Obłuda „obrońców świeckości państwa”

Nie mogę się nadziwić naiwności i zakłamaniu tych wszystkich, którzy znowu – w imię św. Umiarkowania i św. Kompromisu – dyskutują o religii w szkole, proponując, żeby nadal była tam „nauczana”, lecz (o łaskawcy!) za pieniądze strony zainteresowanej, czyli tzw. Kościoła.

Nie wiem, co trzeba mieć w głowie i w sercu, żeby głosić takie poglądy. Z pewnością nie tyle mądrości, żeby choć udawać, że ma się coś przeciwko pedofilii. Przecież wiedza, iż wśród księży nie ma zaledwie kilka razy więcej pedofilów niż wśród nauczycieli, dawno już została zweryfikowania przez gigantyczny wysiłek badawczy i śledczy w kilkunastu krajach. Wiemy dzięki tym nader solidnym raportom, że papieskie opowieści o przerażających 2 proc. księży pedofilów można już między bajki włożyć. Jest ich od 4 do 8 proc.

Dlatego racjonalne, matematyczne szacowanie liczby pedofilów w sutannach grasujących w naszych szkołach daje wynik ponad pół tysiąca, a prawdopodobieństwo, że tylko 300 zboczeńców nasłanych przez Rzym czyha na nasze dzieci, jest grubo niższe niż 1 proc. Ale kogo z naszych świętych moderantów to w ogóle obchodzi? Chyba tyle co biskupów obchodzą „nienarodzone dzieci” usuwane przez partnerki księży, nieznajdujących oparcia i opieki u swoich niechętnych do żeniaczki ani ojcostwa księży.

Nigdy nie słyszałem, aby ktokolwiek z działaczy lewicy wyraził zaniepokojenie o los dzieci chodzących na religię, o zagrożenie kontaktem z pedofilią albo choćby demoralizacją. Podobnie jak nigdy nie słyszałem, aby jakiś biskup parę z gęby puścił na temat zagrożenia aborcyjnego w środowisku heteroseksualnych księży. A to właśnie powinno zajmować ich sumienia od samego rana, jeszcze przed siusiu i jutrznią, jeśliby chcieli uchodzić za prawdziwych przeciwników „zabijania nienarodzonych”. Nie mówiąc o tym, że powinni po jutrzni krzyżem leżeć i modlić się o dobrą antykoncepcję i porządną edukację seksualną w szkole, gdyż – jak wiadomo z długoletnich doświadczeń dziesiątek krajów – są to najskuteczniejsze metody realnego ograniczania zjawiska aborcji.

O, jeszcze mi się oberwie, że taki „radykalny” jestem. Bo to nieładnie tak pomawiać i w ogóle. Jaka tam pedofila w szkole! Bądźmy poważni. No to jeśli pedofilia Was, wyznawcy św. Kompromisu, nie interesuje, to może zainteresuje was, że lekcje religii w szkole odbywają się pod presją obcego państwa, które za pośrednictwem obywateli polskich przysięgających wierność obcemu monarsze zażądało tego od rzekomo niepodległej Polski – w zamian za powstrzymanie się od działania przeciwko ustanowieniu w naszym kraju ustroju demokratycznego i włączeniu Polski w struktury międzynarodowe świata Zachodu.

Czy ja może przesadziłem? A w którym punkcie? Ciekawe. Czy już spieszycie spotwarzać biskupów, delikatnie sugerując, że ich lojalność wobec papieży nie przeważa w ich sercach nad lojalnością wobec państwa Tuska? A może jakaś aluzja do tego, że politycy wpuszczający księży do szkół nie do końca obawiali się, że niewykonanie tego żądania Kościoła może źle wypłynąć na zachowanie tej organizacji względem naszych aspiracji ustrojowych i kulturowych? Wiem, że Mazowiecki uchodzi w Waszych oczach za nieustraszonego bądź (do wyboru) głupiego, ale żeby aż tak?

Zagrożenie pedofilią oraz wymuszanie na państwie polskim organizacji nauki religii w szkole to wystarczające powody, aby podejmowanie dyskusji nad etyczną dopuszczalnością kontynuacji tego stanu rzeczy uznać za obrazę dla moralności publicznej, nie mówiąc już o obłudzie i głupocie. Co z przymusu się wzięło, musi ustąpić w pierwszej chwili, gdy staje się to możliwe. Widać, że chwila ta jeszcze nie nadeszła i dzięki św. Roztropności, patronce „obrońców świeckości”, zapewne długo nie nadejdzie. Powinniście dostać od papieża medal św. Idioty za dyskusję na temat finansowania religii w szkole, dzięki której za poręczeniem św. Konsensusu potwierdza się, że jej nauczanie w szkole za czyjekolwiek pieniądze jest legalne i dopuszczalne.

Są jednak i inne powody, dla których posyłanie dzieci na religię katolicką, nie mówiąc już o jej organizowaniu i finansowaniu, jest niemoralne. Również ze stanowiska osoby wierzącej w Najwyższą Istotę, która jest Duchem i stworzyła świat. Na lekcjach religii katolickiej uczy się dzieci oddawać boską cześć człowiekowi, co z punktu widzenia wierzących jest jednym z najcięższych grzechów, jakie można w ogóle pomyśleć. Ich sprawa – wspominam o tym tylko dla porządku, bo sam wierzący nie jestem. Większe, bo uniwersalne znaczenie ma fakt „nauczania” przez tzw. katechetów najbardziej niemoralnych przekonań etycznych.

I chodzi nie tylko o pogardę dla osób LGBT, pogardę dla propagowania wartości naszej kultury (i konstytucji), jak wolność, równość, pluralizm czy tolerancja, lecz przede wszystkim o moralnie odrażające dogmaty mówiące o moralnej wyższości chrześcijan nad innymi ludźmi. Wielu z nich – także będących ofiarami masowych działań eksterminacyjnych i prześladowań ze strony Kościoła, trwających aż do XVIII w. – nazywa się tam obelżywie „poganami”. Zaś o chrześcijanach twierdzi się, że przez chrzest uzyskują specjalne cnoty i doskonałość moralną, która bez tego niedostępna jest dla pozostałych.

Obrzydliwość tej wstecznickiej propagandy nie pozwala mi dezawuować jej zbyt rozwlekle. Poglądy, którymi deprawuje się dzieci na lekcjach religii, budzą zgorszenie w każdym wrażliwym i myślącym człowieku. Obłuda zaś tych „nauk” oraz pycha tych ludzi są tak bezbrzeżne, że można w ich słowach wysłuchać jakieś aluzje, by nie powiedzieć sugestie, że miłość bliźniego jest czymś bardziej charakterystycznym dla katolików niż dla ich ofiar, a religia katolicka nawołuje do niej intensywniej niż religie, które ogniem i mieczem zwalczała.

Lecz religia w szkole to nie tylko eksces państwowego klerykalizmu, przyczółek nienawiści i pychy organizacji, o której powiedzieć, że „ma problemy z pedofilią i przestępczością gospodarczą”, to zakpić sobie z pojęcia eufemizmu. To zagłada dla polskiej szkoły. Kościół nie ogranicza się przecież do dwóch lekcji indoktrynacji, którą nasi „obrońcy świeckości” gotowi są z szacunkiem nazywać „nauczeniem religii”, lecz stara się, i to skutecznie, kontrolować cały proces dydaktyczny i całą „aksjosferę” szkoły, nadając jej charakter wybitnie klerykalny i wobec Kościoła więcej niż serwilistyczny.

To poniżenie dla państwa, narodu, a przede wszystkim zły przykład dla dzieci, które uczą się od małego, że przed tymi, którzy mają władzę, trzeba padać na kolana. Co więcej, kościelna kontrola nad szkolnictwem odbiera nauczycielom i uczniom wolność, czyniąc ze szkoły narzędzie narodowo-katolickiej propagandy, w której nie ma miejsca na prawdomówność i uczciwość intelektualną. Jak uczyć dzieci o hitleryzmie, skoro nie można im opowiedzieć o papieżach przez setki lat trzymających Żydów w gettach i nakazujących im noszenie opasek z gwiazdą Dawida? Albo chociażby o wyrżnięciu w pień mieszkańców Jerozolimy przez nasłane przez papieża hordy? Albo o milionach krwawych ofiar „chrystianizacji”? Albo choćby o papieskich szwadronach śmierci, zwanych krzyżakami, z którymi katolicka (!?) Polska toczyła zwycięskie boje? I tak dalej, dalej, dalej.

No way. Dopóki księża mają wstęp do polskich szkół, żadne dziecko nie będzie bezpieczne – cieleśnie, moralnie i intelektualnie. Tymczasem szanowni czciciele św. Umiarkowania bardzo się do nieusuwalności tej plagi przyczyniają. Dlaczego? Bo sami przeszli przez ten magiel, który sformatował im umysły. Najczęściej udają tylko wolnych i odważnych, a w głębi duszy są strwożeni i przepełnieni „bojaźnią Bożą”, czyli mieszaniną lęku przed księdzem i mękami piekielnymi. Może uleczą się w piątym pokoleniu?