Rzecznikowi praw dziecka Mikołajowi Pawlakowi in vivo

Szanowny Panie, właśnie otrzymał Pan stanowisko rzecznika praw dziecka, w związku z czym prasa przypomniała Pańską wypowiedź na temat zapłodnienia pozaustrojowego, czyli in vitro.

Oto co Pan twierdzi: „od strony prawno-moralnej jest to metoda niegodziwa, bo w znaczącej liczbie poczęć powoduje, że poczęte istoty ludzkie, poczęte dzieci nie są wystarczająco chronione”. Jest Pan również autorem innych wysoce kontrowersyjnych wypowiedzi, które można zinterpretować jako rzucające cień na dzieci z rozwiedzionych małżeństw, bądź na kobiety, które decydują się na aborcję w obliczu tragedii, jaką jest wykrycie ciężkiego uszkodzenia płodu. Proszę nie szermować pomówieniami i insynuacjami rodem z bigoteryjnych broszurek. Proszę mi wierzyć, między publikacjami Kościoła katolickiego a odpowiedzialną i uczciwą literaturą z kręgów nauki i kwalifikowanej prasy zieje nieprzebyta przepaść intelektualna i moralna. Wiara katolika nie może zwalniać z elementarnego krytycyzmu i uczciwości intelektualnej.

Wydaje mi się bardzo ważne, aby jako rzecznik praw dziecka, czyli funkcjonariusz państwa polskiego, gwarantującego w konstytucji neutralność religijną organów władzy publicznej, rozumiał Pan, jak bardzo starannie każdy urzędnik mający silny światopogląd oparty na wierze musi dbać, aby żaden element tego światopoglądu nie miał wpływu na jego decyzje, których aksjologiczną podstawą może być wyłącznie konstytucja i zgodnie z nią prawo. Niestety zachodzi obawa, że znajduje się Pan pod wpływem światopoglądu wpajanego nam (bo ja również jestem absolwentem KUL) przez Kościół katolicki, nie bardzo zdając sobie sprawę z tego, że w wielu przypadkach ludzie religii starają się przenosić do sfery świeckiej elementy swych doktryn, ubierając je w pozornie świeckie argumenty – np. argument „prawa naturalnego” (które to pojęcie ma sens religijny, a poza światopoglądem teistycznym nie ma zgoła żadnego sensu) albo nazywanie kilkukomórkowego zarodka „istotą ludzką”, co stanowi odwołanie do archaicznej koncepcji istoty rzeczy, przyjętej w XIII w. przez Kościół katolicki od arabskich Arystotelików.

Proszę starannie pilnować, aby Pańskie wypowiedzi i decyzje nie pozwalały nam nawet domyślać się, czy jest Pan ateistą, czy może wyznawcą hinduizmu albo katolicyzmu. To są Pańskie prywatne przekonania, które musi Pan zawiesić na kołku, obejmując publiczny urząd. Gwarantuje to nam konstytucja, a dokładnie jej artykuł 25. Zresztą nie wątpię, że zna Pan jego treść.

Upominam Pana, bo nawet ludzie dobrej woli potrafią czasami łamać fundamentalną zasadę demokratycznego i suwerennego państwa prawnego, nieświadomie wprowadzając elementy prawa wyznaniowego do prawa świeckiego oraz do praktyki administracyjnej. Opór przeciwko stosowaniu metody zapłodnienia pozaustrojowego jest właśnie przypadkiem takiego postępowania. Sama sprawa in vitro została już bowiem na całym świecie bardzo dokładnie przedyskutowana i uregulowana, a konsensus wokół tej metody – jako bezpiecznej i moralnie akceptowalnej – jest powszechny. Wyłamuje się z niego tylko jeden liczący się w niektórych krajach podmiot społeczny, mianowicie Kościół katolicki. Obawiam się, sądząc z Pańskiej inkryminowanej wypowiedzi, że staje Pan po tej samej stronie, to znaczy po stronie swojej wiary oraz – siłą rzeczy – obcego państwa, jakim jest Stolica Apostolska – w sprawie, w której głos społeczeństw całego świata, głos lekarzy, rodziców, dorosłych dzieci poczętych in vitro oraz autorytetów publicznych i organizacji religijnych jest zgodny.

Niestety, Kościół katolicki, który – jak Pan wie – jest ostatnią organizacją mającą moralne prawo ubierać się w szatki rzecznika interesów dzieci (i mam na myśli nie tylko masową, dziesiątki razy częściej występującą wśród księży niż w innych grupach mężczyzn pedofilię, lecz przede wszystkim masowe znęcanie się i mordowanie dzieci w katolickich „zakładach opiekuńczych” Irlandii i innych krajów), stosuje skrajnie nieuczciwe metody deprecjonowania metody in vitro, pozwalającej, owszem, na posiadanie dziecka z zachowaniem dziewictwa. Chodzi mi nie tylko o żenujące i groteskowe wypowiedzi, jak znane Panu twierdzenie pewnego księdza profesora o „bruzdach dotykowych”, lecz o cały arsenał przewrotnych pseudoargumentów i zwykłych przekłamań. Jeśli chce Pan czegoś bliższego dowiedzieć się o problematyce in vitro oraz związanych z tą metodą zagrożeń moralnych, to proszę sięgnąć do podręczników bioetyki – oczywiście świeckich, pisanych ze stanowiska akademickiego i w warunkach wolności sądu, a nie katolickich, których autorzy z góry związani są doktryną. Jednakże zanim Pan to uczyni, proszę pozwolić na kilka uwag wstępnych.

Najpierw proszę zauważyć, że moralny problem wiąże się przede wszystkim z terapią hormonalną stosowaną w standardowym leczeniu niepłodności. Stosując tradycyjną terapię (a jej niepowodzenie jest warunkiem przejścia do metody zapłodnienia pozaustrojowego), godzimy się na to, że z dużym prawdopodobieństwem dojdzie do poronień – i to na znacznie późniejszym etapie ciąży niż jej pierwsze dni. Stosując zaś procedurę in vitro, godzimy się tylko na to, że pewna liczba wytworzonych zarodków (tak małych, że z pewnością niemających żadnego czucia, a tym bardziej podmiotowości) nie zostanie wszczepiona i nie uzyska szans na rozwój. Są to jednak prawie wyłącznie zarodki, które w przebiegu naturalnego zapłodnienia również nie miałyby szansy na zagnieżdżenie się i rozwój. Jeśli zdarza się, że w przebiegu procedury zapłodnienia in vitro powstają jakieś prawidłowe zarodki, które nie są wszczepione od razu, są one, owszem, zamrażane, lecz zawsze mają całkiem realną szansę na wykorzystanie w przyszłości. Metoda in vitro szanuje zarodki nie mniej niż sama natura! A jeśli chce się Pan dowiedzieć więcej na ten temat, to raz jeszcze zachęcam do lektury podręczników bioetyki – byle autoryzowanych nazwą naprawdę akademickiego wydawnictwa, nie zaś którejś z instytucji wyznaniowych, podporządkowanych wytycznym doktrynalno-ideologicznym płynącym z Watykanu.

I na koniec raz jeszcze pragnę przypomnieć Panu, że Pańska wiara nie może mieć żadnego wpływu na sposób sprawowania przez Pana urzędu, natomiast problemy, z którymi będzie się Pan musiał zmierzyć w związku z obnażeniem moralnej zgnilizny w Kościele katolickim, oraz zagrożenia, które organizacja ta zawsze stanowiła i wciąż stanowi dla dzieci, w szczególny sposób wymagają od Pana uwiarygodnienia się wobec polskiego społeczeństwa, które ma podstawy podejrzewać, że będzie Pan pozostawał pod wpływem Kościoła katolickiego, a nawet dopuścić się obrony, umniejszania lub lekceważenia jego zwyrodnień oraz zagrożeń, jakie wynikają z kontaktu księży katolickich z nieletnimi.

Wiem, że niełatwo bronić dzieci przed trzema, czterema setkami pedofilów w sutannach, którzy z pewnością (chodzi rzecz jasna o prawdopodobieństwo rzetelnie oceniane na blisko 100 proc., nie zaś o pewność całkowitą) wciąż mają dostęp do dzieci jako „nauczyciele religii”, niemniej taka jest właśnie Pańska powinność. Urzędowa – nie tylko chrześcijańska. Musi Pan działać tak, aby każdego dnia móc satysfakcjonująco odpowiedzieć sobie na pytanie: „co dziś uczyniłem, aby zmniejszyć zagrożenie polskich dzieci atakiem pedofila w sutannie?”. To się nazywa rachunek sumienia. I takiego właśnie rachunku sumienia od Pana oczekują rodzice. Nie oczekują natomiast powtarzania głupstw na temat zapłodnienia in vitro, głoszonych przez mężczyzn mających czelność ogłaszać się przedstawicielami Boga na ziemi.