Czy Lech Wałęsa naruszył ciszę wyborczą?

Znów powiem coś niepopularnego i oberwę. Trudno, taki widać mój los. Otóż twierdzę, że Lech Wałęsa, który poszedł na wybory w koszulce z napisem „Konstytucja”, naruszył zakaz agitacji politycznej w lokalu wyborczym, czyli jeden z przepisów o tzw. ciszy wyborczej.

Plakat „KONSTYTUCJA”, z wyeksponowanym „TY” i „JA”, jest dziełem genialnym i wejdzie do historii nieustającej polskiej walki o demokrację. Być może kiedyś będzie pamiętany lepiej niż twarz Jarosława Kaczyńskiego, tak jak słynny kowboj z plakatu „Solidarności” namawiający do poparcia opozycji w wyborach 1989 r. Takich plakatów się nie zapomina – są ikoniczne dla swych epok. Jestem pełen podziwu dla wszystkich ludzi – z Pomorza, z Warszawy i z innych miejsc – którzy upowszechnili dzieło Luki Rayskiego i nadali rozpęd akcji wieszania koszulek z napisem „Konstytucja” na pomnikach w całym kraju. A jednak.

Sam mam koszulkę i chodzę w niej czasem po ulicy. Doceniam efekt polityczny „wozu Drzymały” – władza nic nie może zrobić, bo przecież chwalenie konstytucji z punktu widzenia państwa samo może być tylko chwalone. Jakże tu represjonować obywateli głoszących cześć konstytucji? Ta forma protestu wiąże ręce władzy i utrudnia represje. Działa to na zasadzie swoistego szantażu moralnego: no co, za konstytucję będziecie szykanować? I bardzo dobrze!

Jednak na ten trik nie wolno łapać się nam samym i popadać w samozakłamanie. Grając na nosie władzy, jak ów Drzymała, który zamieszkał w wozie, przechytrzywszy pruskie prawo dyskryminujące Polaków, pokazujemy i odwagę, i poczucie humoru. No i jeszcze poczucie prawa, bo w końcu konstytucja jest matką praw. To jednak nakłada na nas szczególne obowiązki. Posługując się tym wspaniałym symbolem oporu przeciwko władzy PiS, nie możemy udawać, że jest on czymś innym, to znaczy, że nie jest takim właśnie symbolem. Mówienie, że to tylko propagowanie konstytucji i nic poza tym, przekracza granice obłudy i zakłamania. Owszem, jest taka odmiana przewrotności, znana zwłaszcza z sal sądowych, którą czasami można akceptować, tak jak akceptuje się ironię, lecz są sytuacje poważne, gdzie miejsca ani na dowcip, ani na igranie z prawem nie ma. Jednym z takich miejsc jest właśnie lokal wyborczy.

Jako praworządni obywatele, wołający o praworządność w Rzeczypospolitej, musimy być poza wszelkim podejrzeniem, iż gotowi bylibyśmy obchodzić przepisy prawa. A to właśnie uczynił Lech Wałęsa i – jak sądzę – parę tysięcy innych osób, które przyszły do lokali wyborczych w wiadomych koszulkach. Nie ulega bowiem kwestii, że eksponowanie tej właśnie powszechnie znanej grafiki jest aktem politycznym wyrażającym niechęć do rządów PiS. Tym samym pojawienie się w lokalu wyborczym w koszulce z wiadomym napisem jest agitacją. Być może nawet niezgodne z prawem jest jej publiczne noszenie na ulicy w dniu wyborów, jakkolwiek być może sąd uniewinniłby obywatela od hipotetycznego zarzutu w takiej sprawie z uwagi na wysokie (konstytucyjne) umocowanie wolności stroju. Ale bynajmniej nie musiałoby tak być.

W praworządnej Polsce Wałęsa dostałby mandat – w Polsce PiS to jest niemożliwe. Prowokacja Wałęsy nie jest jednak właściwym sposobem wykazywania, że ta władza nie przestrzega prawa. Wygląda to raczej na wyzwanie: i co mi zrobicie? Niepotrzebnie. I tak wiemy, że Kaczyński może Wałęsie co najwyżej buty wyczyścić. I że historia oceni ich tak, a nie inaczej. Lepiej, żeby Lech Wałęsa, który jako prezydent wiele razy wykraczał poza swoje uprawnienia i jawnie balansował na granicy prawa, wrócił na drogę niezaprzeczalnej i czystej praworządności. Dziś potrzebujemy jej bardziej niż kiedykolwiek.