My, naród…

Pozwólcie, że pochwalę się przed Wami swoją nowo wydaną książką „Pochwała litości. Rzecz o wspólnocie”. Tytułowa „litość” nie ma wiele wspólnego ze współczuciem – to „zwartość”, „spójność” zbiorowości ludzkiej, której poszukuję pod wieloma warstwami wspólnotowych tożsamości. Jedną z nich jest wspólnota narodowa.

Przeczytajcie, proszę, fragment mojej książki, traktujący właśnie o narodzie. Jeśli się Wam spodoba, to może kupicie i przeczytacie całą książkę? Będę szczególnie rad, gdy wśród czytelników mojego bloga znajdą się tacy, którzy gotowi byliby zostać również czytelnikami moich książek. A ci, którzy już nimi są, niech będą niniejszym pochwaleni.

Książka wygląda tak i można kupić ją w każdej porządnej księgarni naukowej oraz, rzecz jasna, przez internet:pochwala-litoscibig737878Narody są różne. Są te wielkie, czerpiące dumę i chwałę z imperialnej przeszłości (a nawet teraźniejszości), i te małe, zmuszone zadowolić się chwałą męczeńską i mesjańską. Są narracje narodowe pełne urazy i kompleksów oraz narracje przepojone łagodną wyniosłością, jaką daje potęga.

Każdy naród odtwarza na wyższym poziomie symboliczną i funkcjonalną spójność plemienną, dochodząc w pewnym momencie do aspiracji ściśle politycznych, wyrażających się w roszczeniu do posiadania własnej, odrębnej państwowości narodowej. Podobnie jak plemię, naród potrzebuje mitu założycielskiego. Zwykle opowiada on o narodzinach postaci „ojca narodu” i zaistnieniu wielkich atrybutów narodowości, takich jak własna wiara, własne królestwo, własny język literacki, względnie „nowa republika”, wyzwolona od hegemonii zamorskiej metropolii. Mitem założycielskim może być opowieść świętej księgi o „ludzie bożym”, o chrzcie księcia lub o twórcach konstytucji gwarantującej prawa i wolności obywatelskie. Niezwykła różnorodność narodotwórczej mitologii wskazuje na pojemność pojęcia narodu, a więc i rozmaitość sposobów, na jakie tak rozległa i wielowarstwowa społeczność nieznających się osobiście i nieraz bardzo daleko od siebie mieszkających osób i rodzin staje się i jest narodem. Innymi słowy, być narodem znaczy różne rzeczy w odniesieniu do różnych nacji. To zróżnicowanie genealogicznego i mitograficznego podłoża świadomości narodowej dodatkowo komplikuje relacje między narodami, i tak już narażone z natury rzeczy na spory terytorialne i kryzysy wynikające z rażąco przeciwstawnych sobie po obu stronach granicy narracji historycznych. Co gorsza, ewolucja idei narodowej każdego z narodów przynosi nowe, pomniejsze przełomy, w których naród rodzi się niejako na nowo, w nowym kształcie. I tak na przykład Francuzi odrodzili się jako naród obywatelski i republikański w wyniku Rewolucji. Anglicy – budując monarchię konstytucyjną, Rosjanie – tworząc nowożytne imperium, Turcy – republikę świecką w XX wieku. I tak dalej. Mnożenie owych symbolicznych aktów założycielskich powoduje, że część społeczeństw nie nadąża, pozostając na wcześniejszym etapie świadomości narodowej niż warstwy bardziej wykształcone. I tak w wielu krajach Europy część społeczeństwa doświadcza tożsamości narodowej w oparciu o instrumentarium wyobraźni romantycznej, a inna część – w oparciu o ideę obywatelską i tradycje demokratyczne. Wszyscy wiemy, do jakich konfliktów to prowadzi. I bynajmniej Polska nie jest pod tym względem przykładem szczególnie wyrazistym, bo konflikty na tle niespójnych ze sobą i konkurencyjnych narracji patriotycznych znacznie silniejsze były choćby we Francji, Hiszpanii czy we Włoszech.

Mimo całej rozmaitości form narodowych, pewne elementy świadomości narodowej są powszechne. Atrybutem narodu jest przede wszystkim poczucie odrębności i autonomii. Swoistość i swojskość, w powiązaniu z poczuciem prawa do samorządu na pewnym terytorium (bądź wręcz niepodległej państwowości) stanowi łącznie coś, co narody same określają mianem dumy, dumy narodowej. Właśnie wokół tego uczucia dumy oraz jej personifikacji w postaciach bohaterów narodowych, toczy się życie narodowe. Praktykowanie dumy na różne sposoby i w różnych obszarach nazywa się patriotyzmem. Słowo to odnosi się jednakże nie wprost do narodu, lecz do ojczyzny. Nigdy jeszcze narody nie stały się tak zwarte, aby postawę samoafirmacji nazwać od słowa „naród”, czyli nacjonalizmem. Nacjonalizm czy „idea narodowa” w każdym narodzie występuje jako niezbędny może, lecz jednocześnie specyficzny, bo radyklany składnik świadomości narodowej. Negatywny, antagonistyczny potencjał idei narodu jest odczuwany zbyt silnie i zbyt powszechnie, aby narracja o narodzie, zwłaszcza narracja wojownicza i patetyczna, mogła przeważyć nad łagodniejszą i sentymentalną narracją o ojczyźnie. Pojęcie ojczyzny ma w swej ukrytej konkurencji z „narodem” zwłaszcza tę przewagę, że odwołuje się pośrednio również do warstw chłopskich, „dziedziczących ojcowiznę”, a świadomość narodową przyjmujących w ostatniej kolejności, po szlachcie i mieszczaństwie. Ojczyzna jest tym samym ontogenetycznie starsza niż naród, a w konsekwencji bardziej dostojna. To naród składa się z „dzieci ojczyzny”, raczej niźliby ojczyzna miała być „własnością narodu”. Personifikacja ojczyzny, jak francuska Marianna, stoi ponad figurami bohaterów narodowych. Jej rolą jest legitymizować rewolucję i republikę w imieniu ojczyzny, a więc wszystkich pokoleń Francji, a nie tylko reprezentować wolę narodu tu i teraz.

Biorąc to wszystko pod uwagę, można określić naród jako wspólnotę abstrakcyjną, symboliczną i aspirującą do instytucjonalizacji. Tym samym naród jest samotwórczy – nigdy nie jest dany i skończony, lecz wciąż tworzy się w żywym procesie symbolicznym i politycznym. Czy wobec tego powstająca w oparciu o narodotwórczą pracę pisarzy i polityków tożsamość narodowa jest negatywna, czy pozytywna? Jest i taka, i taka. Plemienny fundament wspólnoty narodowej jest czynnikiem pozytywnym, substancjalnym. Jednakże żywioł czysto polityczny, związany z budowaniem prawno-instytucjonalnej sfery publicznej narodu, ma charakter negatywny – będąc odpowiedzią na konieczności wynikające z potrzeb, zagrożeń, interesów. Jednakże uzyskując świadomość swych interesów i odrębności substancjalna wspólnota odkrywa antagonizmy z innymi, sąsiedzkimi wspólnotami. Definiując te antagonizmy politycznie, wchłania w swe prostoduszne poczucie swojskości element negatywny. Z drugiej strony, polityka narodowa usiłuje czerpać z substancjalności narodu czynnik pozytywny dla samej siebie, nadając codziennym zmaganiom wewnętrznym i międzynarodowym charakterystyczną powagę, która tak wyraźnie wybrzmiewa w określeniu „mąż stanu”.

Naród istnieje zawsze jako idea, ideał i projekt, żywiąc się własnym wzrastaniem, czyli emancypacją mas, ulegających unarodowieniu i przekształcających się we wspólnotę republikańską. Proces narodotwórczy, z którego konserwatyzm republikański czerpie swój patos i wzniosłość, jednoczy pokolenia „walczące o wolność” z niezliczonymi pokoleniami chwały i ucisku, sięgając wstecz aż po horyzont pradziejów. Ta milcząca, warstwowa wspólnota zmarłych i żywych, świadomych współczesnych z nieświadomymi narodowo, aczkolwiek szacownymi przodkami, jest wyobrażeniem dlatego tak uwodzicielskim i kulturowo nośnym, że obecna jest w nim prawda tego, co archaiczne i niewysłowione, a jednocześnie prawda ta zdaje się harmonizować z prawdą oświeconej świadomości, pragnącej odtworzyć wspólnotę poprzez słowo samowiedzy; słowo zawsze wzniosłe i archaizowane, niemniej jednak nasze własne, oświecone. Paradoksalnym terminem nowoczesnej myśli, która neguje własną nowoczesność, oddając się temu, co bezpośrednio było sobą i w tym byciu sobą było czyste, doskonałe, jest „tradycja”. Cała bezsilność wspólnoty logicznej, czyli wyobrażonej przez słowo, „umówionej na wspólnotę” poprzez ustanawiającą ją narrację, ujawnia się w tym słowie. Nowoczesne społeczności, rojące sobie, aby być czymś więcej niż grupami interesów, współżyjącymi ze sobą poprzez splot potrzeb, umów i okoliczności, zaklinają własną archaiczność tym magicznym, legitymizującym słowem. Słowem, przed którym wszystko musi ustąpić i któremu musimy zawierzyć, jeśli nie chcemy okazać się zdrajcami i wyrzutkami. W ten sposób patos narodu grzęźnie w moralnym szantażu, odbijającym bezsilność nowoczesnej świadomości, pragnącej pojednać się ze swą „przednowoczesną” macierzą. Gdy jednak proces emancypacji narodowej się kończy, a sprzeczność „kultywowania tradycji” jako drogi do przeszłości, a jednocześnie przegrody, która oddziela nas od jej niewinnej bezpośredniości, zostanie społecznie ujawniona w postaci widocznej dla wszystkich, żenującej propagandowej drętwoty, idea narodowa ulega wyczerpaniu, wyradzając się w odpychającą, podszytą resentymentem propagandę. W jej miejsce na czoło wysuwa się wtenczas idea konstytucyjnej wspólnoty politycznej, która jednakże nie jest w stanie związać ze sobą wystarczająco wiele wyobrażeń i emocji, aby kiedykolwiek pośród mas „obywatelstwem” zastąpić „narodowość”. Nie udaje się to nawet w krajach, których narody od początku kształtowały się jako narody polityczne, czyli obywatelskie. Skoro narodotwórcze procesy emancypacyjne są już na wyczerpaniu, a „nieuświadomionych narodowo” próżno już szukać, nieuchronnie zmierzamy w stronę świata bez narodów. Niestety, ofiarą starzenia się narodów pada również sprzężona z ideą narodową idea demokratycznej wspólnoty politycznej. Oto pułapka, w której znaleźliśmy się dzisiaj. Ostatni wielki obrońca dziedzictwa oświecenia, Jürgen Habermas, żywi jeszcze nadzieję na pogodzenie kantowskiego ideału wiecznego pokoju między narodami z demokracją osadzoną w państwie narodowym – pod warunkiem umiędzynarodowienia procedur demokratycznych, rozumianych jako praktyka wolnych jednostek, umocowanych w swych prawach poprzez konstytucje swoich krajów, nadal będących politycznymi wspólnotami narodów – państwami narodowymi. Przeszkodą, którą trzeba by najpierw usunąć, jest błąd intelektualny opinii publicznej, polegający na myleniu suwerenności narodowej z suwerennością państwową. Niestety, usuwanie błędów myślowych nigdy nie było skutecznym sposobem odwracania historycznych tendencji. Gdy wyczerpuje się paliwo w silnikach narodów, pojmujących swój wewnętrzny demokratyzm jako aspekt własnego narodowego dziedzictwa, tenże demokratyzm nieuchronnie staje się zagrożony. Międzynarodowe społeczeństwo obywatelskie – ani europejskie, ani tym bardziej transatlantyckie – nie zdążyło się ukształtować, gdy tymczasem wyjałowiła się gleba, na której mogłoby wyrosnąć.