynanych na zlecenie policji, kuratorów czy samych nieletnich zaczyna się już następnego dnia i jest bardzo skrupulatna. Za kilka dni rozprawa w sprawie polskiego maleństwa, więc zapewne dowiemy się czegoś więcej.

A polski konsul, niechaj idzie na tę rozprawę, jak pewnie nieraz mu się to zdarza. Polskich konsulów w Niemczech wszak nie brakuje. Od tego właśnie są. Przypuszczam, że jak w większości przypadków tego rodzaju – sąd uzna, że urzędy działały prawidłowo, jakkolwiek zmiana sytuacji rodziców oraz złożone przez nich deklaracje sprawią, że dziecko do nich wkrótce powróci. Otrzyma też zapewne polskie obywatelstwo, a niemiecki paszport, który w wyniku całej tej sprawy podobno dostało, z pewnością wart będzie zatrzymania w szufladzie.

W Niemczech interwencyjnie odbiera się rodzicom bądź opiekunom blisko 50 tys. dzieci rocznie, tj. mniej więcej co pięćsetne dziecko. W tej liczbie jest kilkaset dzieci mających oboje rodziców Polaków bądź jedno z rodziców polskiej narodowości. Polaków jest bowiem w Niemczech, jak wiemy, bardzo wielu. Sensacji w tych zatrzymaniach żadnej nie ma, bo niemieckie prawo chroni w ten sam, bardzo surowy sposób, prawa wszystkich dzieci, niezależnie od ich pochodzenia. Z pewnością zdarza się, że jakieś niemieckie, tureckie czy polskie dziecko trafia do pogotowia opiekuńczego niepotrzebnie. Gdy tak się zdarzy, trzeba trąbić o tym na wszystkie strony, żeby takie przypadki były jak najrzadsze.

Polskie prawo chroniące dzieci oraz cały nasz system położnictwa, kuratoriów, pomocy socjalnej, domów dziecka i sądów rodzinnych czuwających nad tą niełatwą materią nie różni się bardzo od systemu niemieckiego. W Polsce też odbiera się dzieci rodzicom, a przed sądami toczą się setki procesów o przywrócenie odebranej bądź ograniczonej władzy rodzicielskiej. Choć nie dotarłem do statystyk, jestem pewien, że pomimo zbliżonych regulacji (zwłaszcza od kiedy zakazano w Polsce bicia dzieci) w naszym kraju dochodzi do przymusowego przejęcia opieki nad dzieckiem znacznie rzadziej niż w Niemczech i w innych krajach zachodniej Europy.

Nasi kuratorzy są bardziej wyrozumiali i tolerancyjni, podobnie jak nasze sądy. W Niemczech nieraz wystarczy uderzyć dziecko w miejscu publicznym, żeby rozpoczęły się poważane kłopoty z prawem. Nie ma też mowy o wychowywaniu dzieci w ciasnej zagrzybionej izbie ani tolerowaniu przez władze niedożywienia dzieci, zwłaszcza gdy towarzyszy temu nadużywanie alkoholu przez rodziców. Standardy są tam inne. Czy to dobrze, czy źle, niechaj dyskutują specjaliści.