9/11. 17 rocznica ataku na WTC

Dziś 17. rocznica ataku na World Trade Center. Trudno uwierzyć, że minęło już tyle czasu. Wyrosło całe pokolenie dorosłych, którzy nie pamiętają tego dnia. Za to wszyscy, którzy nie są już młodzieżą, zachowują w pamięci te straszne obrazy, przerażenie i lęk, które ogarnęło całą ludzkość, wyjąwszy może tylko najbardziej nienawistnych fanatyków antyamerykanizmu.

To było jako koniec świata. Coś zupełnie niepojętego, niemieszczącego się w głowie. Dla tych, którzy nigdy nie zetknęli się z wojną, 11 września był właśnie tym dniem, w którym poczuli, że nasz świat jest kruchy, bo pokój o dobrobyt mogą nagle obrócić się w zgliszcza. Wtedy nie było wiadomo nic. Nic poza tym, że na pewno wszystko się zmieni. Dla świata wiek XXI zaczął się właśnie wtedy. I faktycznie, polityka zakręciła ruletką i w ciągu niewielu miesięcy znaleźliśmy się w innym układzie geopolitycznym, a epoka beztroski i poczucia bezpieczeństwa skończyła się raz na zawsze. Odczuwamy to na lotniskach, lecz także na co dzień – bezpieczeństwo stało się główną troską i głównym czynnikiem organizującym przestrzeń publiczną. 11 września plus internet to równanie naszego stulecia.

Mam szczególne osobiste wspomnienie z tego dnia. Byłem wtedy na konferencji w Davos, szwajcarskim kurorcie, gdzie co roku spotykają się możni tego świata i gdzie toczy się akcja najbardziej ikonicznej europejskiej powieści – „Czarodziejskiej Góry” Tomasza Manna. Obrady miały rozpocząć się po południu, więc po śniadaniu poszliśmy na wycieczkę. Wyjechaliśmy kolejką na jeden z okolicznych szczytów, pospacerowaliśmy tam i roześmiani a rześcy wracaliśmy do hotelu. W hallu hotelu miała miejsce dziwna scena. Na fotelach jak zwykle siedzieli starsi ludzie, zatopieni w lekturze gazet, lecz wokół telewizora gromadził się wianuszek widzów oglądających horror. Płonęła wieża WTC. Gdy przystanąłem na chwilę, żeby sprawdzić, co takiego niby ciekawego jest w tym filmie, zobaczyłem na ekranie, jak drugi samolot uderza w wieżowiec. Zajęło mi jeszcze chwilę, zanim zorientowałem się, że to się wydarza naprawdę, a ludzie, którzy wokół mnie stoją, to Amerykanie. Po chwili zorientowałem się, że pani, która stała koło mnie, mieszka stałe na Manhattanie – jej wnuczka chodziła do przedszkola w pobliżu WTC.

Sceneria była symboliczna, aż do granic kiczu. Davos… Starzy Europejczycy nie chcieli wiedzieć, nie chcieli słuchać. Utkwili nosy w gazetach podających wiadomości z innego świata – świata, który właśnie przestał istnieć. Amerykanie zaś z właściwym sobie realizmem i hartem ducha ze smutkiem, lecz i heroicznym spokojem patrzyli na tragedię swojego kraju i całego Zachodu. Konferencję oczywiście przerwano. Wszyscy byliśmy chorzy z przerażenia, przyklejeni do telewizorów. Wydawało się nam, że właśnie zaczęła się wojna. Nigdy nie zapomnę tego lęku i poczucia irrealności. A hotel działał jak zwykle. My też w końcu poszliśmy na naszą kolację. Kelnerzy podawali potrawy. To się chyba nazywa dysocjacja…

Gdy kilka dni później wróciłem do kraju, ulica już wiedziała – atak na WTC to spisek żydowski. To był jeden jedyny raz, gdy sobie pomyślałem: „co ja tu robię?”. Na szczęście ci okropni ludzie szybko się zamknęli. Dominowało szczere współczucie dla Ameryki i jakaś jedyna w swoim rodzaju panokcydentalna solidarność. Nigdy potem (a może i wcześniej) Zachód nie był tak zjednoczony. I nigdy wcześniej Polska i Polacy nie byli tak jednoznacznie jego częścią. To wszystko już dawno za nami. Nie do wiary, jak wiele zyskali mordercy z Al-Kaidy. Zasiali lęk i nienawiść, rozbili jedność Zachodu, który po krótkim zjednoczeniu w obliczu tragedii zaczął się coraz bardziej dzielić. W krótkim czasie odpadła aspirująca wtedy jeszcze do demokracji i praworządności Rosja, a dziś odpływają od zmęczonej Europy same Stany Zjednoczone. Do 11 września żyliśmy pod kloszem – teraz żyjemy na wietrze. Pomyślmy dziś o trzech tysiącach ofiar i ich rodzinach. Pomyślmy też o nas samych – bo wszyscy jesteśmy ofiarami 11 września.