Wyborco lewicy, nie oddawaj swego głosu Schetynie!

To ostatnia chwila, aby pisać o wyborach. Sam biorę w nich udział, startując z SLD – Lewica Razem do Rady Miasta Warszawy z okręgu Wola, bo jeśli można użyczyć swojej twarzy, nawet dość w sumie niszowej i niejednoznacznej jak moja, to warto, choćby i miało to znaczenie czysto symboliczne. Tak i uczyniłem – uznawszy po namyśle, że SLD w ciągu ostatnich kilku lat poszło w dobrym kierunku, a obecny jego program odzwierciedla całą agendę socjaldemokracji europejskiej, łącznie z feminizmem, prawami osób LGBT i świeckością państwa.

Dla mnie osobiście właśnie ta ostatnia zmiana jest najważniejsza. Zresztą współpracując z SLD (w latach 2011-14) „od strony” Józefa Oleksego, którego szanowałem i szczerze lubiłem, odnosiłem wrażenie, że SLD to partia o dwóch twarzach – jedna mądra i ideowa, a druga partyjniacka i postkomusza. Ta ideowa jednak – wiem to z własnego doświadczenia – istniała realnie. Dziś też istnieje, a za to „towarzyszy” z różnymi dziwnymi pożółkłymi legitymacjami w szufladach jest już zdecydowanie mniej. Owszem, przysłowiowy „stary ubek” nadal pewnie będzie głosował na SLD, ale czy z tego powodu ja mam na SLD nie głosować? Nie ma w tym logiki, a jedynie jej pozór. Ważne jest to, czy „stary ubek” ma coś w SLD do gadania. A nie ma. I to mi wystarczy.

Gdyby lewica jednoczyła się w jakimś nowym projekcie na te wybory, to byłbym temu rad, choć trudno sobie wyobrazić, aby taki projekt mógł wykluczać SLD. Zostało więc po staremu, to znaczy SLD otwiera się na „bezpartyjnych” (jak ja) i inne organizacje lewicowe, biorąc je na listy. Rzecz w tym, ile jest tych partii i organizacji i co na tych listach dostają. I trzeba przyznać, że otwartość SLD z wyborów na wybory się zwiększa. Włodzimierz Czarzasty wie, że z samych członków SLD dobrych list nie stworzy – ani teraz, ani w przyszłości. Zresztą we współczesnej polityce legitymacja partyjna lub jej brak coraz mniej się liczy. Wyborcy danej formacji nie zwracają na to większej uwagi. Po prostu starzy działacze „robią swoje” w wyborach i zależnie od tego, jaki mają osobisty elektorat, dostają bardziej lub mniej prestiżowe miejsca na listach; pozostałe dobre miejsca idą dla innych, którzy mają akurat innego rodzaju dorobek. To normalne i chyba nie ma w tym nic złego.

W Polsce są co najmniej trzy miliony ludzi chcących głosować na lewicę. Niestety, również w tych wyborach na ogół muszą się zdecydować na jedną z kilku list i kandydatur. I znowu nie wiedzą, na kogo mają głosować. W zasadzie tylko największa lista – czyli SLD – Lewica Razem – ma jakiekolwiek szanse, bo po prostu kilka procent poparcia przy obecnej ordynacji wyborczej do samorządów nie daje żadnych mandatów. Nie znaczy to, że nie warto oddać głosu np. na Razem – trzeba jednak wiedzieć, że wtedy po prostu wyraża się honorowe poparcie dla tej formacji, a nie wybiera radnych czy prezydentów miast.

Nie mówię, że to jest bez sensu. Lewica i tak nie ugra wiele, ale może się policzyć i zebrać dane potrzebne do tworzenia porozumienia na wybory parlamentarne. Dlatego sądzę, że każdy, komu zależy, aby lewica się w Polsce odrodziła, powinien powstrzymać się od głosowania na Koalicję Obywatelską, czyli liberalną centroprawicę, byleby tylko odebrać PiS-owi. Wiele się i tak nie odbierze za pomocą głosów wyborców lewicowych, uwiedzionych przez „lewą nogę” PO lub poczuwających się do obowiązku obywatelskiego, aby głosować na najsilniejszą formację opozycji antyreżimowej. Lepiej zagłosować sercem, a więc na lewicę – z którejkolwiek formacji, łącznie z Zielonymi. Siła lewicy na scenie politycznej zależy nie tylko od głosów na jakąś zjednoczeniową formację (swoją drogą SLD też powstała ze zjednoczenia, jakoż i PZPR), lecz również od sumy głosów oddanych na wszystkie lewicowe projekty razem wzięte. Pokażmy więc – w rozproszeniu, jeśli nie da się inaczej – że jesteśmy i jesteśmy aktywni. I że mamy swoją tożsamość, której nie musimy składać u stóp konserwatysty Schetyny, bo boimy się Kaczyńskiego. W ogóle przestańmy się bać, a bądźmy sobą. Na dłuższą metę w polityce to działa.