Urodziny Chajzera
I znowu w naszym życiu społecznym mamy ciekawy etycznie casus, który niełatwo skomentować. Oto dziennikarz Filip Chajzer dowiedział się z Facebooka, że pewna 12-letnia dziewczynka, Oliwia, cierpiąca na zespół Aspergera, czyli odmianę autyzmu, zaprosiła na urodziny do specjalnego lokalu dla dzieci kolegów z klasy, po czym okazało się, że przyszła tylko jedna koleżanka. Takie rzeczy się zdarzają. Nie pierwsze zawiedzione, upokorzone dziecko i nie ostatnie. Sam odczuwam smutek i współczucie dla takiego dziecka, zwłaszcza chorego. Chajzer miał w sobie jednak nie tylko współczucie, lecz również energię do działania – urządził dziewczynce urodziny, na które przyszło kilkaset nieznajomych osób. Impreza była udana. Kilka milionów ludzi dowiedziało się o tym, tak jak co dzień dowiaduje się o różnych mniej czy bardziej doniosłych wydarzeniach. Etyk zaś zostaje z ciekawym przypadkiem do przemyślenia. Jak zwykle nie ma lekko.
Zacznę od zawężenia kontekstu. Nie sądzę, aby istotne były w tej sprawie motywy redaktora Chajzera. Jeśli była wśród nich chęć zwrócenia uwagi na swoją osobę, to wcale nie znaczy, że generalnie jego intencje i uczucia były nieszczere. Motywy postępowania zwykle są złożone i mieszane. Udział motywów bardziej egoistycznych, obok tych bardziej szlachetnych, wcale nie kompromituje podmiotu działającego ani nie umniejsza jego ewentualnej zasługi. Wspominam o tym, bo często się o tym zapomina. Chajzer jest OK i tyle o nim.
Dla zrozumienia etycznego sensu tego wydarzenia trzeba raczej przyjrzeć się motywacjom, uczuciom i przekonaniom etycznym jego licznych aktorów, czyli tłumu uczestników urodzin Oliwii. Zwykle nie chodzimy na urodziny nieznanych osób, a zwłaszcza dorośli nie odwiedzają nieznanych sobie dzieci. Setki osób zachowały się nietypowo, aby coś zademonstrować. Z pewnością powodowało nimi współczucie, zwane czasami empatią. Używamy tego słowa, gdyż w moralności współczesnej współczucie oraz jego nieco wyższościowa postać, jaką jest litość, ma złą sławę. Uważamy, niesłusznie chyba, że współczucie jest czymś poniżającym i protekcjonalnym. Szukamy pewniejszej niż ono podstawy dla dobrego działania. Zastępujemy je na przykład poczuciem sprawiedliwości – jeśli szykujemy podjazd dla wózków do drzwi budynku, to dlatego, że inwalidom się to od nas należy. Ponadto próbujemy zainstalować w naszym życiu społecznym nową kategorię moralną, mianowicie solidarność. Ma ona pewne cechy współczucia (ale niejako egalitarnego, bez motywu protekcjonalności), generalnie opierając się jednakże na poczuciu sprawiedliwości. Można sądzić, że goście Oliwii i p. Chajzera kierowali się właśnie solidarnością. A przynajmniej tak chcieliby o sobie myśleć. Nie rozmawiałem z nimi, lecz znając panujące stosunki, mogę przypuszczać, że protestowaliby, gdyby przypisywać im motyw współczucia dla chorego i skrzywdzonego dziecka.
Niestety, sprawa nie jest taka jednoznaczna. Odruch współczucia jest prosty i nie wymaga dalszych wyjaśnień. Działanie ze współczucia jest prywatne i osobiste. Po prostu – zrobiło mi się żal dziewczynki i postanowiłem zrobić jej przyjemność, aby otrzeć jej łzy. Przy okazji zabrałem swoje dzieci, żeby dać im przykład, iż trzeba być wrażliwym i dobrym. Dlaczego akurat w tej sytuacji, podczas gdy w szpitalach leży mnóstwo bardziej pokrzywdzonych dzieci? Bo tak. Odruch współczucia się nie tłumaczy. Jest po prostu aktem miłości, która albo jest, albo jej nie ma. Nie ma obowiązku kochać.
Co innego owa słynna solidarność. Jej demonstrowanie, jak to miało miejsce w przypadku akcji Chajzera, jest aktem publicznym, dokonywanym w imię wartości wspólnotowego życia i – cóż, nie da się tego uniknąć – przeciwko komuś. Solidaryzując się społecznie z kimś skrzywdzonym i biorąc udział w publicznym wydarzeniu, kogoś wspieramy i przeciwko komuś protestujemy. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, aby urodziny Oliwii były solidarnościową akcją protestacyjną wymierzoną w tych, którzy ją skrzywdzili. O kogo mogłoby tu bowiem chodzić? No, chyba tylko o te dzieci, które zignorowały zaproszenie na urodziny Oliwii bądź też o ich rodziców. Nie wiem, dlaczego tak się zachowali – może i mieli swoje powody. Z pewnością brak nam wystarczających przesłanek, aby ich aktywnie, demonstracyjnie potępiać.
Tak więc chyba jednak chodzi o to niechciane, wypierane współczucie. Wyrzucane drzwiami, wracające oknem. Owszem, całe to wydarzenie było też jeszcze jedną imprezą skrzykniętą na FB. Niektórym niewiele trzeba, żeby pojawić się na imprezie. Ale tzw. fun zapewne nie jest tu jednak motywem naczelnym. Co najwyżej przydaje całej akcji flow, by już pozostać przy tej anglicystycznej manierze.
Urodziny Oliwii były demonstracją niechcianego, wstydliwego, zaprzeczanego współczucia. Nie godzimy się na krzywdę dziecka, bo wszyscy nosimy w sobie małą mumię skrzywdzonego dziecka, którym każda i każdy z nas był. Bo dzieci są delikatne i samo życie je krzywdzi. Dzieciństwo nas boli i boli nas również wtedy, gdy cudze dziecko cierpi. Bo niewinność dziecięctwa, tak jak niewinność zwierzęcia, jest czymś uniwersalnym. W naszych czasach dręczony pies i skrzywdzone dziecko są najsilniejszymi bodźcami wyzwalającymi uczucia moralne. A ściśle biorąc, jedno z nich – współczucie. Kiedyś było go w świecie społecznym jak na lekarstwo. Za to dobrze się miały poczucie dumy oraz miłość do przełożonych, skutkująca lojalnością i wiernością. Jeszcze sto lat temu coś podobnego jak urodziny Oliwii byłoby sensacją. Dwieście lat temu – czymś nie do pomyślenia. Ciekawe, co w moralności będzie „modne” za kolejnych sto lat?