Wojna gęśli ze skrzypcami
Bartek Chaciński już wprawdzie posprzątał po Hartmanie, ale wielu ludzi, którzy dyskutują na temat mojego szeroko i głęboko inkryminowanego w sieci felietonu z papierowej POLITYKI, zatytułowanego „Kultura i demokracja”, nie bardzo go przeczytało, jakoż i inni, którzy by chcieli to uczynić na wieść, że Hartman się elitarnie stroszy i snobuje, bezprzykładną swą ignorancję przy tym objawiając, jak kalesony pod sztuczkowymi spodniami. Felieton jest bowiem dostępny w sieci tylko dla abonentów tygodnika. W celu aby jednakowoż generalnie było wiadomo, o czym się dyskutuje i na czym psy wiesza, postanowiłem w trybie wyjątkowym przytoczyć na swoim blogu obszerne fragmenty swej bulwersującej i skandalicznej filipiki. A redakcji dziękuję za zgodę na ten nietypowy manewr.
Pomijam fragmenty dotyczące II Programu Polskiego Radia, bo to tylko pretekst. Moja teza jest prosta: muzyka klasyczna (i w ogóle kultura wysoka) nie ma już żadnych szans wyrażać swych tradycyjnych pretensji do przewag artystycznych nad kulturą masową i ludową, gdyż demokratyczny egalitaryzm utrwalił normę społeczną nakazującą piętnować wszelki elitaryzm i wywyższanie się. Reakcje folklorystów, muzyków folkowych i dziennikarzy na mój felieton doskonale moją tezę potwierdzają i ilustrują, za co serdecznie dziękuję!
[…] Czyżbyśmy mieli coś przeciwko kulturze ludowej? Ależ skąd! Biedny Polak kulturalny wije się jak piskorz pod ostrzem moralnego szantażu. Kulturę ludową cenimy, a jakże. Iluż to wielkich kompozytorów i literatów z niej czerpało. A „Tańce węgierskie” Brahmsa, a mazurki Chopina, a „Konopielka”, a „Chłopi”? Końca tego nie masz. Tyle że to wszystko przez artystów lepszego sortu przetworzone.
W demokracji jednakże nie wypada odmawiać zwykłemu człowiekowi, w tym również artyście nieprofesjonalnemu, czy jak go tam z uszanowaniem zwać, prawa do istnienia, tworzenia i poważnego traktowania. Czy oznacza to jednak, że musimy jak gdyby nigdy nic wprowadzać zastępy artystów ludowych na inteligencki salon, zapewniając im to samo miejsce w mediach poświęconych kulturze wysokiej, które zajmują będący tam przecież jak gdyby we własnym domu artyści, hmm, nie-ludowi? I czy musimy na siłę uruchamiać ten sam aparat znawstwa i krytyki sztuki, który od dawien dawna stosowany do dzieł wybitnych muzyków albo malarzy, teraz miałby obsługiwać kapele ludowe i wiejskich rzeźbiarzy? […]
Nie ma szans, by melomani chodzący na koncerty do filharmonii włączyli w obręb swoich zainteresowań muzycznych kurpiowską nutę, choćby nawet lubili ludowe przyśpiewki. A zwykle lubią, zwłaszcza góralskie. Demokratyzm jest tu tylko pretekstem do molestowania nas przez władzę, która daje nam poznać, że elitaryzm jej się nie podoba i gotowa jest utrzeć nam nosa. My tę grę rozumiemy, lecz w nią nie gramy. Również nie lubimy elitaryzmu, lecz nie pozwolimy się wychowywać artystycznie pod dyktando żadnej ludomanii – PZPR-owskiej czy PiS-owskiej. Jesteśmy ponad to. A poza tym, pomimo głębokiego egalitaryzmu, zachowujemy odrobinę zdrowego rozsądku.
Kapela ludowa nie umie grać tak jak profesjonalny zespół kameralny czy orkiestra, a repertuar złożony z wiejskich piosenek, jakkolwiek może być piękny i uroczy, ustępuje pod względem złożoności przekazu, artyzmu i wartości estetycznej wielkiej, a nawet średniej tradycji muzyki poważnej. Tak jest i żadna ideologia „propagowania wartości narodowych” nie jest w stanie tego zakłamać. […]
Jednak zanim ostatni snob i wróg ludu, co to całe życie ruszał lewą, sczeźnie zasłuchany w cudzoziemskiej dodekafonii, upuszczając pod szpitalne łóżko Finegannów tren, warto zamyślić się nad demokratyzacją kultury. Mamy bowiem w tej materii sytuację niejasną. Wciąż dominuje model protekcjonalny, będący połączeniem fascynacji tradycjami ludowymi, sentymentalizmu i ludyczności. Obsługuje nas całe spektrum twórców paraludowych – od wyrafinowanego przetwórstwa, jak to uprawiane przez Trebunie-Tutki, kolbergowskiej „archeologii”, dajmy na to Kapeli za Wsi Warszawa, poprzez radośnie egalitarystyczne projekty, w rodzaju Tęgich Chłopów, popowe stylizacje, jak Rokiczanka czy Golec uOrkiestra, aż po bezwzględnie profesjonalne marketingowo postkicze i pseudopastisze, na czele z ociekającym czym się da utworem „My, Słowianie”.
Wszelkiej maści „folki” i „muzyki świata” to z pewnością dobre dzieci demokracji, pragnące przezwyciężyć własne elitarystyczne odchylenia i dławiące w sobie protekcjonalne skłonności. Na końcu wychodzi jednak jakoś nijako, bo zrodzona z najlepszych chęci synteza ludowego z wysokim zawsze daje w końcu coś półinteligencko średniorosłego. Genialność wciąż trzyma się swoich ścieżek, jako i genialności koneserzy. Wielka sztuka pozostaje elitarna. Czy demokracja w sztuce jest zdolna usprawiedliwić tę wielkość i osobność? Czy może uszanować pretensje geniuszu nie tylko do istnienia, lecz również do wyższości i chwały, choćby i pośmiertnej? Obawiam się, że to niemożliwe.
Nikt nie wymyślił jeszcze sposobu na to, jak być szczerym demokratą, acz zachowującym subtelną kulturę, wyrafinowanie i szacunek dla mądrości w życiu publicznym. Demokracja jest ciągle ideałem marzycieli, pięknoduchostwem elit, zapraszających masy, by stratowały szanowne charłactwo jak tabun dzikich koni. Wyczerpała już bowiem swój potencjał umowa społeczna burżuazyjnych elit z masami, zobowiązująca wykształconych do „krzewienia kultury”, a ogół do poszanowania tych wyfraczonych dusz. Wszystko się rozlazło i wymieszało, a niskiego popytu na rzeczy wytworne nie zrekompensuje już renta od niesprawiedliwości społecznej, pozwalająca arystokracji ducha okazywać hojność wielkiej sztuce. Atoli nowych paktów jakoś nie widać.
Komentarze
Nie wiem czy autora dobrze zrozumiałem, ale czy uważa on, że mazurki Chopina to coś półinteligencko-średniorosłego?
Ja uważam, że jest muzyka (i sztuka w ogóle) dobra albo zła. Dotyczy to form klasycznych, awangardowych, jazzu, rocka, ludowizny i wszystkich innych.
Poza tym jest sztuka wyższych lotów i użytkowa. Zawsze tak było. Zawsze byli też geniusze, porządni rzemieślnicy sztuki i chałturnicy.
Opera i operetka była formą pośrednią za elit i ludu. Trochę szkoda, że akurat w polskiej historii sztuki była tak mało obecna.
Kultura nie powinna być dla elit, czy dla ludu. Kultura powinna być wszechstronna, różnorodna i dla wszystkich. Od wyboru do koloru, dla każdego według jego gustu, wykształcenia, potrzeb i preferencji.
Cóż, artysta ludowy tworzy jak UMIE, akademik zaś tworzy jak CHCE.
Moze spor bylby mniej ostry, gdyby odroznic muzyke ludowa od muzyki komercyjnej. Red.Chacinski w dyskusji pod swoja Panu odpowiedzia pisze o innym rozlozeniu akcentow. Muzyka ludowa nie siega poziomem intelektualnym dzielom wielkich kompozytorow ale bywa dla nich zrodlem inspiracji, a i sama w sobie moze sie podobac. Choc na pewno melomanowi nie zastapi Bacha czy Mozarta.
Co do glownej tezy, ze wysokiej kultury nie mozna zdemokratyzowac, pelna zgoda. Nasze mozgi nie sa na wszystko jednakowo wyczulone. I rzeczywiscie smutne jest, ze coraz trudniej o mecenasow dla ambitnych tworcow.
Pisze to sluchajac wlasnie sonat fortepianowych Haydna w boskim wykonaniu Emmanuela Axa. Nigdy dobrowolnie nie slucham muzyki pop (poza, w pewnych okolicznosciach, szlagierami, ktore przeszly probe czasu) i nic nie moge poradzic na moje upodobania.
Wlasciwie to ta niewatpliwa mniejszosc wielkich tworcow, wykonawcow i publicznosci potrafiacej ich docenic, musi dzis dopraszac sie swojego prawa do istnienia. Potrzebne jest przekonywanie publicznosci o uszlachetniajacej dla umyslu ludzkiego roli sztuki. Mysle, ze wielka krzywda jest jej niedostepnosc dla milionow ludzi potencjalnie zdolnych do niej dorosc (co wie kazde dziecko, ktoremu przeczytano „Janka Muzykanta”).
Metallica – Enter Sandman Live Moscow 1991
https://youtu.be/_W7wqQwa-TU
*
Muzyka, jak kazda odmiana Sztuki moze byc zla albo dobra.
Pan Bog, Historia i Inwestorzy to ocenia.
„Moja teza jest prosta: muzyka klasyczna (i w ogóle kultura wysoka) nie ma już żadnych szans wyrażać swych tradycyjnych pretensji do przewag artystycznych nad kulturą masową i ludową, gdyż demokratyczny egalitaryzm utrwalił normę społeczną nakazującą piętnować wszelki elitaryzm i wywyższanie się. ”
Teza jest wyciągnięta z sufitu i fałszywa w efekcie. Muzyka klasyczna, gdzieś tak 100 lat straciła swoją społeczną i kulturową pozycję, co zostało dobitnie utwierdzone na początku lat 50. jazzową modą, a potem, w latach 60. – rockową. Ponadto, to nie „demokratyczny egalitaryzm” stoi za normą społeczną piętnowania elitaryzmu i wywyższania się. Miesza Pan konwencje i trendy społeczne z tym, co się dzieje w sztuce. Przecież to są dwa różne światy. Jedna część artystów zawsze należała i będzie należeć do elity. A druga część – do ludycznej bylejakości.
Hitler też miał swój smak. Lubił jak wiadomo Wagnera a jak coś mu się nie podobało to do gazu ( celowe uproszczenie ).
Polityka dobrej zmiany jak dotąd skutecznie rozwala Polską kulturę: teatr, film etc. polecam wysłuchać głosów prominentnych przedstawicieli tych wolnych zawodów. Totalny system oferuje dysko-polo i Pietrzaka co trudno mi przypasować do skali gęśle /skrzypce. Do muzycznych sukcesów władzy zaliczyć można podobno festiwal w Opolu.
Sam lucyfer z tego co rozumiem ma niewygórowane ambicje w zakresie kultury, podobno ogląda rodeo w telewizji.
I całe szczęście.
adam100
6 stycznia o godz. 12:13
Rozumiem, że za czasów PO rozrywka w TVP była na wysokim poziomie? Właśnie tego typu lamenty tylko ośmieszają przeciwników „dobrej zmiany”. Peło pod batutą Sketino podniesie rangę polskiej kultury, he? A może Polska czarnych, postpetrowych wdów?
Jak Pan wie, Panie Profesorze, nie jestem ani folklorystką, ani muzykiem folkowym, piszę o muzyce w ogóle i przykro mi, ale również muszę stwierdzić, że niepotrzebnie wypowiada się Pan na tematy, o których niewiele Pan wie. Pierwsze z brzegu zdanie, w którym występują konkretne nazwy zespołów, już zawiera parę podstawowych błędów: ani twórczość Trebuniów-Tutków nie jest „wyrafinowanym przetwórstwem”, ani to, co gra Kapela ze Wsi Warszawa, nie jest „kolbergowską archeologią”, ani Tęgie Chłopy to nie „radośnie egalitarystyczny projekt”; co do dwóch pierwszych wymienionych zespołów, można powiedzieć nawet, że jest dokładnie odwrotnie. Zaryzykuję podejrzenie, że nie słuchał Pan żadnego z nich…
Przejdźmy jednak do tezy przez Pana postawionej. Jest ona całkowicie fałszywa, bo wychodzi z fałszywych przesłanek. Mianowicie takich, że muzykę da się ustawić na schodkach: na tym niższym umieścić „ludowizny”, na tym wyższym wysublimowaną muzykę klasyczną. Ale takich schodków nie ma i brak też powodów, by one istniały. Nie istnieją one także dla wielu melomanów, których znam osobiście, a którzy z zainteresowaniem słuchają zarówno folku, jak klasyki. Ja zresztą też. I zapewniam, że akurat przyśpiewki kurpiowskie jako źródła zachwytu i natchnienia chociażby dla Karola Szymanowskiego mogą ciekawić też tych, którzy muzykę Szymanowskiego cenią. To nie wyraz jakiegoś fałszywego egalitaryzmu, o którym Pan pisze, lecz otwartość na różne przejawy sztuki. I życia.
Tak więc – gęśle ze skrzypcami nie wojują, sam pomysł takiej wojny jest śmieszny. Po prostu: i dziś muzyka ludowa bywa inspiracją, choć w inny sposób niż dla Chopina czy Szymanowskiego – w końcu są inne czasy. A ci, którzy się nią inspirują, to nie żadne „dobre dzieci demokracji, pragnące przezwyciężyć własne elitarystyczne odchylenia i dławiące w sobie protekcjonalne skłonności” – dlaczego niby mają przezwyciężać i dławić w sobie coś, czego po prostu nie odczuwają (powiem wprost: co Pan sobie wymyślił)? Znam wielu młodych muzyków, którzy uczyli się w ostatnich dekadach u odchodzących starych muzyków ludowych. Nie z protekcjonalnością, wręcz z fascynacją – by poznać autentyk. A że według Pana „na końcu wychodzi jednak jakoś nijako, bo zrodzona z najlepszych chęci synteza ludowego z wysokim zawsze daje w końcu coś półinteligencko średniorosłego’ – to, proszę wybaczyć, jedynie wyraz Pańskiego osobistego gustu. Tu pozostaje mi powtórzyć pierwsze zdanie snakeinweba, z którym jak w tematyce politycznej się zwykle nie zgadzam, tak tym razem – całkowicie.
kruk
6 stycznia o godz. 2:03
„Haydna w boskim wykonaniu Emmanuela Axa. ”
Jeśli mogę polecić coś z tego okresu to
Marcelle Meyer 7 Sonatas Scarlatti
jest na YouTube
pozdrawiam
@ Rafal Kochan
Po pierwsze nie zgadzam sie, ze muzyka klasyczna stracila swoje kulturowe znaczenie i to juz sto lat temu. Muzyka klasyczna podbila w ostatnich dziesiecioleciach Azje. Wystarczy zobaczyc ile Azjaci maja wybitnych solistow. W swiecie Zachodu tez jeszcze nie mozna glosic jej konca. Jazz nigdy nie wyparl muzyki klasycznej a tylko stal sie rownoleglym zrodlem doznan dla melomanow.
Po drugie uwazam, ze prof.Hartman ma racje wiazac zagrozenia dla wielkiej kultury z demokracja zwracajaca sie dzisiaj przeciw wszelkim elitom. „…niskiego popytu na rzeczy wytworne nie zrekompensuje juz renta od niesprawiedliwosci spolecznej…” – to bardzo smutne ale i prawdziwe twierdzenie. Obserwujac programy roznych kanalow telewizyjnych swiata trudno nie zauwazyc dramatycznie osuwajacy sie ich poziom. Wyglada to tak, ze zamiast szukac rzeczy przekraczajacych wlasne ograniczenia umyslowe, ludzie adoruja miernote, plawia sie w ogladaniu samych siebie w najbardziej banalnych sytuacjach. Czasami przybiera to wrecz forme szerzenia idiotyzmu.
Moze jest to przejaw przejsciowej dekadencji ale mozna tez obawiac sie, ze to zjawisko zagosci na dluzej.
Profesorze kochany, wywołał Pan ważną dyskusję stawiając fałszywą tezę. Popkultura w największym stopniu niszczy muzykę ludową i folk, ginie jazz i ambitna muzyka rozrywkowa. Popkulturowy wąż pożera własny ogon, wydalając disco- polo. Muzyka klasyczna zachowuje autonomię i publiczność. Autentyczna muzyka ludowa jest kompletnie martwa, jako muzyka użytkowa polskiego ludu już nie istnieje. Nie usłyszymy pieśni żniwnych, weselnych, czasami gdzie nie gdzie śpiewają na pogrzebach. Wymarli wiejscy muzykanci nikt na wsi nie tańczy oberków i polek.
Polski folk spacyfikowały zespoły typu Brathanki i Golec, rozpadły się zespoły Kwartet Jorgi, Open Folk. Ludowym centrum handlowym jest dziś Warszawa z wydumaną, całkowicie sztuczną Kapelą ze wsi Warszawa. Muzyka klasyczna ma się na tym tle całkiem dobrze, stosownie do poziomu naszych elit. Gdzie ratunek, tylko w edukacji.
Powiedzmy , że każdy formacja polityczna ma swój muzyczny kołobrzeski festiwal, czyli poziom artystyczny raczej umiarkowany, ale nie o to tutaj chodzi.
Istotne jest morale, etniczne, narodowe, państwowe credo, zwartość światopoglądowo-ideowa, zero wątpliwości poznawczych, bezkompromisowość wobec wewnętrznego i zewnętrznego wroga , odwołanie do podstawowych gatunkowych odruchów itd.
A za to owacje od ludu i ordery od władz.
Nie zamierzalem w to wchodzic bo trudno krytykowac czyjes gusta. Ale wszystko ma swoje granice przeciez, pozwole sobie wiec na kilka slow.
W gruncie rzeczy nie chodzi o to czy muzyka jest ludowa czy klasyczna, najbardziej istotnym w tym wszystkim jest czy jest dobra. Mialem okazje sluchac i tej ludowej najgorszego sortu (najnowszymi przykladami niech beda „Andrzej Duda nam sie udal”, „Alleluja i do przodu”, „Maryja tu, Maryja tam”) i potworne wrecz wykonania klasycznej. Mozna uogolnic, muzyka ludowa zwykle jest prosta lub bardzo prosta podczas gdy muzyka „powazna” /klasyczna jest nudna lub bardzo nudna. I w obu trudno doszukac sie wirtuozerii instrumentalistow, idiotyczne wrecz kanony (pozostalosci wiekow minionych) zakazuja w orkiestrach kameralnych wychodzenia przed szereg nawet najlepszym muzykom, od muzykow nie oczekuje sie umiejetnosci ponad przecietnych. Bardzo podobnie jest z muzyka ludowa, tam tez, sporadycznie tylko, ktos pozwala sobie na popis indywidualny.
Oba typy muzyki staraja sie przerabiac, z roznym skutkiem, muzycy jazzowi, to wlasnie ludzie z najwyzszymi umiejetnosciami instrumentalnymi czy wokalnymi sa w stanie z czegos nudnego zrobic cos wartosciowego. Tylko osoba muzycznie zagubiona i nieporadna moze kwestionowac piekno gleboko ludowej muzyki bluesowej wykonywanej przez takich ludzi jak John Lee Hooker, BB King czy Muddy Waters, lub z jeszcze zyjacych Buddy Guy (i tysiace innych), czy z innego podworka, przecudnych wykonan muzyki Flamenco /muzyki cyganskiej z Wegier czy Rumunii.
To, o czym pisze Chandra Unyńska, to też nie do końca prawda – muzyka ludowa co prawda zanika na wsi, ale rozwija się, i to nieźle (choć niszowo) w mieście. I to właśnie młodzi muzycy z miasta interesują się tą muzyką i z pasją uprawiają – nie z racji jakiejś chłopomanii, ale dlatego, że im się to po prostu podoba.
Ale są i wyjątki od tej reguły:
https://www.youtube.com/watch?v=invgccBsV4c
Akurat to mi się nawinęło, ale dużo tego jest na YouTube. Janusz Prusinowski – ten, co gra na skrzypcach – jest „prawdziwkiem”, urodził się pod Mławą (to miejsce jest już dziś częścią miasta), razem z rodzicami śpiewał pieśni pogrzebowe jak najbardziej. Jest jeszcze w tym środowisku trochę takich „prawdziwków”, jak np. Adam Strug. Oni są trochę kustoszami tego, co minęło, ale w czym dalej jest trans, który potrafi wciągać.
Podła zmiana nie lubi autentyku, honoruje cepelię Mazowsza, a zasłużone Radiowe Centrum Kultury Ludowej jest obecnie raczej w niełasce. W czasach stalinowskich też folk musiał być uładzony. Nobilitacja disco polo to wkład współczesności i osobistego populizmu Jacka Kurskiego.
kruk
6 stycznia o godz. 18:00
Proszę Pana, pisałem o tendencjach globalnych a nie o tym, że w Japonii Chopin czy inny Bach jest wysoko ceniony przez wielu ludzi. Pisałem o tym czym ta muzyka klasyczna była kiedyś, a czym jest teraz i 100 lat temu, gdy ruch awangardowy zmienił postrzeganie sztuki, w tym muzyki, nie mówić o roli artysty w procesie tworzenia i w społeczeństwie. Pisałem o tendencji (auto-)marginalizacji muzyki klasycznej, a nie o tym, że podawane są od czasu do czasu w mainstreamowych mediach ekstatyczne wiadomości na temat np. Konkursu Chopinowskiego.
Dziadostwo w mediach mainstreamowych wcale nie nasiliło się w ostatnich dwu latach tylko trwa od co najmniej kilkunastu, jeśli nie ponad 20. I nie mówi tego obrońca „dobrej zmiany”, tylko jej przeciwnik.
Rafał KOCHAN
6 stycznia o godz. 14:57
Oj, źleś pan zinterpretował mój komentarz. Wprawdzie przez 8 lat Polki i Polacy …jedli kanapki z kawiorem, ale teraz państwo, rozgrywane przez jednego psychopatę sunie w kierunku faszyzmu. Lament ? Zapewniam że to ostatnie słowo które mi przychodzi na myśl. PiS demoluje Polskę i to boli. Świetnie pamiętam wszy komunistyczne ale wtedy była Rosja i Stalin więc jakieś alibi było dla zdrajców i kolaborantów bo idioci nie mają żadnego wytłumaczenia.
Teza tekstu Profesora Hartmana ( według Profesora) brzmi : „…muzyka klasyczna (i w ogóle kultura wysoka) nie ma już żadnych szans wyrażać swych tradycyjnych pretensji do przewag artystycznych nad kulturą masową i ludową, gdyż demokratyczny egalitaryzm utrwalił normę społeczną nakazującą piętnować wszelki elitaryzm i wywyższanie się…”
.
Kilka zdań w kontekście boju chyba już ostatecznego muzyki klasycznej i muzyki masowej. Muzyka masowa to raczej coś innego aniżeli muzyka ludowa, chociaż ta ostatnia może również „zasłużyć” na miano masowej
A może profesor uznał, że te dwa światy, które zawsze niewątpliwe istniały po prostu zamienią się rolami.
Zenek Martyniuk i tego typu artyści (dla mnie to oni stanowią jądro, żeby nie powiedzieć szpik tzw. kultury masowej) którzy do tej pory na scenach i estradach miast średniej wielkości uzewnętrzniali swego artystycznego ducha i „muzyczne emploi”, i którzy mieli swoje liczne (nawet bardzo liczne ) wysmakowane w tej ofercie audytorium „tworzyli” w przeświadczeniu, że są 2 światy, rożne światy projektów artystycznych i oni będą udzielać się w tym mniej ambitnym i za ten swój wybór laurów z pewnością nie nabędą.
Jest, a może był jakiś ogólnie zaakceptowany estetyczny paradygmat który określał komu pisane skrzypiące deski tancbud i litościwy uśmiech pobłażania kreatorów publicznego dyskursu w tej akurat branży, a po występach jakaś kasa i dalej w trasę, a komu pisana La Scala, Metropolitan Opera i frenetyczne oklaski, kosze z kwiatów, błyski fleszy, telewizyjne kamery.
I nikt sobie nie robił złudzeń.
Nie mam talentu, daru od Boga i godzę się na los muzycznego komedianta i wszystko co z nim związane. Tak już jest urządzony najlepszy ze światów.
Aż tu przyszła demokracja. Demokracja w swoim ewidentnie szczytowym stadium i role się odwróciły. Owszem jest sztuka, muzyka która będzie oglądana, słuchana zawsze. Może w bardziej kameralnych salach, przy mniejszym audytorium. I będą pełne stadiony, miejskie place, nadmorskie plaże z tymi Martyniukami, Sławomirami, Zdzisławami i ich damami. I do tej pory też tak było.
Tylko teraz te kosze kwiatów, mikrofony i kamery, błyski aparatów, przeniosą się z operowych sal filharmonii do Zakopanego, molo w Sopocie, czy Narodowy…Stadion w Warszawie.
Problem jest chyba w tym, że postrzega się nadal sztukę (rolę sztuki, artystów) w kategoriach tworzonych przez archaiczne , nieużyteczne już modele organizowania społeczeństw. Czyli były społeczeństwa i były elity tych społeczeństw które wyznaczały trendy, wzorce, konwencje i wokół tak tworzonego kulturowego paradygmatu trochę nieśmiało, przepraszając , że oni także by chcieli sobie pośpiewać, pograć na fujareczce gromadził się lud.
A obecnie żyjemy w czasach ( i jest to trend globalny), że standardy, kanony tego co piękne, mądre, prawdziwe,”ponadczasowe” określa „suweren”, czyli lud. I to jego gusta, preferencje , wrażliwość inspirują dzisiejszych „artystów”. Bo owi „artyści” wiedzą, że dla nich władza, jako lubiąca zdanie mas szykuje plemienne wstęgi i ordery. Nie dla jakiegoś tam Piotra Beczały, ale dla idola mas – artysty Martyniuka.
A masy…a z masą przy okazji idzie masa kasy.
Tyle na temat kultury wysokiej i tzw. kultury masowej.
Panie Profesorze, Pana tekst ma dwie wady, których (słusznie zresztą) uczepili się folkowcy. Po pierwsze charakterystyki pewnych muzycznych zjawisk są nietrafne. Na przykład taka, że Kapela ze Wsi Warszawa uprawia kolbergowską archeologię, bo to przecież nieprawda, co Panu wytknięto. Po drugie wiąże Pan nasycanie PR II folkiem z kulturalna inwazją PIS-u. A to też nieprawda, bo proces ów zaczął się przed 2015, a na ile jego wzmożenie można wiązać z nowa władzą, to kwestia dyskusyjna. Folkowcy mogą poczuć się słusznie urażeni Pana diagnozą, bo przecież niekoniecznie sa zwolennikami PIS-u. Pewnie sami radiowcy mogliby się tu wypowiedzieć, ale ze zrozumiałych względów, przez ostrożność, raczej tego nie zrobią.
Natomiast konkluzję, czyli istotę sprawy, uważam za słuszną. Jest coś takiego jak zawarty w ramach demokracji pakt uznający, że pewne zjawiska artystyczne muszą mieć swoje miejsce, nawet jeśli popyt na nie na wolnym rynku nie wystarczyłby do ich przetrwania. To jakby element obcy w ramach demokracji, bo jakby sprawę poddać pod powszechne głosowanie (kartkami do głosowania albo pieniędzmi) to by się okazało, że Kunst der Fuge czy Pierrot Lunaire nie sa takie fajne jak Donatan i Cleo i raczej ich nie potrzebujemy. No i nie ma gwarancji, że ten pakt pozostanie niezagrożony. Ktoś zawsze może rzucić hasło, że takie rzeczy są niepotrzebne.
Nawiasem mówiąc, dlatego jestem podejrzliwy wobec pięknie brzmiącego hasła, że nie ma sztuki wysokiej i niskiej, jest tylko dobra i zła. Prawda jest to o tyle, że zarówno w popie, folku czy techno, jak w symfoniach są rzeczy lepsze i gorsze, a także że granice bywają płynne i kultura wyższa może się z niższą przenikać i nic w tym złego. Ale niestety, by pozostać przy muzyce, percepcja polifonii czy złożonej formy wymaga większych kompetencji (nabytych czy wrodzonych, nieważne) i dlatego bardziej wyrafinowane formy sztuki muszą mieć swoje chronione miejsce, a w tym celu muszą zostać wydzielone, więc także nazwane.
Krzysztof Kwiatkowski
Shakespeare w czasach Shakespeare’a był kulturą popularną tudzież rozrywkową. Kulturą wysoką było wówczas co innego. Ale Hartman nie słyszał, nie? Na Uniwersytecie nie mówili.
@Dorota Szwarcman
Dziękuję Pani za ten głos fachowca (czy jak to dzisiaj jest poprawnie? – fachowczyni? fachowej?). Cieszę się również, że na tym obszarze nasze spojrzenia są dość zgodne.
Co do polityki, to musimy jeszcze trochę nad Panią popracować. Oczywiście w sposób cywilizowany metodami demokratyczno-trollingowymi. Ale z drugiej strony może nie mieszajmy polityki i kultury. Polityka to dzisiaj obszar przeznaczony wyłącznie dla kiboli. No i po części dla ludzi o skłonnościach sadomasochistycznych. Dla obywateli i postaw racjonalnych nie ma tam miejsca.
Zostawmy sobie chociaż parę obszarów neutralnych, oaz, stref azylu, gdzie nie wtranżala się polityka. Ideałem takiego miejsca jest właśnie kultura i sztuka, a wśród nich w szczególności muzyka. Nawet wśród tonów muzycznych mamy cis i fis, ale na szczęście nie wymyślono pis.
Pozdrawiam serdecznie.
Hmm. Ja nie wiem, która muzyka jest dobra, a która zła. Ja odbieram muzykę intuicyjnie, nie mam wykształcenia muzycznego, dzielę ją na tę, którą przyjmuję i na tę, której nie przyjmuję, ale mój spektrum to muzyka „od Sasa do lasa”. Nie znoszę tylko twórczości zwanej disco polo – przyprawia mnie ona o torsje. Niech mi Pan wierzy profesorze – można czuć ciary na plecach słuchając np: Pasji Mateuszowej (bądąc racjonalistą) cały Bach jest genialny, chóru pielgrzymów z Tannhausera, Czarnego Albumu Metallici, Kapeli ze wsi Warszawa, Diany Krall, Casandry Wilson, trąbek Milesa Davisa (Kind of Blue i ścieżka dźwiękowa do filmu Siesta) braci Wyntona i Branforda Marsalisów, Johna Coltrane’a i innych wspaniałych trębaczy. Bohater filmu „Układ” grany przez Kirka Duglas’a mówił: „dziewczynę zawsze bierze ten kto gra na trąbce”. Geniusz wielkich kompozytorów klasycznych polegał też na umiejętności przetworzenia czy też stylizacji ludowej twórczości. Oczywiście, że umiejętności i warsztat ludowych kapel daleki jest od możliwości muzyków kształconych na uczelniach. Ale muzyka ludowa czy to nam się podoba czy nie to są nasze korzenie, w jakiejś mierze mówi ona kim jesteśmy, z czego wyrośliśmy, jaka ta twórczość ludowa jest taka jest, tego już nie zmienimy ale nie wolno nam o niej zapominać. Ale Panie profesorze ma Pan i dużo racji w tej krytyce, radiowa Dwójka nieraz przesadza i to grubo, zwłaszcza w okresach tzw. tradycyjnego wzmożenia religijnego Polaków, wówczas na falach eteru płyną szerokim strumieniem do polskiej inteligencji ludowe zawodzenia o Maryji, Józefie, życiu w grzechu, bożej dziecinie etc. Robię wówczas pstryk. Na koniec czeska folkowa znakomitość Raduza, w utworze „Neni mi lito” (Nie jest mi przykro) zainspirowanym Kwartetem skrzypcowym – drugim, jeśli dobrze pamiętam Janacka, również zainspirowanym ale ludową melodią. https://www.youtube.com/watch?v=TbhAdtpBp84
Na sąsiednim blogu miałem zrobić polemikę, ale ani na muzyce poważnej się zbytnio nie znam, ani na elitach, to wyszła tylko odległa inspiracja, ale zapraszam: https://naukowy.blog.polityka.pl/2018/01/07/muzyka-egalitarna/
Chciałabym nieśmiało zauważyć, że tzw. muzyka poważna, dziś wysoka, kiedyś była po prostu muzyką rozrywkową. Współcześni Bachowi tańczyli do jego menuetów a Strauss był po prostu nadwornym grajkiem na balach. I musiał konkurować z mniej genialnymi, przy czym nie zawsze wygrywał. W przebiegu dziejów twórców było wielu, byli słuchani, kochani i po 90% nie zostało nic. Z nami będzie podobnie. Naród zachwyca się tym, co proste i łatwe w odbiorze (tak jest i było i będzie) a dla potomnych zostanie to, co się obroniło. Co tu dyskutować.
Bardzo dobry tekst. Pan Profesor doskonale wie, o czym pisze i do tego jeszcze ma rację. To nie pierwszy tekst Pana Profesora odnoszący się do muzyki. Pamiętam felieton o wyroku SN z dnia 10.01.2017 roku dotyczącym realizowania basso continuo.
Kultura może i jest dla wszystkich, jednak nie jest dla wszystkich dostępna. Aby korzystać z „kultury wyższej” niezbędne jest stosowne wykształcenie oraz odpowiednie wyrobienie. Zdobycie wykształcenia wymaga sprawności intelektualnej, sporej determinacji, a w dzisiejszych czasach także pieniędzy. Wyrobienie wynika natomiast z bywania. Jak się łatwo domyślić posiadanie tych cech nie jest powszechne i ogranicza się do grupy osób określanych mianem „elita”. Dlatego też nie jest prawdą, jakoby nie było – wbrew twierdzeniu Doroty Szwarcman – wyższych, bądź niższych „schodków”, na których dany rodzaj muzyki można ustawić. Miejsce na schodku zależy od „złożoności przekazu, artyzmu i wartości estetycznej”, jak słusznie pisze Pan Profesor. I prawdą jest także, że zespół ludowy nie będzie grał tak, jak profesjonalna orkiestra. Wspomnianymi „parametrami” różnią się między sobą nie tylko dzieła muzyczne. Stopniem artyzmu i wartością estetyczną różnią się na przykład utwory literackie, jak choćby powieści Tomasza Manna od romansideł dostępnych w kioskach na dworcach kolejowych. I rzecz nie w tym, że dzieła te prezentują takie, czy inne formy, tematy, bądź też są bardziej lub mniej nam współczesne.
Inna sprawa, że felieton wskazuje na alians muzyki pop z muzyką ludową, i to właśnie Autor odnosi do kwestii społecznych. Stylizacje należące do „kultury wyższej” – Brahms, Chopin, Reymont są w tekście wyjęte przed nawias.
Fakt, że polskie filharmonie oferują koncerty muzyki pop najzwyczajniej boli. Pominę kwestię, że coraz liczniejsze polskie festiwale poszerzyły swoją ofertę o wykonawców disco polo. Cóż, może amfiteatry i stadiony nie są świątyniami sztuki, mimo to, zjawisko mocno niepokoi.
Pewien kłopot może sprawiać postawiona w felietonie teza o syntezie ludowego z wysokim. Teza brzmi ogólnie, stąd nieporozumienia i pytania o mazurki Chopina. Moim zdaniem rzeczone mazurki należą do kręgu muzyki „wysokiej” – elitarnej, nie chodzi bowiem o to, skąd twórca czerpie temat, chodzi raczej o mieszanie elementów przesądzających o tym, czy dany rodzaj muzyki jest mniej lub bardziej wartościowy (wyżej wspomniane schodki).
Panie Profesorze, bardzo proszę o wyjaśnienie tego fragmentu:
„Nie ma szans, by melomani chodzący na koncerty do filharmonii włączyli w obręb swoich zainteresowań muzycznych kurpiowską nutę, choćby nawet lubili ludowe przyśpiewki. A zwykle lubią, zwłaszcza góralskie.”
Ja tego kompletnie nie rozumiem. Jeśli chodzę na koncerty do filharmonii, to w obrębie zainteresowań nie mogę mieć kurpiowskiej nuty?
W sensie, jeśli chodzę na koncerty do filharmonii, to nigdy moja noga nie postanie w Progresji?
To na początek. Bo klasyfikacją muzyki na prawdziwą, stylizowaną i udawaną zajęli się profesjonaliści 😛
Panie Profesorze, bardzo proszę o wyjaśnienie tego fragmentu:
„Nie ma szans, by melomani chodzący na koncerty do filharmonii włączyli w obręb swoich zainteresowań muzycznych kurpiowską nutę, choćby nawet lubili ludowe przyśpiewki. A zwykle lubią, zwłaszcza góralskie.”
Ja tego kompletnie nie rozumiem. Jeśli chodzę na koncerty do filharmonii, to w obrębie zainteresowań nie mogę mieć kurpiowskiej nuty?
W sensie, jeśli chodzę na koncerty do filharmonii, to nigdy moja noga nie postanie w Progresji?
To na początek. Bo klasyfikacją muzyki na prawdziwą, stylizowaną i udawaną zajęli się profesjonaliści 😛
„Kapela ludowa nie umie grać tak jak profesjonalny zespół kameralny czy orkiestra…”
Odwrotna relacja jest równie prawdziwa i to kompletnie niczego nie dowodzi. Kierowca TIRa nie pojedzie bolidem F1. Heifetz nie zagra wiejskiego obertasa. Tzn. może i zagra, ale najpewniej z żałosnym skutkiem.
@mr.off
6 stycznia o godz. 4:52
To utwór genialny. Popatrzmy z bliska na pracę w nim perkusji.
http://www.youtube.com/watch?v=bGG-OvilMsM
B L U E S …od Charlie Pattona, Son House, Roberta Johnsona…az po Gary Clarka Jr
muzyka jak najbardziej ludowa, ktorej slucham (a z…przyspiewkami kurpiowskimi czy jakimis innymi mam duze trudnosci)
SON HOUSE, „Death Letter”
https://www.youtube.com/watch?v=NdgrQoZHnNY
Потрясающе! Бесподобно!
…..
@ adam100
Dziekuje. Mam nagranie sonat Scarlattiego w wykonaniu Anthony’ego Newmana z 1989r. Chetnie poszukam interpretacji Marcelle Meyer.
Pytanie
„Nie wiem czy autora dobrze zrozumiałem, ale czy uważa on, że mazurki Chopina to coś półinteligencko-średniorosłego? ”
dowodzi , ze nie i nalezalo by przeczytac ( dotyczy to sila rzeczy tych rowniez ktorzy sie z tym zgadzaja ) tekst prof. Hartmana jeszcze raz najlepiej nie spieszac sie tak jak ja to zrobilem . Przeczytalem dwa razy zdumiony dziwacznymi zarzutami.
Kapela ze Wsi W. to w samej rzeczy archeologia ale co zlego jest tym odkopywaniu z ” dajmy na to ” kurzu a i w samej archeologii ?? Hee? Ja tam bardzo lubie archeologie.
Mozna by to wszystko sprowadzic , dajmy na to do gustu a o tym to .. wiadomo.
te, elita, literki ci się pozajączkowały w dżojsie 😀
@ Dorota Szwarcman
Czy nie dostrzega Pani dysonansu w tezie, że muzyka ludowa zanika na wsi, ale za to całkiem dobrze miewa się w mieście. Powołując się na prawdę, taką bądź owaką, sugeruje Pani, że dziś naturalnym środowiskiem dla muzyki ludowej jest Warszawa, smutny to cud. Nie mam nic przeciwko chłopakom, którzy grają ludowiznę w mieście, ale proszę ważyć proporcje, bo naraża się Pani na śmieszność. Muzyka na wsi pełniła rolę czysto użytkową. Wiązała się z kulturą, która odeszła na naszych oczach i nie powróci już w całym swym bogactwie i samowystarczalnej pełni. Festiwal w Kazimierzu opanowali ,,strażnicy świętego ognia” traktujący m.l. jako martwy depozyt, druga strona medalu to unowocześnianie na siłę, poprzez łączenie z czort wie z czym i dodawanie bitu. Trzeba nam wielkiej pracy edukacyjnej, żeby wyrwać muzykę i taniec z konwencji i syndromu ,,zespołu pieśni i tańca”. Rola Radiowego Centrum Kultury Ludowej jest nie do przecenienia, ale tu trzeba potężnego uderzenia, na które M.K. nie ma pomysłu, siły, pieniędzy, a przede wszystkim chęci.