Reforma nauki – odłóżmy ją o rok!
Wygląda na to, że za kilka dni PiS przegłosuje nową ustawę o szkolnictwie wyższym, do której wprowadzono w ostatniej chwili ok. stu poprawek (o ich treści informuje strona internetowa MNiSW promująca ustawę.
Poprawki ostatniej tury usuwają większość obaw i kontrowersji, jakie wzbudzał pierwotny projekt. Niestety, wszystko to dzieje się w ostatniej chwili, a pośpiech pozwala przypuszczać, że w ustawie będzie wiele niespójności i błędów. W konsekwencji ustawa zapewne będzie musiała być wkrótce poprawiana, a jej niekonsekwencje i niejasności będą do tego czasu amortyzowane ad hoc za pomocą rozporządzeń i zarządzeń ministerialnych.
Tymczasem w uczelniach od września rozpocznie się kryzys organizacyjny – bo chociaż wdrożenie ustawy ma zająć aż trzy lata, z czego pierwszy rok służyć będzie głównie pisaniu nowych statutów uczelni, to tym bardziej nikt nie będzie wiedział, co go czeka. W warunkach niepewności niektóre uczelnie zrobią, co tylko w ich mocy, aby wypełniając w stopniu minimalnym bądź jedynie pozornie i formalnie zalecenia nowej ustawy i rozporządzeń, zachować, ile tylko się da z istniejącego status quo.
Rektorzy i dziekani, nie wiedząc, na czym stoją, okopią się na defensywnych pozycjach i przez cały rok będą unikać poważniejszych decyzji służących nauce i dydaktyce, skupiając się na odgórnie narzuconej reorganizacji i tworzeniu nowych statutów. To nie w porządku, gdy stawia się nas tuż przed wakacjami w obliczu tak wielkich przemian, i to przemian w dużej mierze wciąż nieokreślonych i nieznanych.
Jeśli jednak damy sobie jeszcze jeden rok na dopracowanie projektu, wraz z rozporządzeniami i harmonogramem, to sprawa będzie wyglądać inaczej. Jest szansa, że mając więcej czasu, szerzej i bardziej świadomie zaakceptujemy rzetelny konsensus.
W swym obecnym kształcie ustawa Gowina nie straszy już tak bardzo politycznym nadzorem nad uczelniami za pośrednictwem „rad uczelni”. Będą one miały charakter ciał doradczych, a ich skład będzie zależał od senatów. Również wybory na stanowiska rektorów będą bardziej demokratyczne niż w pierwotnym projekcie. Nieco obniżono wyśrubowane wymagania stawiane uczelniom w zakresie uprawnień do doktoryzowania i habilitowania, przez co ustawa nie zagraża już tak bardzo jak na początku mniejszym ośrodkom.
Utrzymano jednakże uprawnienia rektorów do odwoływania dziekanów i dyrektorów instytutów, co może umocnić feudalną organizację uniwersytetów. Bardzo niepokojące jest również wyposażenie ministra nauki w prawo do włączania instytutów PAN w struktury uczelni – rząd i rządząca partia dostają w ten sposób narzędzie demontażu Polskiej Akademii Nauk. Mam nadzieję, że władze się z tego wycofają. Wątpliwości budzi też umożliwienie doktorom otrzymywanie profesur uczelnianych za szczególne osiągnięcia dydaktyczne. Ten przepis aż zaprasza do nadużyć, w tym nadużyć o charakterze politycznym czy ideologicznym.
Niemniej trzeba przyznać, że nowa ustawa ma sporo zalet. Najważniejsze to zwiększenie autonomii uczelni w zakresie jej wewnętrznej organizacji, zwiększenie spójności uczelni, które dziś funkcjonują jak federacja niezależnych wydziałów, umożliwienie samorządom i innym podmiotom publicznym dofinansowywania uczelni, powołanie szkół doktorskich i wzmocnienie pozycji doktorantów oraz poprawa ich sytuacji materialnej, zwiększenie elastyczności w zatrudnianiu poprzez rezygnację z minimum kadrowego i minimalnego pensum. Te zmiany zbliżają nas do standardów międzynarodowych, niemniej praca na uczelni (tak jak to jest na Zachodzie) nie będzie już tak komfortowa i stabilna. Ocena działalności uczelni w ramach dyscyplin naukowych, a nie jednostek organizacyjnych, z pewnością nie ułatwi życia mniejszym uczelniom i instytutom.
Cóż, tak to funkcjonuje na świecie – uczelnie mają być „wydajne”, a „wydajność” mierzy się punktami za publikacje, grantami, patentami… Nie podoba mi się ten nowy trend, zwłaszcza że w jakiejś mierze przenosi się on na humanistykę, gdzie wszelkie kryteria punktowe czy „wydajnościowe” są szczególnie zawodne – niemniej trudno oczekiwać, żeby akurat polski system miał iść pod prąd i odstawać zasadniczo od modelu, jaki dawno już Amerykanie narzucili światu. Polska nauka jest małym puzzlem w wielkim systemie nauki światowej i musi przyjąć światowe reguły gry. Nie są to reguły przyjazne dla filozofów, niestety.
No a poza tym Kartaginę trzeba zniszczyć. Każda wypowiedź na temat reformy nauki powinna kończyć się jednym: mieszanie w tej herbatce nic nie da, jeśli nie wsypiemy cukru. Polski nie stać, by trzymać naukę na głodowym wikcie. Jeśli chcemy, żeby nasz kraj stał się zamożny, musimy mieć silną edukację, naukę i kulturę. Tylko wykształcone narody są bogate (jeśli już musimy mówić o pieniądzach). Czy PiS może dać więcej na naukę? Owszem, może – na naukę w szkole Rydzyka.
Komentarze
Dobry pomysł: niech podatnik nadal opłaca, co jest złe.
Szkolnictwo wyższe to element systemu szkolnictwa które obejmuje także szkolnictwo podstawowe, zawodowe oraz średnie. Z gospodarką tak jak z armią – najwięcej potrzeba szeregowców ( robotników wykwalifikowanych).
Mniej potrzeba podoficerów (techników), mniej oficerów ( inżynierów i magistrów ) a najmniej generałów ( doktorów i profesorów ).
Finansowanie w szkolnictwo to INWESTYCJA w kolejne pokolenie, by było ono zdolne zapracować na nas, zapewnić nam podobny a nawet lepszy poziom życia gdy już nie będziemy mieli zdrowia ani sił, by sami na siebie pracować.
A w kapitalizmie KAŻDA inwestycja musi przynosić ZYSK !
A jaką mamy korzyść, że sprzedawcą w Castoramie jest mgr filologii, matematyki czy fizyki ( autentyczne !!!) ? Do czego niezbędny jest śmieciarzowi zbierającemu worki ze segregowanymi odpadami tytuł inżyniera ochrony środowiska ?
Za PRL-u w SAM-ach na kasach siedziały dziewczyny po szkole zawodowej a musiały wiedzieć i potrafić znacznie więcej – dzisiaj wystarczy „mignąć” kodem przed skanerem i niekiedy wydać ( ale już nie obliczać ! ) resztę.
Przed wojną to rodzice płacili rzemieślnikowi za naukę zawodu ich dziecka. Dopiero w PRL-u nauka na wszystkich szczeblach stała się bezpłatna ale przecież to wszystko było złe i w 1989 „komunę” zastąpił kapitalizm.
Cóż z tego że na Politechnice, którą kończyłem 40 lat temu obecnie studiuje 3 razy więcej, skoro nie ma dla nich pracy bo większość zakładów przemysłowych dających dawniej pracę kilkudziesięciu tysiącom ludzi nie istnieje lub wegetują marne ich szczątki.
Były tam odrębne kierunki takie jak odlewnictwo, obróbka plastyczna, materiałoznawstwo ( tam powstała m.in. słynna na cały świat metoda prof. Ruta kucia wałów korbowych) a ostatni inżynier – absolwent o specjalności obróbka plastyczna ukończył ją w 1994 roku !
Ostatni znający się na obróbce plastycznej fachowiec odszedł na emeryturę a wszystkie te specjalności połączono w jeden wydział.
Jak można wykształcić fachowca z obróbki plastycznej skoro na to jest w całości 15 godzin wykładów – wystarczy tylko, by z grubsza zapoznać z rodzajami maszyn do obróbki plastycznej. A gdzie technologia, projektowanie narzędzi ?
Nauka ma dwa podstawowe zadania – edukacja i badania ROZWOJOWE. Niekoniecznie muszą się one wiązać ale każda MUSI społeczeństwu dostarczać KORZYŚCI.
Więcej lukru.
–
Jak słusznie, w temacie nauk i reform zauważa mimochodem Pan Profesor Hartman, cechą dystynktywną Nauki Polskiej jest imperatyw rozwoju, w postaci grantowania szklanek bez dna, za pomocą dosypywania cukru.
Amerykańskie głupki nie wiedzą, że tym sposobem kreuje się gruba warstwa lukru, nadająca tak innowacyjnemu dnu smakowity lep na koryfeuszy.
Nie wiedzą, to i nie cytują – i tak się mści brak wiedzy podstawowej w zakresie humanizmu wspólnot plemiennych.
Brakiem Nauki Polskiej w planach PAN-a, albo co bez różnicy – na odwrót.
–
PS Przed zacytowaniem pod swym imieniem powyższego, zaczekajmy, przeanalizujmy, odłóżmy, zobaczmy… Koledzy.
kaesjot
24 czerwca o godz. 12:56
–
Podaż miejsc „kucia wałów korbowych” to z pewnością pivotalny strategicznie kierunek rozwoju inwestycyjnego Nauki Polskiej, można powiedzieć: źródłowy.
Niestety, dyskrecjonalnie dla typowych tu, bo domorosłych (od: domowego dorobku kieszonkowego ROI) inwestorów z samoodnawialnych Komitetów PoloNauk Wszelakich, jedyny dostępny PoloNauce rynek kucia wała z ludu bożego jest już progresywnie wysycony podażą na amen.
Stąd potrzebna reforma, popytu oczywiście.
Nie, profesorze Hartman, nie ma co czekać. 😉
Gekko
24 czerwca o godz. 14:01
Technologia kucia wałów korbowych powstała w poznańskim Instytucie Naukowym Obróbki Plastycznej.
Każdy silnik spalinowy posiada wał korbowy a rocznie produkuje się ich w całym świecie dziesiątki milionów.
Więcej o historii INOP-u poniżej:
Instytut Obróbki Plastycznej powstał w roku 1948 jako Zakład Obróbki Bezwiórowej Instytutu Mechaniki.
Twórcą Instytutu był prof. Feliks Tychowski, którego zabiegi przyczyniły się w 1952 r. do usamodzielnienia jednostki oraz podniesienia jej do rangi instytutu.
W roku 1959, w związku z reorganizacją zaplecza naukowo-badawczego, Instytut stracił swą rangę i stał się Centralnym Laboratorium Obróbki Plastycznej.
Kolejne lata to okres rozwoju kadry naukowo-badawczej, pierwszych osiągnięć w pracach badawczych, rozwoju nowych technologii oraz rozpoczęcia działalności wydawniczej Instytutu.
Dobre wyniki umożliwiły jednostce w 1971 r. ponowne uzyskanie rangi i nazwy Instytutu Obróbki Plastycznej.
Lata 70. to okres ugruntowania pozycji jednostki w Polsce i dostosowywanie jej do potrzeb przemysłu. W roku 1975, zatrudnienie w Instytucie osiągnęło swój najwyższy poziom – 524 pracowników.
W końcu lat 80. nastąpiło gwałtowne załamanie krajowego przemysłu, a co z a tym idzie zapotrzebowania na usługi Instytutu, co spowodowało w efekcie znaczną redukcję zatrudnienia.
W obliczu transformacji polskiej gospodarki w gospodarkę rynkową, w roku 1991 rozpoczęto w Instytucie restrukturyzację, mającą na celu zwiększenie efektywności pracy oraz dostosowanie działalności jednostki do potrzeb wolnorynkowych.
Lata 90. stanowiły czas rozwoju mało- i średnioseryjnej produkcji wykorzystując uprzednio opracowane technologie oraz zwiększenia współpracy z zagranicą w zakresie badań w postaci projektów bilateralnych, projektów PHARE, INCO-COPERNICUS, EUREKA.
Interesujące uwagi ad rem…
Pora wróżenia z fusów
Piotr Stec
16 czerwca 2018
W Rosji podobno mistrzostwa świata w piłce kopanej. Oczywiście kibicuję naszym (przeszli eliminacje, prawda?), niezależnie od tego, czy wyjdziemy poza tradycyjną meczową triadę. Nasze szanse na medalowe miejsca są mniej więcej takie, jak to, że rząd przeznaczy 2% PKB na naukę. Nawet, jeśli to możliwość czysto teoretyczna, w obu przypadkach trzymam kciuki.
Na razie jednak czekają nas dodatkowe emocje w dość hermetycznej kategorii #KonstytucjaDlaNauki. Zainteresowani kibice, kibole i pikniki tudzież zapewne kibicki, kibolki i pikniczki (?) z wypiekami na twarzy, a niekiedy bojaźnią i drżeniem patrzą na ostatnie podejście do Ustawy 2.0. Na finiszu pojawiły się protesty studenckie i zawiązał się niezwykły sojusz raczej lewicowych aktywistów z raczej konserwatywną profesurą. Po raz pierwszy od lat społeczność akademicka przypomniała sobie, że jest czymś więcej, niż trybikami w fabryce punktów i efektów kształcenia. Na legislacyjnym finiszu ujawniły się (lepiej późno, niż wcale) różnice w wizji uniwersytetu prezentowanej przez różne grupy, przepraszam za nowomowę, „interesariuszy.” Mamy więc wizję uczelni – falansteru, w którym nawet temat dzisiejszych zajęć byłby przedmiotem debaty i głosowania, uczelnię starego wzoru – dyktaturę profesorów zwyczajnych, bo tylko oni wiedzą, jak się zarządza oraz trzecią, uczelni – narzędzia konkurencji międzynarodowej, której głównym celem jest zapewnienie Polsce wysokiego miejsca w międzynarodowych rankingach. Ta trzecia na razie wygrywa.
W międzyczasie dowiedzieliśmy się, że ministerstwo nauki złożyło kolejny zestaw poprawek, które tak wyczerpały sejmową komisję i legislatorów, że konieczne było przełożenie terminu głosowania nad ustawą. Część protestujących uznała, że to dowód słabości rządu i odtrąbiła zwycięstwo, jednak rząd zapewnia, że ustawa wejdzie w życie w nowym roku akademickim, a jej niemal ostateczna treść miała być od wczoraj dostępna w Internecie. Jako (rozczarowany) entuzjasta reformy spróbowałem powróżyć z fusów i pozgadywać, co może się zdarzyć. I wyszły mi takie scenariusze:
1. Ustawa nie wchodzi w życie i będzie, jak było. Zmarnowaliśmy przeszło dwa lata, nie mamy kompleksowej wizji reformy, a przepisy nakierowane na wsparcie dużych i ograniczenie działalności mniejszych uczelni obowiązują nadal. Przekichane.
2. Jak wyżej, tylko ministerstwo próbuje ratować sytuację wprowadzając rozporządzeniami sporą część swoich reformatorskich pomysłów. Czyli będziemy mieć wołające o reformę przepisy ustawy oraz wciśnięte w nią na siłę nowości. Też przekichane, choć może trochę mniej.
3. Ustawa wchodzi w życie, ale w ramach kompromisu powycinano z niej wszystkie elementy reformatorskie. Jak w pkt. 1.
4.Ustawa wchodzi w życie, mniej więcej w znanym już nam kształcie, ale z poprawkami usuwającymi najbardziej wątpliwe legislacyjnie zmiany. Jak w pkt. 2, tyle że jest nadzieja, że w czekającym nam chaosie jednak da się coś zreformować.
No i nawet, jak ustawa wejdzie w życie, zostaje pytanie o to, co będzie w rozporządzeniach? Tu wszystko zależy od ministra, który może tak posterować systemem, że wszystkie uczelnie dostaną szansę na znalezienie swojego DNA i dostaniemy sprawnie działający, wielosektorowy system z trzema uzupełniającymi się grupami uczelni, jasnymi mechanizmami finansowania i oceny jakości badań i dydaktyki. Jeśli jednak urzędnicy ministerstwa będą mieli zły dzień, możemy dostać system, w którym karty są znaczone, a zwycięzcy znani od początku. Jako (rozczarowany) entuzjasta reformy liczę na to pierwsze, ale trochę contra spem spero. Próba wróżenia z fusów skończyła się tym, że filiżanka pękła, a fusy uciekły.”
(wytłuszczenia moje).
https://piotr-stec.pl/2018/06/16/pora-wrozenia-z-fusow/
—————————————————————
Jak na nową „konstytucję nauki” polskiej, to jakby nie spojrzeć, perspektywy – jak mawia mój sąsiad – francowate i pozbawiające nadziei na sensowną zmianę status quo…
Zanosi się na kolejny skok na główkę do pustego basenu.
kaesjot
24 czerwca o godz. 12:56
Sokro było tak dobrze to dlaczego nastąpiła w PRL-u zapaść technologiczna.Znowu bajki o
świetlanej przeszłości?
kaesjot
25 czerwca o godz. 7:48
–
Czarowny sentyment powiewu z reform.
Trochę Ci się pomyliły epoki i tematy z tą bardzo skądinąd ładną sepią o wałach, jak znalazł na makatkę na Ametysta.
Niestety, dziś prawdziwe wały strugają roboty, które wymyślili (leksykalnie) Czesi – i nie było to dziełem Nauki Czeskiej, a jednego piwosza, tyle że od Nauki Polskiej całej – zmyślniejszego.
W jednym tematycznie i merytorycznie utrafiłeś – u nas słowo reforma oznacza nekrolog dla postępu, zapisany w tęsknocie, by stare, zatęchłe gacie (te reformy…) nadal opinały tłuste zadki pieczeniarzy akademickich, jak za Gierka.
Bo nawet na licencję na pralkę Frania juz dutków nauka polska nie kreowała.
Dziś także nauka u nas nie idzie w las, bo go wycięła.
Ten powiew, g.o.w.i.n.e.m pachnący wraca, fakt.
–
@ marcel
25 czerwca o godz. 8:48
–
Jak spojrzałem, kto zacz autor cytowanego kadryla (a może i nadawca komentu), to i nie dziwota, że takie pląsy.
Nie wiem, jakie trzeba mieć kompetencje intelektualne, aby siedząc w ciepłym domku akademickiej stołówki, nie rozpoznać w dzwoniącej do drzwi rzekomej Babci – reformy, całego stada marcowych docentów, wiedzionych przez wilka Czystkę.
Bo to cała bajka o reformie, o nic innego w stosach pomiędlonych i podmienianych na okrągło papierzysk projektu ubogaconych delegacjami transparentnych do bólu (bo in blanco) rozporządzeń przecież nie chodzi.
To dziecko we mgle albo samo liczy na marcowe migdałki, albo kwalifikacje ma na prawo, ale do tramwaju, co był niebieski.
Smutno i smierszno z ty durnoty, Panie marcel.
@prospector 25 czerwca o godz. 8:51
„Zapaść technologiczna”, tak jak każda katastrofa, zaistniała z wielu
nakładających się przyczyn. Kilka z nich, niekoniecznie w kolejności:
1. dekapitalizacja parku maszynowego, zakupionego z kredytów Gierka. Maszyna kupiona „za dolary” produkowała „za ruble”, więc nigdy nie mogła się zamortyzować, zarobić na siebie.
2. Dwie gospodarki import – eksport, rublowa i dolarowa, nieskoordynowane ze sobą
3. rosnące braki w dostawach maszyn, komponentów i wyrobów z krajów komunistycznych, wynikające z podobnej polskiej zapaści ich przemysłów, oraz sztywnych rozdzielników decydentów w Moskwie, myślących głównie w interesie własnego, praktycznie jedynego liczącego się przemysłu, zbrojeniowego.
4. rozpaczliwe braki w dostawach maszyn, komponentów i wyrobów ze strefy dolarowej, przydzielanych przez decydentów, a nie kupowanych, w związku ze sztywnym i całkowicie nierealistycznym kursem dolara.
prospector
25 czerwca o godz. 8:51
Ja 40 lat przepracowałem w przemyśle w tym w czołowych polskich zakładach takich jak KGHM, HCP a od kilkunastu lat współpracujemy m.in. z VW Polska a więc znam to z własnego doświadczenia.
Weź pod uwagę z jakiego poziomu startowaliśmy w 1945 roku.
Nie dość, że w 1939 roku produkcja przemysłu II RP nie osiągnęła poziomu z 1913 roku to jeszcze dochodzą zniszczenia z czasów II WŚ.
Co czwarty Polak ( na wschodzie kraju prawie co drugi ) był analfabetą.
W 1950 roku spośród ludności w wieku powyżej 15 lat 2% miało wyższe wykształcenie, 10% – średnie a tylko 3 % zawodowe. Co drugi Polak utrzymywał się z pracy na roli.
To był punkt startu – tak 50 – 100 lat za przodującymi państwami Europy zachodniej.
W 1987 roku wskaźniki te były 3 razy wyższe a w grupie z wykształceniem zawodowym nawet 7-krotnie.
Porównaj sobie jaki poziom 30 lat temu prezentowały np. Korea Płd czy Chiny oraz Polska a jak to wygląda dzisiaj – po 30 latach.
Znam dość dokładnie jak to wygląda w Poznaniu, mieszkańcy innych naszych miast mogą opisać jak to jest u nich.
Są nowe zakłady przemysłowe ale to nie są NASZE, POLSKIE lecz prawie wszystkie są własnością OBCEGO kapitału. Miejsc pracy dają mniej niż taki dawny POMET o HCP już nie wspominając. Za to dynamicznie rozwijają się Galerie Handlowe i centra logistyczne .
Ale w ich magazynach większość to towar obcego pochodzenia.
Mówiąc krótko, po męsku – ostatnie 30 lat zostało zapierdolone pod względem rozwoju przemysłu. Ale czego spodziewać sie po ministrach miernotach głoszących pogląd , że „najlepsza polityka gospodarcza rządu to brak jakiejkolwiek polityki w tym zakresie”
To po cholerę zajmował stanowisko ministra przemysłu i inne w trzech rządach – żeby nic nie robi ???
Gekko
25 czerwca o godz. 23:01
Ale to roboty tej technologii nie wymyśliły, same się też nie zaprojektowały.
Robot jest taki mądry jak mądry jest jego konstruktor i programista.
Zastąpią nas w pracy fizycznej ale nie intelektualnej.
Oby tylko świat nie doszedł do tego, o czym proroczo pisał St. Lem w „Dziennikach gwiazdowych”
Gekko
25 czerwca o godz. 23:35
… widzę Gekkon, żeś zadowolony z siebie tumanek harcujący na forum niby głupia gęś po łące… i jeszcze ta esbecka czujność i podejrzliwość – nie to ważne co pisze, tylko kto pisze…
————————————
Nie odróżniasz cytatu od wyrażonej opinii (o ironii nie wspominając):
Jak na nową „konstytucję nauki” polskiej, to jakby nie spojrzeć, perspektywy – jak mawia mój sąsiad – francowate i pozbawiające nadziei na sensowną zmianę status quo…
Zanosi się na kolejny skok na główkę do pustego basenu.
————————————
Gekkon przykro mi, ale twoje wypociny zadowolonego z siebie kretyna, wskazują, że masz ograniczone kwalifikacje umysłowe nawet jak na babkę klozetową na dworcu PKSu… z dostępem do klawiatury.
kaesjot
26 czerwca o godz. 8:00
–
Trzeźwe konstatacje.
Dlatego u nas nie ma robotów, pomimo Lema.
– – –
@ marcel
Dziękuję za dopełnienie Twego dossier.
Zadowolenie nie ustępuje więc u mnie przenikliwości.
Tylko niezamierzona demaskacja krynicy krytyczno-ironicznych Nauk Polskich była w moim wydaniu niezamawianym grantem.
Kropkę nad swoim id postawiasz sam, hihi.
😉
Gekko … gadzie, co bierzesz… podziel się, nie bądź takim samojebem…