List do Moniki Jaruzelskiej

Szanowna Pani,
pozwalam sobie napisać do Pani list otwarty, bo zwracam się do Pani jako polityczki, a sprawa, którą chciałbym poruszyć, ma naturę społeczną. Swoje uwagi, a w istocie apel, który tu pragnę sformułować, kieruję nie tylko do Pani, lecz również do Pani obecnych i przyszłych wyborców.

Przede wszystkim chciałem zapewnić Panią o swoim szacunku – mimo znacznej różnicy poglądów, jaka nas dzieli. Jest takie powiedzenie: „nie ma wroga na lewicy”. Oznacza ono, że w imię ideałów sprawiedliwości społecznej, wolności, równości i demokracji trzeba porozumiewać się ponad podziałami, których na lewicy przecież nie brakuje. Ten list jest próbą zawiązania takiego porozumienia.

Jako człowiek wychowany w PRL wchodziłem w epokę wolności po roku 1989 z bagażem najpowszechniejszych w mojej młodości, wręcz oczywistych wówczas przekonań w kwestiach społecznych i obyczajowych. Jeszcze przez wiele lat w okresie transformacji uważałem, że moralność publiczna wymaga wyraźnego faworyzowania modelu życia, jaki był i pozostaje najpowszechniejszy: trwała, monogamiczna rodzina, rzecz jasna oparta na związku kobiety i mężczyzny, pewien podział ról rodzinnych i społecznych mężczyzn i kobiet, jakkolwiek podział oparty na wzajemnym szacunku, a także znaczna powściągliwość w eksponowaniu w przestrzeni publicznej tematyki erotycznej – zarówno z uwagi na cnotę wstydliwości, jak i z powodu złego wpływu, jaki otwarte mówienie o seksualności może wywierać na dzieci i młodzież.

Świat się jednak zmieniał i zmieniałem się ja. Zacząłem poznawać bliżej osoby LGBT, zetknąłem się z literaturą feministyczną i samymi feministkami, feministami. W rezultacie odkryłem, że przez długi czas ulegałem pewnym uprzedzeniom i niesprawiedliwym kliszom. Teraz wydaje mi się, że wiele osób, które mają bardzo postępowe i demokratyczne poglądy w wielu kwestiach, gdy przychodzi do spraw związanych z płciowością, cofają się do swoich mentalnych skorupek, jak ślimaki, bojąc się zerwać z tym, do czego od dziecka ich przyzwyczajono. Łatwo to zrozumieć – przecież zmiana postawy to zawsze jakiś uszczerbek na własnej tożsamości. Wymaga to odwagi, nie przeczę. Twierdzę tylko, że warto. Ja taką przemianę przeszedłem – i choć w jakiś sposób rozumiem tych, którzy gotowi są sprzyjać pruderii, a nawet zakłamaniu, gdyż jeszcze bardziej niż pruderia mierzi ich „bezpruderyjność”, zbyt łatwo czasami przechodząca w obsceniczność, to przecież w ostatecznym rozrachunku liczą się prawda i sprawiedliwość, a nie to, gdzie w moralności publicznej powinny przebiegać granice między tym, co można otwarcie pokazywać i omawiać, a tym, co powinno pozostawać w dyskrecji.

Nie twierdzę, że kwestia moralności publicznej i wymaganej dyskrecji nie istnieje i nie jest ważna. Twierdzę tylko, że prawa kobiet i osób LGBT są ważniejsze, wobec czego, jeśli nie da się ich obronić bez wielkich ulicznych demonstracji i zakrojonych na szeroką skalę akcji edukacyjnych, to trzeba takie kroki przedsiębrać. Oczywiście najlepiej, gdy robi się to kompetentnie i z kulturą.

Ale tak właśnie dzieje się w naszym kraju! Akcje Kampanii Przeciw Homofobii oraz organizacji kobiecych odznaczają się niezwykle wysokim poziomem etycznym i intelektualnym. Porównanie języka, jakim przemawiają ci, którzy każą „sodomitom” – w najlepszym razie – siedzieć cicho, z językiem edukatorek i edukatorów seksualnych, działaczek i działaczy feministycznych oraz obrońców praw mniejszości seksualnych wypada jednoznacznie. Odważna i szlachetna akcja Tęczowy Piątek, do której ostatnio odniosła się Pani bardzo sceptycznie, nie miała w sobie żadnej zajadłości, nikogo nie obrażała i nie pomawiała – tak jak z pomówień i inwektyw składają się dyskursy wrogów osób LGBT w ogólności i przeciwników tejże akcji w szczególności.

Jak wygląda zderzenie uprzedzeń z rzeczywistością, można przekonać się samemu, zestawiając wypowiedzi tych, którzy, jak episkopat, protestowali przeciwko Tęczowemu Piątkowi, bez żadnych podstaw i wbrew zdrowemu rozsądkowi pomawiając organizatorów o „promowanie homoseksualizmu”, z wypowiedziami Kampanii Przeciw Homofobii oraz uczestników akcji. Poziom kultury i empatii w mówieniu o trudnych sprawach przeżywania swojej tożsamości płciowej przez młodzież i doświadczeniu konfrontacji z nieprzyjaznym mniejszościom seksualnym otoczeniem rodzinnym i szkolnym zasługuje na najwyższy szacunek. Tęczowy Piątek zachęca nauczycieli, by reagowali na nienawistne i obraźliwe wypowiedzi uczniów na temat osób LGBT, a także dawali wsparcie uczniom, którzy czują się osamotnieni i zagrożeni z powodu swojej mniejszościowej orientacji seksualnej.

Trzeba być doprawdy podłym, by deprecjonować dawanie wsparcia krzywdzonym… Tak się jednak u nas dzieje. Na tym jednak nie koniec. Tęczowy Piątek ma też pełne wyrozumiałości i niekłamanej empatii przesłanie do rodziców dzieci należących do mniejszości seksualnych. Proszę przeczytać ten cytat z materiałów edukacyjnych upowszechnianych w czasie Tęczowego Piątku:

Są rodzice, którzy byli w stanie przyjąć informację o homoseksualności swojego dziecka spokojnie. Inni natomiast przechodzili przez proces zbliżony do żałoby, z towarzyszącymi jej fazami szoku, zaprzeczenia, gniewu, poczucia winy i utraty. Jeśli więc przeżywasz tego rodzaju uczucia, jest to całkowicie zrozumiałe, biorąc pod uwagę stosunek naszego społeczeństwa do lesbijek, gejów i osób biseksualnych. Nie potępiaj siebie za to, co czujesz. […] Ponieważ kochasz swoje dziecko, postaraj się – ze względu na nie i na siebie – przejść do kolejnego etapu, podążać ku obszarom akceptacji, zrozumienia i wsparcia. Chociaż może ci się wydawać, że straciłeś córkę lub syna – wcale tak nie jest. Twoje dziecko jest tym samym człowiekiem, którym było wczoraj. Jedyną rzeczą, którą straciłaś, jest twoje własne wyobrażenie o dziecku i sposób, na który ty je rozumiałeś (cytat z Gazeta.pl/u>)

Nazywanie Tęczowego Piątku fiestą jest niesprawiedliwe i polega zapewne na odruchu lekceważenia deprecjonującego zabawową konwencję, jaką przyjmują najczęściej demonstracje osób LGBT oraz ich przyjaciół, upominające się o akceptację społeczną, szacunek i równe traktowanie. Czy mieliby demonstrować z racami i w podkutych butach? A może mieliby siedzieć w domu, bo „seksualnością się nie epatuje”? Takie opinie to utwierdzanie dyskryminacji – miałyby w sobie jakąś rację, gdyby wokół gejów i lesbijek nie było już pogardy i nienawiści.

Ale przecież jest! Jest, chociaż mniej niż w czasach, które bardzo dobrze pamiętamy. Dlaczego mniej? Właśnie dlatego, że są organizacje, którym chce się działać, są akcje, które są widoczne, i jest edukacja, która dociera do milionów. Tęczowy Piątek akurat fiestą nie jest (tak jak bywają nią – i dobrze – marsze równości). Jest tradycyjną akcją edukacyjną, zresztą utrzymaną w bardzo oczywistych ramach wartości konstytucyjnych: równości, wolności i niedyskryminowania. Nie ma tu żadnego drugiego dna ani ukrytych celów. Jakże moglibyśmy być przeciwko niej? Zwłaszcza my, ludzie lewicy?

Dobrze, że w swej wypowiedzi podniosła Pani argument agresji. Tak, roztropność nakazuje unikać prowokowania. Ale czym innym jest prowokowanie złych ludzi, a czym innym lęk przed nimi. Jakże nisko musielibyśmy upaść, by w działalności publicznej miała nas powstrzymywać obawa, że jacyś chuligani będą nas obrzucać wyzwiskami, a nawet kamieniami. Doprawdy, nie bądźmy tchórzami i nie udawajmy, że chodzi o roztropność tam, gdzie tak naprawę powoduje nami niechęć.

Bardzo proszę Panią o danie szansy drugiej stronie, a więc po prostu o zapoznanie się z faktami i z materiałami akcji Tęczowy Piątek, a także innych akcji podejmowanych w obronie osób LGBT.

Lewica musi być zawsze po stronie słabszych – wyśmiewanych, zastraszanych, bitych, wyzyskiwanych, spychanych na margines. Czy są to zatrudnieni na czarno, czy są to imigranci, czy są to samotne matki, geje i lesbijki, lokatorzy wyrzucani na bruk – wszyscy bez wyjątku. Właśnie dlatego nie ma wroga na lewicy, że w lewicowym poglądzie na świat człowiek nie może być wrogiem. Naszym wrogiem jest system społeczny i ekonomiczny, który nie daje równych szans wielu ludziom i wielu dyskryminuje. Z ludźmi tego systemu jesteśmy w sporze i domagamy się, aby system poprawić. Jednak nawet oni – wielcy kapitaliści i potężni politycy strzegący ich interesów – nie są wrogami, choć nie są przyjaciółmi. Chcemy z nimi rozmawiać, a nie okładać kułakami. Jednak wszyscy, którzy walczą z niesprawiedliwością i dyskryminacją, nie tylko nie są naszymi wrogami, lecz są naszymi przyjaciółmi.

Apeluję do Pani, abyśmy nie deprecjonowali naszych przyjaciół i nie rzucali im kłód pod nogi. Jeśli chcemy, aby świat stawał się lepszy, łączmy swe siły i nie pamiętajmy sobie urazów. No i zmieniajmy się w środku – nikt wszak nie jest tak mądry, żeby nie mógł stać się mądrzejszy.

Z wyrazami szacunku
Jan Hartman